Pierwsza odsłona ”odrodzonej” SUPERMAN: ACTION
COMICS, delikatnie mówiąc, nie przypadła mi do gustu. Zarzucałem jej zbyt mocną
odtwórczość poprzednich przygód Człowieka ze Stali, delikatnie tylko podlaną
nowymi wątkami. Po lekturze komiksu przedstawiającego kolejną już potyczkę z
Doomsdayem, następnego sobowtóra Clarka Kenta czy praktycznie powtórkę z tego,
co o nowym, bardziej praworządnym Leksie
Luthorze i niezbyt ufającym mu eSie napisał Geoff Johns, ciężko było wykrzesać
mi jakiś entuzjazm w stosunku do tomu kolejnego. Najwyraźniej jednak byłem z
mniejszości, gdyż lektura komentarzy na blogu czy Facebooku pokazała, że
jesteście w stanie przyjąć na klatę wiele.
Zanim przejdę do wrażeń z drugiego tomu serii,
nawiążę jeszcze do pierwszego. Bawiły mnie bowiem komentarze krytykujące moją
recenzję, które zawierały zwroty sugerujące, iż skoro seria nazywa się ACTION
COMICS, to nie powinienem narzekać na to, że jest w nim mnóstwo akcji. Sęk w
tym, że czegoś takiego tam nie robiłem. Jest masa komiksów, które potrafią
zmienić się w trwającą kilkadziesiąt stron sieczkę i przy którym bawię się
doskonale (patrz: INVINCIBLE z Image Comics). Wystarczy, że twórca komiksu doda
tam coś od siebie. Coś, co jest bardzo nieoczywiste, stanowi ciekawy zwrot
akcji albo jakkolwiek urozmaica rozwałkę. Jurgens w ŚCIEŻCE ZAGŁADY nie zrobił
nic takiego. Podkreślam raz jeszcze, nie sama ilość walenia się po mordach mi
przeszkadzała, ale to, jak bardzo była ona bezpłciowa. Komiks nie proponował
nic, co można uznać za godne zapamiętania, a nie jestem wielkim fanem komiksów,
które zapomina się po zamknięciu tomiku i odstawieniu na półkę. Kwestia tytułu
to już w ogóle zabawna sprawa. ACTION COMICS to tytuł, który ma na amerykańskim
rynku status kultowego i po prostu musi być obecny na sklepowych półkach.
Stanowi symbol, a nie realne odzwierciedlenie zawartości komiksu. Widać to na
wielu przykładach. DETECTIVE COMICS (jak i sama postać Batmana) od lat nie ma
nic wspólnego z typowo detektywistycznymi klimatami, najnowsze zapowiedzi
sugerują, że ACTION COMICS w wykonaniu Bendisa będzie tym spokojniejszym i
bardziej rodzinnym oraz wyważonym spośród eSowych tytułów, zaś POWRÓT DO ”DAILY
PLANET” tytułowej akcji ma w sobie tak mało, że więcej superbohaterskiej
sieczki znajdziecie nawet w NASTOLETNICH TYTANACH. I pewnie nietrudno się Wam
domyślić, że skoro rozpierduchy było odpowiednio mniej i Jurgens miał przez to
szansę na jakiekolwiek rozwinięcie zaznaczonych przez siebie wątków, tym razem
udało mi się znaleźć w komiksie tym znacznie więcej pozytywów niż negatywów.
Aczkolwiek jako serię, tytuł ten cały czas stawiam dwa pięterka niżej od
SUPERMANA Petera Tomasiego.
POWRÓT DO ”DAILY PLANET” to zbiór kilku
oddzielnych opowieści, których głównym zadaniem jest wspomniane rozwinięcie
wskazówek porozrzucanych przy okazji rozwałki z udziałem Doomsadaya. Tom składa
się z pięciu zeszytów, z których pierwszy to ostatnia odsłona serii JUSTICE
LEAGUE z Nowego DC Comics (przy czym nie jest to powtórka z drugiego tomu WOJNY
DARKSEIDA). Tutaj Jurgens przedstawia czytelnikowi pojedynczą historię z
udziałem odmienionego Luthora. Nie jest to nic specjalnie zaskakującego, gdyż
nie otrzymujemy tu jednoznacznej odpowiedzi na moim zdaniem najbardziej palące
pytanie: czy Lex naprawdę stał się dobry? Jak już wspomniałem przy okazji
poprzedniego tomu, cały czas nie kupuje do końca jego przemiany i cieszę się,
że chociaż na pierwszy rzut oka Luthor jest bohaterem, to jednak cały czas
czekam aż coś wywinie. Cieszy fakt, że Jurgens podtrzymuje rozpoczęty przez
Johnsa styl pisania tej postaci, przez co większość działań Luthora wygląda
bardziej jak chłodna kalkulacja, niż prawdziwie superbohaterskie czyny.
Kolejne dwa rozdziały kierują nasz wzrok na
sobowtóra Clarka Kenta i stojącej za nim zagadki. Jego pojawienie się w
kontekście całości uniwersum DC jest bardzo wygodne (można anulować ujawnienie
iż Kent to Superman, czego byliśmy świadkami w New52), cały czas uważam ten
wątek za szalenie nieoryginalny. No ale skoro już Jurgens poszedł w tym
kierunku, to wypada sprawdzić czy twórcy scenariusza udało się jakoś rozwinąć
to w kierunku, którego byśmy się nie spodziewali. Otóż… nie. Zgodnie z
oczekiwaniami, spotkanie Supermana z ”Clarkiem” nie przyniosło nam żadnych
konkretnych odpowiedzi, za to namnożyło kolejnych pytań. Jako, że rozwiązanie
tego wątku pojawiło się w USA w tomie SUPERMAN REBORN, nam przyjdzie jeszcze
kawałeczek czasu na nie poczekać. I chociaż trudno tutaj tym razem zarzucić coś
Jurgensowi, który umiejętnie rozwija ten element fabuły, rzuca mylące nas tropy
i zapewne dla wielu odbiorców kwestia tożsamości tajemniczego sobowtóra jest
intrygująca. Ja tego entuzjazmu dalej z siebie wykrzesać nie umiem, ale
przynajmniej doceniam za to, że po lekturze tych dwóch zeszytów nie czułem się
jakoś szczególnie źle. Ot, szybka i całkiem sprawnie napisana lektura. Duży
plus za Clarka – dziennikarza, którego bardzo mocno mi brakowało. Nawet, jeśli
mamy tu do czynienia z sobowtórem.
Na koniec zaś otrzymujemy kilkadziesiąt stron
skupiających się na Lois Lane, która wraca do pracy w ”Daily Planet” w
„zastępstwie” za swoją wersję z tego świata. Brakowało mi trochę większego
nacisku na tę postać w dotychczasowych komiksach z Odrodzenia i chociaż
ponownie nie jest to historia, która wyrwie nas z kapci, to jednak lektura tego
fragmentu komiksu przyniosła mi chyba zdecydowanie najwięcej radości. To są te
momenty, w których cieszę się, że Jurgens wciąż pod wieloma względami siedzi w
latach dziewięćdziesiątych, ponieważ przygody Supermana z początku tego okresu
(do okoli 1996 i niesławnego Człowieka z Energii) oraz końcówki lat
osiemdziesiątych to dla mnie wciąż najlepsze, co spotkało eSa. Tutaj mocno to
widać. Lois wraca w końcu charakterystyczny pazur, którym wydrapała sobie
miejsce w moim serduchu. Pojawia się także gościnnie nowa Superwoman i
nawiązania do przed-Odrodzeniowego SUPERMAN: OSTATNIE DNI SUPERMANA, lecz
znajomość tej pozycji nie jest konieczna.
Rysunkowo wciąż jest całkiem przyzwoicie.
Patrick Zircher oraz Stephen Segowia dostarczyli nam ilustracje na typowym dla
nich poziomie i jest to coś, co wpasowuje się w mój gust. Duży plus za gościnny
udział Toma Grummetta, który swoje najlepsze lata miał właśnie w pierwszej
połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy pracował nad najróżniejszymi projektami z
Supermanem. Styl tego rysownika mocno się zmienił, ale nadal można dostrzec w jego
ilustracjach charakterystyczny sznyt.
Podsumowując, drugi tom SUPERMAN: ACTION COMICS
z Odrodzenia czytało mi się całkiem nieźle. Nie jest to nic więcej, jak solidny
średniak, który nie wciąga tak jak równolegle publikowany SUPERMAN Tomasiego,
ale za wyraźny krok do przodu należy się uznanie. Teraz przynajmniej nie mam
zamiaru rozstać się z lekturą tej serii.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wcześniejszą recenzję autorstwa Dawida znajdziecie TUTAJ.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów JUSTICE LEAGUE #52 oraz
ACTION COMICS #963 - 966.
Wczoraj przeczytałem. Podobało mi się. Action Comics jest lepszym tytułem niż Superman.
OdpowiedzUsuńTrudno się nie zgodzić z zarzutami wobec serii ACTION COMICS. Niemniej są to nadal dobre komiksy. Podoba mi się ten kierunek, gdzie SUPERMAN skupia się na tym co najbliższe Supermanowi czyli rodzinie, a ACTION COMICS na całej tej otoczce wokół Supermana. I faktycznie, nazewnictwo trochę średnio pasuje, ale rozumiem, że kierowali się tutaj dziedzictwem.
OdpowiedzUsuńSam plot jest nie najgorszy - trochę przekombinowują z Supermanem, ale da się to przeżyć. Wprowadzenie starego Supermana mogło się obejść bez tych wszystkich sobowtórów, Superwoman, bo osobiście nie kupuje tej akcji z sobowtórem i dziwi mnie, że ktokolwiek w to może uwierzyć. Ale ok, komiksy. Fajnie się czytało, ale faktycznie, tak jak Krzysiek pisze - te komiksy trochę ciężko zapamiętać.