niedziela, 27 lutego 2022

DETECTIVE COMICS #635 - 637

Mind Games/Mind Control/Control Freak

Czas na mały powrót do przeszłości, a konkretnie do początku lat 90-tych. Jakiś czas temu opisywałem krótko moje wrażenia na temat pociętej przez Tm-Semic historii, w której Superman udał się do piekła walczyć o duszę Jimmy'ego Olsena oraz Jerry'ego White'a (klik). Oczywiście to nie jedyne pocięte/urwane przez wspomniane wydawnictwo większe opowieści, dlatego napomknę dzisiaj o jednej z udziałem Mrocznego Rycerza. Co ciekawe, jako dzieciak naiwnie myślałem, że to oryginalnie tak miało się właśnie zakończyć i dopiero po wielu latach uświadomiłem sobie, że jednak powstały następne rozdziały, a ja przeczytałem swego czasu tylko początek całej intrygi.

W maju 1993 roku ukazał się w Polsce kolejny numer BATMANA, gdzie oprócz zakończenia trylogii dotyczącej powrotu Lynx i Sir Edmunda dostaliśmy bonusowo jeszcze inną 22-stronicową opowieść pochodzącą z DETECTIVE COMICS #635. A w niej z Arkham ucieka przestraszony złoczyńca o pseudonimie Profesor Powder, który ostrzega Batmana i Gordona przed nadchodzącym z murów ośrodka niebezpieczeństwem. Wkrótce Gotham zamienia się na krótko w świat wyjęty żywcem z gier wideo, w wyniku czego Powder ginie, a Nietoperz ledwie unika tego samego losu. Pojawiają się pytania dotyczące głównie tego kto i dlaczego atakuje miasto, ale nie otrzymujemy na nie w polskim BATMANIE odpowiedzi.

Dwa kolejne, ciekawsze i rzucające więcej światła na całą sytuację rozdziały ukazały się na łamach DETECTIVE COMICS #636 - 637. Całe miasto nagle dostaje fioła na punkcie gier wideo, co jak się szybko okazuje znacznie pomaga w starciu z zagrożeniem, jakie nawiedziło Gotham. Kiedy kolejno park, batjaskinia, czy Arkham zamieniają się na krótko w rundy/poziomy różnych będących na czasie gier, nie tylko obeznany w temacie Robin, ale także Jim Gordon potrafią znaleźć sposób na walkę z komputerowym wrogiem. Nikt nie ma wątpliwości, że całość zakończy się happyendem, ale po drodze pojawia się co najmniej kilka śmiesznych czy zaskakujących kadrów, chociażby z udziałem komisarza.

Głównym czarnym charakterem okazuje się pewien szalony naukowiec, który przejmuje Arkham i wykorzystuje posiadającego niezwykłe możliwości (wpływanie na przebieg gier oraz kształtowanie rzeczywistości) chłopca do realizacji własnej zemsty za to, co go spotkało. Obaj widziani są na stronie 29 w BATMAN 5/93. Trochę szkoda, że Tm-Semic nie dokończył tej trzyczęściowej historii, gdyż pierwszy rozdział to za mało, aby ocenić pracę wykonaną przez duet Simonson/Fern, a do tego nawet nie poznajemy najistotniejszych postaci stojących za zawirowaniami, jakie dotknęły Batmana i jego towarzyszy. Dlatego też, chociaż nie jest to nic wybitnego i urywającego czterech liter, to osobiście cieszę się, że przeczytałem zeszyty 636 - 637 i uzupełniłem lukę powstałą po przeczytaniu BAT 5/93.

Kojarzona fanom w Polsce przede wszystkim z pracy nad serią THE MAN OF STEEL Louise Simonson wymieszała ponure i mroczne realia Gotham z kolorowym, pełnym czyhających na każdym rogu niebezpieczeństw i poziomów do przejścia światem gier komputerowych. Dzisiaj takie połączenie oczywiście nie zrobi na czytelniku większego wrażenia, ale trzy dekady temu pomysł ten stanowił pewną nowość, dostarczając świeżość i oryginalność, tym bardziej jeśli mówimy o batmanowym zakątku DCU.

Za warstwę wizualną odpowiada Jim Fern, którego większość osób może kompletnie nie kojarzyć. Artysta ten dla DC nie stworzył zbyt wielu komiksów, pojawiał się jedynie gościnnie na kartach nielicznych tytułów. Oprócz tych trzech zeszytów DETECTIVE COMICS zapamiętałem go jeszcze z serii L.E.G.I.O.N. oraz FABLES. Fern nie dysponuje jakimś przyjemnym dla oka stylem, ale jego kreska jest z pewnością mocno charakterystyczna i rozpoznawalna. Większość plansz prezentuje się dosyć dobrze i nie ma jakiejś trudności dla czytelnika w śledzeniu przebiegu historii , chociaż powodów do większego zachwytu naturalnie być nie może. Największy problem sprawia sposób, w jaki Fern rysuje poszczególnych bohaterów. Batman czy Robin w jego wykonaniu nie należą do najpiękniejszych patrząc na same twarze, dlatego czytając pierwszy rozdział tej opowieści w roku 1993 byłem mocno zirytowany faktem, że ktoś tak dziwacznie rysuje mojego ulubionego herosa. Oczywiście po latach patrzę na sytuację zupełnie inaczej i doceniam oryginalność artysty, jednak nie będę oszukiwał, że nie należę do miłośników akurat tej konkretnej wizji Człowieka Nietoperza. Takie ilustracje przypadną do gustu osobom, które lubią bardziej abstrakcyjne, nieco humorystyczne moim zdaniem podejście do znanych bohaterów. Na krótszą metę taki styl się sprawdza i stanowi pewną odmianę.

Historia napisana przez Louise Simonson to krótka, momentami bardzo zabawna (w czym mocno pomaga warstwa plastyczna), dostarczająca sporej dawki rozrywki i stanowiąca zamkniętą całość opowieść. Coś dla osób szukających szybkiej i niezbyt zagmatwanej historii obrazkowej, mocno osadzonej w realiach lat 90-tych, ale przy tym nie na tyle okazałej fabularnie i wizualnie, żeby zapadła jakoś na dłużej w pamięci.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz