Przygody Tima Huntera w ramach inicjatywy SANDMAN UNIWERSUM dobiegają końca. Seria zaliczyła dobre rozpoczęcie, bardzo dobry środek, ale czy umiała zakończyć się z gracją? Niekoniecznie.
W 2018 roku
SANDMAN UNIWERSUM wystartowało w USA z fanfarami, sporym zainteresowaniem
mediów oraz dużymi nakładami finansowymi skierowanymi na promocję. Nawet sam
Neil Gaiman wypowiadał się pochlebnie o tej inicjatywie. Dość szybko jednak
zainteresowanie kolejnymi tytułami zaczęło widocznie spadać. Poziom
przedsięwzięcia, które architektem głównym (poza garniturami z DC Comics) był
Simon Spurrier był może różny, ale raczej dobry. Nie wybitny. Zdarzały się
różne potknięcia (vide DOM SZEPTÓW), ale wstydu nie było. Udało się zachować
równowagę między odcinaniem kuponów od znanej marki, a jednak dostarczaniem
(przynajmniej) porządnej rozrywki.
Dwa lata później
świat stanął na głowie. 2020 rok to początek globalnej pandemii COVID-19, która
mocno zachwiała naszą rzeczywistością. Doprowadziła też do przetasowań na rynku
komiksowym. Między innymi DC Comics postanowiło wygasić wszystkie do tej pory
wychodzące serie z SANDMAN UNIWERSUM. Doszło nawet do tego, że ostatnie zeszyty
LUCYFERA ukazały się jedynie w wydaniu zbiorczym. Od tamtej pory (poczynając od
THE DREAMING: WAKING HOURS) postawiono na wydawanie w ramach tej inicjatywy
tylko mini serii (zwykle zamykających się potem w jednym wydaniu zbiorczym).
Przez krótki czas wydawało się nawet, że cała ta linia wydawnicza umrze, ale
sporo dla jej utrzymania przy życiu zrobił James Tynion IV i jego NIGHTMARE
COUNTRY. Aktualnie jedyną serią wychodzącą w jej ramach jest nowy tytuł o
Johnie Constantine, gdzie do pisania tej postaci powrócił znowu Simon Spurrier.
Z tego powodu
ciężko nie mieć wrażenia, że zakończenie przygód Tim Huntera było trochę pisane
na kolanie. Szczególnie że za scenariusz ostatnich pięciu zeszytów nie
odpowiada tworząca od początku serię Kat Howard, a nowy scenarzysta David
Barnett.
Zeszyty 14-18
kontynuują konsekwentnie wcześniejszą opowieść. W #14 (który dostaliśmy też w
pierwszym tomie JOHN CONSTANTINE. HELLBLAZER) John próbuje pozbyć się Tima
(wiedząc, co ten może dokonać), ale ostatecznie daje mu szansę. Następnie
Hunter musi się zmierzyć ze swoją złą wersją z innego wymiaru (teoretycznie
będącej w zmowie z Zimnym Płomieniem) oraz rodzącą się niechęcią do jego osoby,
którą zaczynają wykazywać dzieciaki z jego szkoły (w tym jego była najlepsza
przyjaciółka).
Kiedy główne
zagrożenie (wcześniej zapowiadane zarówno w KSIĘGACH MAGII oraz HELLBLAZERZE)
zostaje pokonane, to seria niejako próbuje otworzyć nowy rozdział. Poznajemy
nastolatkę o imieniu Izzy, która także umie posługiwać się magią (i ma za nic
reguły). Odwiedzamy wymiar magicznego, niekończącego się nigdy festiwalu
magicznego i kiedy Tim wraca do rzeczywistości… Bęc… Musimy na szybko kończyć
fabułę. Dowiadujemy się więc, kim są członkowie Zimnego Płomienia i dlaczego
polują na Huntera. Poznajemy prawdziwą tożsamość jego nauczycielki – Pani Rose.
A pojawiający się znikąd Martwi Detektywi sądzą Tima za dotychczasowe
nadużycia. Jedynie los matki głównego bohatera pozostaje niewyjaśnioną
tajemnicą.
Nie jest więc
źle. Dostajemy odpowiedzi na większość pytań. Główny bohater uczy się i idzie
do przodu. Jednocześnie widać, że wszystko to było pisane w ogromnym pośpiechu
oraz z o wiele mniejszą kontrolą jakości niż w poprzednich tomach. Cały finał
zawiera się bowiem w jedynie 3 zeszytach. I pewne wątki kończą się za nim tak
naprawdę miały okazję wybrzmieć.
Do tego jakby
scenariuszowi bardzo ciąży motyw ksiąg magii, które Tim ma zbierać i użytkować. Pojawiają się one dość
przypadkowo i rzadko kiedy są czymś więcej niż wytrychem fabularnym, aby akcja
mogła potoczyć się w wymaganym kierunku. Równie dobrze mógłby je zastąpić
jakikolwiek inny przedmiot.
Trochę też boli,
że rozwiązanie kwestii przyszłości Tima oraz jego ewentualnego zejścia na złą
stronę (które było ważne dla dwóch serii z SANDMAN UNIWERSUM) w sumie jest mało
emocjonujące. Nie wciąga szczególnie czytelnika. Z dużej chmury dostajemy wyjątkowo
mały deszcz.
Jeżeli chodzi o
rysunki, to znowu odpowiadają za nie Tom Fowler (od początku serii) oraz
częściowo wspierający go Craig Taillefer (pracujący przy serii od drugiego
tomu). Wciąż mamy do czynienia z cartoonowo-młodzieżowym stylem graficznym,
który sprawdza się przy tej opowieści, ale nie wzbudza też większych emocji.
Panowie nie eksperymentują z dynamiką kadrów, ekspresją bohaterów czy wyglądem
potworów. Wszystko jest poprawne i rzemieślnicze. To samo można dokładnie
napisać o kolorach, za które odpowiadają Jordan Boyd, Marissa Louise oraz Brain
Reber – poprawne, ale bez fajerwerków.
KSIĘGI MAGII
zapowiadały się na tytuł, który będzie chciał namieszać w magicznym zakątku
SANDMAN UNIWERSUM, łącząc paranormalny dramat ze szkolną młodzieżówką.
Ostatecznie jednak (w dużej mierze przez czynniki zewnętrzne) zakończyły swój
los jako co najwyżej średnia seria, która zainteresuje raczej tylko
największych fanów Tima Huntera. Ewentualnie może zainteresować czytelników
bardziej zbliżonych do niego wiekiem, dla których będzie to raczej pierwsze
spotkanie z nim.
Opisywane
wydanie zawiera materiał z komiksów BOOKS OF MAGIC #14-23.
Komiks ten znajdziecie m.in. w internetowym sklepie Egmontu oraz ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz