niedziela, 6 czerwca 2021

LUCYFER tom 1

 

Pamiętam, jak wróciłem do czytania komiksów w okolicach 2011 roku. W Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu mieli wtedy w Wypożyczalni może z 3 półki poświęcone komiksowi. Można było na nich znaleźć i pierwsze wydanie SANDMANA (oczywiście niepełne) oraz LUCYFERA, które wtedy był publikowany z jakąś zawrotną prędkością (pierwszy to wyszedł bodajże w 2008 roku, a ostatni – jedenasty w 2015). Pamiętam moją fascynację tymi oboma tytułami i jak  mocno zmieniły one moje podejście do komiksu amerykańskiego. Jak to się skończyło – dziś powoli nie wiem już, gdzie upakować kolejne kupione komiksy, a w wolnym czasie produkuję się o nich, chociażby na tym blogu. Jak ostatnio sprawdzałem tamte egzemplarze LUCYFERA, w których się zaczytywałem przeszły już wiele. Dlatego tym bardziej cieszy, że Egmont zdecydował się wydać tę serię u nas od nowa, w trzech tomach w twardej oprawie. Jeżeli sam fakt, że LUCYFER może zmienić człowieka, który uważał, że wyrósł już z czytania komiksów w komiksomaniaka nie przekonuje was do sięgnięcia po niego, to poniżej znajdziecie kilka dodatkowych powodów.

Po opuszczenie piekła Lucyfer udał się do Los Angeles, gdzie otworzył klub „Lux” (w końcu jest Niosącym Światło). Przeszłość dopada go, jednak gdy jakaś tajemna siła zaczyna spełniać masowo życzenia ludzi. Siły niebios zaniepokojone tym faktem zgłaszają się do byłego Władcy Piekła, aby pomógł im rozwiązać ten problem. W zamian żąda on jednak „glejtu”. Konsekwencje tego żądania zabiorą go jednak w podróż, która wpłynie na całe stworzenie...

Lucyfer to jedna z postaci pobocznych, która naprawdę udała się Gaimanowi. Choć nie ma go w Sandmanie zbyt dużo, ale fani szybko go polubili, a on sam odcisnął gigantyczne piętno na fabule tego tytułu. Dlatego nic dziwnego, że doczekał się w końcu własnej serii. Najpierw mini THE SANDMAN PRESENTS LUCIFER, a potem już regularnej (75 zeszytów – dokładnie tyle, co SANDMAN). Jej pisana podjął się brytyjski scenarzysta komiksowy Mike Carey, który z każdym zeszytem czyni Lucyfera coraz bardziej swoją postacią. Tworzy też wiele bardzo barwnych postaci (chociażby Jill Presto, Basanos czy Elaine Belloc), które szybko kupują sympatię czytelnika. Fabularnie mamy do czynienia z tytułem skierowanym rzeczywiście do bardziej dojrzałego odbiorcy. I to bardziej z racji poruszanych wątków dość ciekawego wymiaru filozoficznego niż tylko chociażby z uwagi na graficzną przemoc. Warto być obeznanym choć trochę w mitologiach świata oraz literaturze chrześcijańskiej (szczególnie tej dotyczącej Lucka), aby w pełni docenić niektóre rozważania Careya na łamach tej serii.

Na pewno jeżeli chodzi o imprint Vertigo jest to jeden z tych lepszych, bogatszych fabularnie tytułów, jakie powstały w jego ramach. Wydany właśnie pierwszy integral zbierający wspomnianą miniserię oraz 20 pierwszych zeszytów serii regularnej pięknie kładzie podwaliny pod resztę serii, oraz jej fascynujący finał. Podobnie jak w wypadku Snu w SANDMANIE wszystkie decyzje podjęte przez Gwiazdę Zaranną mają swoje konsekwencje. Czasami zauważalne dopiero po naprawdę długim czasie, a tu widzimy zalążki tej bardzo gęstej sieci zależności, która z czasem zacznie coraz gęściej oplatać głównego bohatera. Komiksowy LUCYFER to bowiem gigantyczna saga, której każdy zeszyt prowadzi do wybuchowego finału w przeciwieństwie do dość episodycznego (przynajmniej w pierwszych sezonach) serialu lekko nim inspirowanego.

Graficznie mamy zaś tu pełen przegląd stylów popularnych w komisach Vertigo w czasach, gdy go wydawano. Za rysunki w tym tomie odpowiadało 6 rysowników, 3 kolorystów i jedna osobo odpowiedzialna za nakładanie tuszu. Style kolejnych rysowników można osadzić na skali od „jest brzydko, bo jest brzydko” po „jest brzydko, ale ma być brzydko” aż do „o! Jest nawet ładnie”. Nawet w najgorszych wizualnie momentach fabuła jest na tyle wciągająca, że ciężko oderwać od niej uwagę.

Opisywany album to około 540 stron komiksu, dwa wstępy (Neila Gaimana oraz Mike’a Careya) oraz dwie strony szkiców. Nie dziwi, że nie zlazło się w nim miejsca na nic więcej, gdyż jego cena urosłaby pewnie wtedy do wartości zaporowych (a już mała nie jest – 149,99 zł). Tłumaczenie zachowano z poprzedniego wydania (i dobrze, bo odpowiada za nie Paulina Braiter). Poza tym twarda oprawa oraz papier typowy dla wszystkich innych wydawanych ostatnio pozycji Vertigo w naszym kraju (obecnie sygnowanych logiem DC BLACK LABEL). Czyta się to nie do końca najporęczniej, ale miejmy nadzieję, że tym razem nie rozpadnie się on jak stare wydawania w miękkiej oprawie, których klejenie pozostawiało wiele do życzenia.

Długo czekaliśmy na porządne wznowienie LUCYFERA w naszym kraju. Od pierwszego jego wydania zmieniło się w naszym kraju wiele. Wyrosło też całkowicie nowe pokolenie czytelników komiksów, którzy być może na fali popularności serialu (oj jak mogą się zdziwić tym, co przeczytają) chcieli po niego sięgnąć, ale mogli mieć problemy z dostępem do pierwszego jego wydania. Dlatego cudownie, że dostaliśmy kolejne wydanie tego wspaniałego tytułu (tym razem wychodzące o wiele szybciej niż oryginalne). Jeżeli jeszcze po nie nie sięgnęliście, to na co jeszcze czekacie? Jak najszybciej ten błąd nadróbcie.

Omawiane wydanie zawiera zeszyty #1-20 serii LUCIFER oraz #1-3 THE SANDMAN PRESENTS LUCIFER.

Komiks ten znajdziecie m.in. w internetowym sklepie Egmontu oraz ATOMComics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz