niedziela, 20 czerwca 2021

DC PRIDE #1

Czerwiec już od jakiegoś czasu jest ustanowiony tak zwanym ”Pride Month”, czyli miesiącem dumy osób LGBTQIA+. Jest to już na tyle duże wydarzenie, iż nikogo dziwić nie powinno, że duże firmy wyczuły w tym możliwość zarobku i jeżeli nie pochodzicie z krajów arabskich, to zapewne ściany na Facebooku macie obecnie zawalone tęczowymi logami ;) DC Comics oczywiście także wykorzystało nadarzającą się okazję i zapowiedziało jakiś czas temu specjalny one-shot DC PRIDE #1, na łamach którego znajdą się historie z udziałem nieheteronormatywnych postaci z panteonu wydawcy, a tych bądź co bądź jest całkiem sporo. Pytanie tylko, czy oprócz zwietrzenia szansy na zarobienie pieniędzy (no sorry, ale to jest aż nazbyt oczywiste), udało się wyprodukować coś, co ma faktyczną wartość jako po prostu komiks? Tu wrażenia mam bardzo mieszane.

DC PRIDE #1 to tytuł-antologia, co z góry daje jasno do zrozumienia, iż poziom poszczególnych historyjek może być bardzo różny. Jako iż motywem przewodnim tej pozycji jest tytułowa duma, jest tu strasznie idyllicznie: wszyscy przedstawiciele mniejszości są szczęśliwi, akceptowani i żyją w takim świecie, jakiego im szczerze życzę, aczkolwiek nie ukrywam, iż mają świadomość tego, co dzieje się na co dzień za naszymi oknami, trudno jakoś ot tak przyjąć to do wiadomości. Przez to też DC PRIDE #1 podczas lektury jawiło mi się jako trochę odrealnione i nie wierzę, że używam tego słowa w kontekście, bądź co bądź, komiksu o superbohaterach. Jednocześnie to też co nieco mówi o otaczającej nas rzeczywistości, skoro łatwiej jestem w stanie ”kupić” świat, w przykładowo którym dżin z innego wymiaru chce przejąć nad nim władzę od takiego, w którym społeczność LGBTQIA+ nie jest w żaden sposób dyskryminowana, obrażana czy prześladowana.

Przejdźmy jednak do poszczególnych komiksów. DC PRIDE #1 otwiera historia z udziałem Batwoman oraz Alice ze scenariusze Jamesa Tyniona IV i rysunkami Trung Le Nguyena. Tu przyznaję, że tak na dobrą sprawę tylko warstwa graficzna utkwi mi w pamięci, ponieważ fabularnie mamy do czynienia z krótkim przypomnieniem meandrów relacji pomiędzy Kate i Beth, lecz autor komiksu ”The Magic Fish” zilustrował opowiastkę tą w bardzo nietypowy i przez to też ciekawy sposób. Jak dla mnie był to zdecydowanie najlepiej prezentujący się wizualnie komiks w tej pozycji.

Jako iż nie czytam za bardzo aktualnych komiksów z głównego DC, to zdziwiło mnie pojawienie się maga Extrano w kolejnej historii. Wiem, iż pojawił się on kilkukrotnie w ostatniej serii JUSTICE LEAGUE DARK, ale zaraz przypomniał mi się wątek z nim z roku 1989, który dziś na pewno by już w komiksach nie przeszedł. Extrano bowiem na łamach serii THE NEW GUARDIANS został zarażony wirusem HIV przez wampiryczną postać o pseudonimie Hemo-Goblin. Dziś, po kilku restartach, kryzysach oraz relaunchach wątek ten jest pewnie już dawno zakopany, a my możemy zobaczyć jak mag opowiada Johnowi Constantine o wspólnej akcji z Midnighterem. Aczkolwiek mierzą się tu oni z wampirem, więc może Steve Orlando chciał puścić oko do fanów, pamiętających wspomniany wątek?

Kolejne dwie historie skupiają się znów na paniach. Najpierw obserwujemy bardzo krótką niestety akcję w wykonaniu Question, po czym jesteśmy świadkami kolejnej przygody Harley Quinn i Poison Ivy. Ubolewam nad tym, że Renee dostała tylko cztery strony dla siebie, podczas gdy kolejne dwie panie dwa razy więcej, no ale cóż – rankingi popularności decydują.

Jeśli chodzi o warstwę scenariuszową, to z kolei najmocniej przypadła mi do gustu historia z Alanem Scottem i jego synem, na łamach której Green Lantern oraz Obsidian wyjaśniają sobie pewne kwestie dotyczące zwłaszcza przeszłości tego pierwszego. DC Comics ma olbrzymią szansę pociągnąć wątek zatajonego homoseksualizmu Scotta w fajnym kierunku i ta historia tylko to udowadnia. Za rysunki odpowiedzialny był tu Klaus Janson i nie ukrywam, że tego doświadczonego twórcę widywało się już w lepszej formie.

Z postacią Kid Quick miałem do czynienia pierwszy raz i wydają się ciekawi. Jess stawiają tu czoła futurystycznej wersji Mirror Mastera, czyli postaci o pseudonimie Reflek, która ma szansę nie być kimś, kogo cała komiksowa kariera zacznie się i skończy na tym one-shocie. Ogólnie jednak ten fragment DC PRIDE #1 schodzi w nieco bardziej zabawne tony, ponieważ zarówno ta historia, jak i dwie kolejne to takie superbohaterskie komedie. O ostatniej z nich warto wspomnieć z powodu tego, iż jest to debiut postaci Dreamer w komiksach, a za opowiastkę z nią odpowiedzialna była Nicole Maines, która wciela się w tę heroinę w serialu SUPERGIRL.

I w końcu przechodzimy do finałowej historii one-shotu, która w moich oczach zaczyna się fajnie, a kończy… co najmniej dziwnie. Oto bowiem Aqualad oraz Syl uczestniczą w paradzie równości, którą atakuje Eclipso. Na szczęście na miejscu momentalnie pojawia się wspomniany wcześniej Extrano i jego Justice League Queer, a więc grupa superbohaterów, których główną cechą wspólną jest przynależność do mniejszości LGBTQIA+. No i tu nie ukrywam, że mój cringe’ometr (tak, właśnie wymyśliłem to słowo) zaczął dość mocno dzwonić. Nie będę zaprzeczał – do tego momentu miałem o DC PRIDE #1 pozytywną opinię, lecz queerowa Liga Sprawiedliwości trochę mnie z rytmu wybiła, bo pomysł jest jak dla mnie nie tylko dziwnie poprowadzony (totalny brak jakiejkolwiek fabularnej podbudowy, skład również raczej dyskusyjny), ale też taki, który będzie można bardzo łatwo obrócić przeciwko temu, co grupa ta ma reprezentować. No bo wiecie, już mniej więcej widzę oczyma wyobraźni te pseudo-filozoficzne opinie typu ”hyhyhy, czy Liga tylko dla LGBT nie jest czasem, hyhyhy, DYSKRYMINUJĄCA hetero?!?” i przyczółek do kolejnych wojenek w komentarzach, które tylko odciągną od tego, co jest najważniejszym powodem argumentującym powstanie owej grupy.

Pod koniec zeszytu dostajemy kilka stron poświęconych postaciom LGBT z… seriali DC. Dlaczego nie z komiksów? Trudno powiedzieć. W każdym razie otrzymujemy kartoteki sześciu postaci i w przypadku pięciorga z nich przeprowadzono także króciutkie wywiady z aktorami, którzy odgrywają ich role. Zeszyt zawiera także kilka pin-upów.

Jakbym miał w jednym akapicie podsumować DC PRIDE #1, to napisałbym tak: tego samego dnia usiadłem i przeczytałem także POISON IVY: THORNS, które jako całość było nieporównywalnie lepsze. Rozumiem zamysł, by ten one-shot był optymistycznie-bajkowy i do pewnego momentu grało to całkiem nieźle. Wierzę jednak, że za rok DC wyda z okazji ”Pride Month” coś stojącego na nieco wyższym poziomie.

Krzysztof Tymczyński

DC PRIDE #1 do kupienia między innymi w sklepie ATOM Comics.

1 komentarz:

  1. Fajnie, ze w swiecie jest tak milo i kolorowo. Tylko u nas dalej pala i krzyzuja w mniejszych miejscowosciach, w duzych miastach tylko rzucaja kamieniami. Mozna tylko pomarzyc o organizacji parady rownosci...oh wait...
    Strasznie infantylnie to Panu wyszlo

    OdpowiedzUsuń