czwartek, 24 lutego 2022

SIEDMIU ŻOŁNIERZY OMNIBUS - Analiza spoilerowa

SIEDMIU ŻOŁNIERZY to naprawdę spektakularnych rozmiarów projekt, w skład którego wchodzi siedem mini serii opowiadających o różnych bohaterach ze świata DC oraz dwa one-shoty otwierające i zamykające całość. Każda z tych mini serii składa się z czterech zeszytów, w których znajdziemy jedną spójną historię o danej postaci, w mniejszy lub większy sposób łączącą się ze skrzętnie prowadzoną główną narracją całego “eventu”. Z grubsza ta główna fabuła polega na inwazji tajemniczej rasy Sheeda na Ziemię, którą powstrzymać może tylko Siedmioro Żołnierzy. Oczywiście to znaczne uproszczenie, bo jeśli ktoś zna inne prace Granta Morrisona, scenarzysty tego komiksu, to wie że ich fabułom daleko do prostolinijnych i typowych. Tak samo jest i tutaj. Sama tajemnica stojąca za Sheeda jest powoli podbudowywana, a jej rozwiązanie jest tak over-the-top  jak tylko Morrison potrafi. Do tego jest ona poprzeplatana wieloma innymi typowo Morrisonowymi pomysłami, koncepcjami i motywami, które sprawiają, że cała ta historia odróżnia się na tle innych komiksów superbohaterskich, tak bardzo jak się tylko da. 

Pomysł Morrisona opierał się na prostym założeniu, wprowadzeniu na rynek siedmiu serii o mniej znanych, ale istniejących już w jakiejś formie wcześniej bohaterach DC, które mogłyby być później kontynuowane jeśli sprzedaż byłaby zadowalająca. Duża większość z tych postaci istniała już tylko w limbo wydawniczym, nie pojawiając się w komiksach od lat, więc przywrócenie ich musiało się wiązać również z dostosowaniem ich do współczesnych realiów. Morrison wcale nie boi się kampu i wszystkiego tego co głupkowate lub dziwne z dzisiejszej perspektywy (co pokazywał nie raz), więc uwspółcześnienie w jego kluczu polegało bardziej na nadaniu bohaterom odpowiedniej głębi i napisaniu im ciekawego wątku, niż na urealistycznieniu ich (na przekór istniejącej w latach 2000 na to modzie) i tym samym odebraniu tego co było magiczne w pierwowzorze. Oczywiście powrót do tych dawno zapomnianych już bohaterów był także formą hołdu dla ich twórców, tak więc SIEDMIU ŻOŁNIERZY przepełnione jest miłością m. in. do Jacka Kirby’ego, twórcy Guardiana, Klariona i Mister Miracle, czy Lena Weina, który odpowiadał za klasyczną historię powrotu golden age’owych Seven Soldiers of Victory przedstawioną na łamach JUSTICE LEAGUE OF AMERICA #100-102.

Uwaga od tego momentu spoilery!

Z dziesiątek różnych możliwości Morrison ostatecznie wybrał taką siódemkę: Shining Knight, Guardian, Klarion the Witch Boy, Zatanna, Mister Miracle, Bulleteer i Frankenstein. Każdy z tych bohaterów ma większą lub mniejszą rolę w pokonaniu Sheeda, ale co najciekawsze większość z nich nawet się na łamach tego tomu nie spotyka. Nie mają oni pojęcia że są częścią większej drużyny, a ich losy zostały już wcześniej zaaranżowane przez Siedmiu Nieznanych, czyli oczywiste Morrisonowe alegorie do twórców komiksowych (w końcu nie bez powodu są oni łysi). Sheeda natomiast została stworzona przez ósmego z nich, krawca czasu przybierającego imię Zor (również istniejąca już w lore DC postać). Przepowiednia Nieznanych, mówi jasno o Siedmiu Żołnierzach, którzy zdołają przeciwstawić się inwazji, więc Sheeda regularnie zwalcza wszystkie drużyny posiadające siedmiu członków, a także ostateczny atak planuje w samym środku Nowego Jorku, nie zamieszkanego przez topowych superbohaterów. Tak oto prezentuje się podstawa właściwej nadrzędnej fabuły, którą możemy poskładać po zapoznaniu się ze wszystkimi mini seriami. Jednakże co z tymi pomniejszymi historiami? Jak w to wszystko wpisują się poszczególne wątki bohaterów? Na te pytania postaram się teraz odpowiedzieć w odniesieniu do każdej z tych mini serii. 

SHINING KNIGHT - Pierwsza z mini serii dostarcza wiele kontekstu do wcześniejszych działań Sheeda oraz na nowo przedstawia znaną z oryginalnych Seven Soldiers of Victory postać Shining Knighta. W tej inkarnacji Ystina jest ostatnią, przeniesioną w czasie, rycerką złamanego stołu króla Artura, która na własne oczy widziała upadek Camelotu z rąk Sheeda. Razem ze swoim wiernym rumakiem Pegazem przenoszą się oni do Los Angeles i, tak jak zazwyczaj dzieje się w tego typu historiach, są oni kompletnie nie przystosowani do współczesnego świata. Do tego zostają oni już na etapie pierwszego zeszytu rozdzieleni. Na szczęście Morrison nie skupiają się zbytnio na tych kliszach i zamiast tego szybko przechodzą do zagłębiania się w lore Camelotu oraz przedstawieniu kilku naprawdę ciekawych konceptów (np. Ystina w pewnym momencie musi stawić czoła broni Sheeda, czyli uosobieniu jej własnej winy) i postaci, które będą miały znaczenie później. Nie ma co ukrywać, że ta seria chyba najmniej stoi na własnych nogach; ma ona za zadanie nadać kontekst wielu rzeczom, które pojawiły się w zeszycie zerowym i będą pojawiać się później, przez co główna bohaterka schodzi trochę na dalszy plan. Nie mniej jednak jej wątek oraz wątek Don Vincenzo, nieśmiertelnego gangstera do którego trafia Pegaz, mimo że minimalistyczne to sprawdzają się i potrafią wciągnąć. Szczególnie podobał mi się reveal tożsamości Ystiny i jej powiązania z resztą rycerzy złamanego stołu, który w bardzo prosty acz skuteczny sposób buduje emocjonalną stawkę cliffhangera. Zresztą ta mini seria to nie tylko podbudowa fabularna reszty, ale także swego rodzaju manifest koncepcji Morrisona na cały ten “event”, który stanie się w pełni jasny dopiero na końcu całości. Według niego historie o superbohaterach w dzisiejszej popkulturze pełnią rolę dawnych mitologii, są przedłużeniem opowieści o starożytnych herosach tj. Herakles, czy właśnie legend o Królu Arturze. Tą myśl rozwinę jeszcze na samym końcu, ale w kontekście omawianej mini serii ta koncepcja jest dość istotna, w końcu legendarny bohater Camelotu dosłownie staje się superbohaterem współczesnych czasów. Nawet wspomniany wcześniej Don Vincenzo sam zauważa, że trafił w sam środek mitologicznej opowieści, jednej wielkiej walki dobra ze złem, która zmusza go do stawienia czoła narzuconemu losowi i odkrycia w sobie dawno porzuconych heroicznych wartości. Pod względem rysunków jest naprawdę kapitalnie; Simone Bianchi świetnie buduje klimat tej historii, no i jego styl pasuje wręcz idealnie do designów Sheeda. Niestety nie obyło się także bez stałych mankamentów jego prac, czyli przede wszystkim ich praktycznie zerowej dynamiki, co staje się bardzo zauważalne w scenach walki. 

MANHATTAN GUARDIAN - Podobnie jak poprzednio mamy w tej mini serii do czynienia z reinterpretacją istniejącej już w kanonie DC postaci i przedstawienie jej w trochę innym świetle. Tutaj także dostajemy całkowicie nowego bohatera, który wciela się w tytułowego Guardiana, lecz tym razem kontekst wokół tego przydomka jest zupełnie inny niż w oryginale. Postać Guardiana stworzona w latach 40 przez Jacka Kirby’ego i Joe Simona, była bohaterem o backgroundzie wojskowym, klasycznym komiksowym vigilante z okresu II Wojny Światowej bardziej przypominającym Kapitana Amerykę, niż Supermana czy Batmana. Morrison natomiast dużo ściślej niż w poprzednich latach połączył go z inną kreacją Kirby’ego, czyli grupą Newsboy Legion. Tym samym nasz Guardian staje się superbohaterem-reporterem, który zajmuje się najbardziej sensacyjnymi przestępstwami. Szczerze powiedziawszy spodziewałem się, że ta seria będzie najmniej dziwaczna i Morrisonowa ze wszystkich, a okazało się, że jest kompletnie odwrotnie, bo zagrożenia z którymi ściera się bohater faktycznie są bardzo sensacyjne. Już na pierwszych stronach pierwszego numeru dostajemy gang podziemnych piratów, którzy podróżują po opuszczonych liniach metra, a później wcale nie jest mniej Morrisonowo. Co ciekawe w pierwszych trzech zeszytach powiązania z główną fabułą, czy innymi seriami są znikome. Dopiero numer czwarty wyjaśnia wiele rzeczy i zawiązuje pewne elementy tej historii z zagrożeniem Sheedy. Tam dowiadujemy się kim naprawdę jest pracodawca głównego bohatera, o co chodzi z pojawiającą się tu i tam w poprzednich zeszytach Newsboy Army (co jest oczywiście uwspółcześnioną wersją wspomnianego wcześniej Kirbowskiego Newsboy Legion) oraz jak to wszystko wiąże się z ósmym z Nieznanych. Oryginalnymi członkami Armii byli m. in. Baby Brain, niestarzejący się niemowlak, który teraz jest właścicielem gazety dla której pracuje Guardian, Ali-Ka Zoom, magik, który pojawi się w mini serii o Zatannie, i wspomniany wcześniej Don Vincenzo, który po dorośnięciu stał się nieśmiertelnym gangsterem. W pewnym momencie ich superbohaterskiej kariery trafili oni na Bagno Rzezi, miejsce z którego działa Ósmy Nieznany, i to właśnie w wyniku konfrontacji z nim ich przyszłe losy zostały uwarunkowane negatywnie. Cała historia została zakończona naprawdę świetnym twistem, który również w pewien sposób odwołuje się do tej wspomnianej wcześniej mitologizacji superbohaterstwa i daje głównemu bohaterowi nową motywację do przeciwstawienia się Sheedzie. Po tej mini serii spodziewałem się najmniej, a okazała się jedną z moich ulubionych z całej siódemki, czego głównym powodem najprawdopodobniej jest Morrisonowa dziwaczność, którą uwielbiam, oraz mega satysfakcjonujący ostatni numer.   

KLARION THE WITCH BOY - Kolejne dzieło Jacka Kirby’ego, które Morrison unowocześnił na potrzeby tego “eventu”. Pierwotnie ta postać pojawiła się w serii THE DEMON opowiadającej o demonie Etriganie, gdzie pełniła drugoplanową rolę. Wtedy niewiele było wiadomo na temat jego originu, więc Grant miał pełne pole do popisu w tej mini serii i wykorzystał to w stu procentach. Okazuje się bowiem, że Klarion pochodzi z podziemnej wioski XVII wiecznych purytanów, Limbo Town, która istnieje pod Nowym Jorkiem. Wiele lat temu ich przodkowie dali się uwieść Melmothowi, przez co teraz wszyscy mieszkańcy wioski są w połowie Sheeda. Ich dawną purytańską religię zamienili na czczenie Croatoa, lecz ich fanatyzm utrzymał się w niezmienionej formie. Potrafili oni także używać nekromancji, aby zaprzęgać swoich zmarłych przodków do pracy, których to nazywali Grundymi (Morrison oczywiście połączył całą tą mitologię z originem Solomona Grundy’ego, który przecież odrodził się na Bagnach Rzezi, miejscu w którym działał wspomniany wyżej Ósmy Nieznany i gdzie wiemy że zakorzeniła się magia Sheeda; zresztą ten origin jest przywoływany zarówno na początku jak i na końcu całej tej historii, więc mega szacunek, że udało mu się to tak dobrze zapleść). Klarion jednak nie chce żyć według starych, idiotycznych tradycji, pragnie wydostać się na legendarną powierzchnię i zobaczyć niebo oraz inne wspaniałości świata zewnętrznego (bardzo fajnym motywem jest to jak mieszkańcy Limbo widzą i opisują takie dla nas codzienne rzeczy, jak chociażby opakowanie po batonie). W końcu mu się to udaje, ale niestety szybko trafia w łapska wspomnianego wcześniej Melmotha, który okazuje się być poprzednim władcą Sheeda zdetronizowanym przez swoją żonę Glorianę Tenebrae. Choć w tej serii nie dowiadujemy się jaki on dokładnie ma plan, to wiemy że chce wrócić na tron Sheeda i potrzebuje do tego mieszkańców Limbo Town. Na szczęście Klarionowi w porę udaje się wrócić do swojej podziemnej wioski, aby za pomocą rytuału połączyć się ze swoich kotem Teeklem i pozbyć się Melmotha na jakiś czas. Kiedy było po wszystkim Wiedźmi Chłopiec ponownie udał się na powierzchnię w poszukiwaniu przygód. Tak w skrócie prezentuje się fabuła, która dość mocno opiera się na schemacie “nastoletni chłopiec wyrywa się z konserwatywnej społeczności w której się wychował i poznaje większy świat”, ale zdecydowanie klimat oraz niektóre pomysły na tyle go urozmaicają, że czyta się to świetnie. Kapitalną robotę w zakresie budowania tego klimatu robią cudowne rysunki Frazera Irvinga, którego styl jest bardzo charakterystyczny, ale idealnie pasujący do purytańskiego designu Limbo Town. Może nie jest to moja ulubiona seria z tych siedmiu, ale z pewnością jest w top 3, bo to chyba najbardziej spójna historia z nich wszystkich. 

ZATANNA - W tym przypadku klucz, o którym mówiłem na samym początku, niezbyt pasuje, bo przecież Zatanna była w tamtym czasie drugoligową bohaterką, należała do JLA, no i popularnością zdecydowanie przebijała wszystkich innych bohaterów z tej siódemki. Dlatego też Morrison zamiast ją zredefiniować, postanowił skonfrontować ją z przeszłością, zarówno ze śmiercią ojca (gdzie 1 zeszyt tej mini w pewien sposób mirroruje klasyczną historię Moore’a z SAGA OF THE SWAMP THING w której zginął Zatara) i jej rolą w IDENTITY CRISIS (w końcu to za pomocą jej magii Liga mieszała złoczyńcom w głowach). W związku z tym, na pierwszych stronach 1 zeszytu widzimy ją na terapii grupowej dla superbohaterów, gdzie poznaje Misty, młodą dziewczynę, która chce się od niej uczyć magii. Wcześniej Zatanna przez przypadek uwalnia magiczną istotę, Gwydiona, będącego żywymi słowami, czyli wszystkim tym co kiedykolwiek zostało określone językiem. Już na etapie drugiego zeszytu został on złapany, ale będzie miał sporę znaczenie pod koniec eventu. Tymczasem Zatanna dalej szkoli Misty i przez przypadek natrafia na Ali’ego-Ka Zoom, jednego z członków oryginalnego Newsboy Army, który kieruje je do willi swojego dawnego przyjaciela Don Vincenzo, gdzie Sheeda zorganizowała rzeź aby zdobyć Kocioł Odrodzenia (jeden z artefaktów z czasów przed-Arturiańskich, który później będzie istotny). Tam dowiadujemy się, że Misty jest tak naprawdę księżniczką Sheeda (trochę na wzór Królewny Śnieżki, bo zła macocha Gloriana również rozkazała łowcy ją zabić), która może kontrolować żołnierzy jej rasy. To wszystko sprowadza naszych bohaterów na Bagno Rzezi, gdzie Zatanna musi uwierzyć w swoje superbohaterskie możliwości i stanąć naprzeciw Ósmemu z Nieznanych. Walka ta szybko przeradza się w typowo Morrisonowy meta-komiks, gdzie bohaterowie stają się świadomi kadrów w których istnieją i wykorzystują je aby pokonać przeciwnika (Zatanna dosłownie wyprzedza Zora na kadrach, co pozwala jej go schwytać). Kiedy jest już po wszystkim, a Ósmy został uwięziony przez Siedmiu Nieznanych, po raz kolejny wracamy do wątku Sheeda, który płynnie nas przenosi do finału eventu (o którym pod koniec posta). Generalnie to była bardzo przyjemna mini seria, miała masę świetnych scen (choćby powrót Phantom Strangera z chlebem po dwóch latach, czy wyjaśnienie o co chodziło z czterema księgami Zatary), no i łączy masę przedstawionych wcześniej rzeczy w sensowną całość, ale niestety na poziomie drogi bohaterki trochę się to wszystko sypie. Po prostu nie dzieje się nic konkretnego co mogłoby przekonać Zatannę, że jest tą wartościową superbohaterką. Nagle w pewnym momencie mówi o tym, ale nie ma żadnego momentu realizacji, czy sceny która by to adresowała. Możliwe że uczenie Misty ją do tego przekonało, no ale niestety nie czuć tego w ogóle, przez co emocjonalne zaangażowanie trochę po drodze ulatuje. Nadal czytało się tą serię bardzo dobrze, rysunki Ryana Sooka są świetne, a pomysłami ta historia wcale nie odbiega od reszty, ale po prostu na poziomie emocjonalnym nie dostarcza ona w pełni, przez co jest chyba na samym dole mojej topki.

MISTER MIRACLE - Kolejna reinterpretacja postaci stworzonej przez Jacka Kirby’ego i to chyba najpopularniejszej z tych trzech wymienionych, bo przecież powiązanej z całą mitologią Nowych Bogów. Głównym bohaterem nie jest jednak Scott Free, a znany z serii Kirby’ego jego młody uczeń, Shilo Norman, który od tamtego czasu podrósł i sam stał się Mistrzem Ucieczek. Aby utrzymać swoją popularność próbuje on sztuczki ostatecznej, ucieczki z horyzontu zdarzeń sztucznej czarnej dziury. Jednak w kluczowym momencie wykonywania tej niebezpiecznej sztuczki pojawia się przed nim Metron, który wyjawia mu, że New Genesis przegrało odwieczną wojnę z Apokolips, a Darkseid odkrył Równanie Antyżycia. Choć nie wiele mu to wszystko mówi, Shilo wkrótce spotyka odrodzonych w ludzkich ciałach Nowych Bogów, a także staje się ofiarą machinacji bossa mafijnego Dark Side’a, ludzkiej reinkarnacji samego władcy Apokolips. Kiedy okazuje się, że główny bohater z pomocą Metrona jest w stanie przezwyciężyć kontrolę Równania Antyżycia, Dark Side wysyła za nim Sankcję Omega, która w tej inkarnacji zmusza ofiarę do przeżywania w kółko nudnych, niesatysfakcjonujących żyć, bez możliwości spełnienia swoich aspiracji czy marzeń. Jednakże to więzienie okazało się być terapeutyczne dla Shilo, gdyż pozwoliło mu pogodzić się ze śmiercią brata oraz odkryć swoje przeznaczenie, symbolizowane przez uwolnienie Auraklesa (o którym więcej później). Ostatecznie kiedy Mistrzowi Ucieczek po raz kolejny udaje się uciec z niemożliwej pułapki, wszystko to okazało się być testem Metrona, który miał przygotować Shilo do walki z siłami ciemności. Gdzie w tym wszystkim są Sheeda? No nie ma ich. Cała ta mini seria to bardziej preludium do FINAL CRISIS, która może i łączy się w finale z całością w bardzo fajny sposób, no ale sama z siebie nie wnosi nic do większej fabuły. Mi to nie przeszkadza, bo bardzo lubię FINAL CRISIS i Nowych Bogów, ale w pełni rozumiem, jeśli komuś ta seria wyda się zbędna. Z mojego punktu widzenia to naprawdę świetna historia, dobrze narysowana, no i mająca dużo miłości do tego co stworzył Kirby. Natomiast jeśli ktoś nie jest przekonany, to myślę że warto też spojrzeć na tą fabułę z symbolicznej perspektywy, gdyż po raz kolejny mamy tutaj do czynienia z tą wspomnianą wcześniej koncepcją mitologizacji superbohaterstwa. Jest nawet moment w drugim zeszycie, gdzie Desaad, jeden z podwładnych Darkseida, przyjmujący postać psychologa Shilo, zauważa jak szukanie nowego celu w życiu po wykonaniu najniebezpieczniejszej ze sztuczek, mogło doprowadzić do tego, że Norman zaczął widzieć większą mitologiczną intrygę, w postaci odwiecznej walkę dobra i zła, która tak naprawdę nie istnieje, bo przecież cały prawdziwy świat jest moralnie szary. Mimo tego Mister Miracle ostatecznie uwalnia Auraklesa, pierwszego superbohatera (o którym więcej w podsumowaniu zakończenia) i staje się wojownikiem dobra, superbohaterem, częścią mitologii stworzonej przez Jacka Kirby’ego. Na tym poziomie ta mini seria jest kolejną ciekawą addycją do całego pomysłu stojącego za tym “eventem”, no i sama w sobie stoi na własnych solidnych nogach (chyba najbardziej ze wszystkich siedmiu serii). 

BULLETEER - Od afirmacji mitologizacji superbohaterstwa przechodzimy do całkowitego odbrązowienia mitu, bo to również się w tą Morrisonową koncepcję wpisuje. Alix Harrower w wyniku obsesji męża, która kończy się wypadkiem i doprowadza do jego śmierci, zyskuje nadzwyczajne umiejętności w postaci ściśle przywartej do skóry srebrnej powłoki, chroniącej ją przed wszelkimi zagrożeniami. Podobnie jak bohaterowie Marvela stworzeni przez Lee i Kirby’ego w latach 60., na początku nie wie ona jak sobie z tą zmianą poradzić, wpada w histerię i próbuje popełnić samobójstwo, ale zrządzeniem losu natrafia na wypadek, który pozwala jej odkryć, że może wykorzystywać swoją przypadłość do pomocy innym. Przyjmuje ona przydomek Bulleteer po parze bohaterów z czasów wojny (Bulletman i Bulletgirl, którzy faktycznie istnieli w złotej erze) i zaczyna działać jako najemna superbohaterka. Lecz szybko zostaje ona zderzona z rzeczywistością, kiedy już w drugim zeszycie pakuje się w jakieś superbohaterskie mambo jambo, a konkretnie w śledztwo agentki znanej z mini serii o Shining Knighcie, która stara się odkryć sekret stojącym za Sheeda i tajemniczym zniknięciem szóstki podrzędnych herosów z zeszytu zerowego (Morrison w tym zeszycie bardzo zgrabnie łączy wszystkie swoje pomysły z oryginalną historią powrotu Seven Soldiers of Victory pisaną przez Lena Weina; wraca Iron Hand oraz Nebula Man, którzy zostają kapitalnie wpisani w tą nową fabułę). Później, kiedy Alix zaczynają kończyć się fundusze, zatrudnia się ona jako ochroniarka na superbohaterskim konwencie, gdzie styka się z prawdziwym obrazem podrzędnych herosów, którzy są złamanymi psychicznie przegrańcami, bez perspektyw, ledwo wiążącymi koniec z końcem. To nie koniec jej realizacji, gdyż niedługo później zostaje ona skonfrontowana z tym jak traktowane są kobiety w tej branży (co przekłada się również na oprawę graficzną całej mini serii, gdyż główna bohaterka zarówno na okładkach jak i w samym komiksie, jest intencjonalnie przeseksualizowana). W finale walczy ona bowiem z Sally Sonic, kochanką jej męża i wiecznie nastoletnią superheroiną, która po wejściu w mentalną dorosłość została wrzucona w spiralę superbohaterskiej prostytucji i pornografii, co odciska na niej dość mocne piętno i doprowadza do obłędu. W tle rozgrywa się także dalszy ciąg nadrzędnej fabuły eventu, gdyż Spyder, łowca na usługach Sheeda, próbuje zamordować Alix, w czym przeszkadza mu Vigilante, oryginalny członek Seven Soldiers, który jako jedyny z zebranej przez siebie nowej siódemki przeżył wydarzenia z zeszytu zerowego. Na ostatnich stronach mini serii, Vigilante pojawia się przed Bulleteer i zaczyna mówić jej o przeznaczeniu oraz ratowaniu świata przed wielkim zagrożeniem Sheeda, które tylko ona może pokonać. Po doświadczeniach ostatnich dni Alix ma definitywnie dość bycia superbohaterką, więc nic dziwnego że odmawia ona uczestnictwa w kolejnej idiotycznej przygodzie. Jest to dość zaskakujące zakończenie, ale jak najbardziej logiczne biorąc pod uwagę drogę bohaterki. Generalnie jest to naprawdę kapitalna historia, świetnie napisana i narysowana, która na chwilę zostawia mitologizacje w spokoju i przedstawia tą drugą nie widoczną na co dzień stronę superbohaterstwa (jak to się wpisuje w całą tą koncepcję Morrisona, postaram się wyjaśnić pod koniec).              

FRANKENSTEIN - Ostatnia z mini serii opowiada o znanym z powieści Mary Shelley potworze Frankensteina, który w tym wydaniu jest pulpowym bohaterem akcyjniaków; niewiele mówi, morduje kogo trzeba w najbardziej zjawiskowy sposób jaki się tylko da i zemsta to jego motor napędowy. Jego głównym celem jest wspomniany wcześniej Melmoth, dawny król Sheedy, więc gdy tylko w małym miasteczku na zadupiu pojawiają się te podobne do wróżek stworzenia, Frankenstein odradza się, aby tego zagrożenia się pozbyć. Dalsze poszukiwania swojego odwiecznego przeciwnika, prowadzą go na Marsa, do ruin dawnych marsjańskich miast, gdzie Melmoth wysyła swoich podopiecznych (co zostało zateasowane już w KLARIONIE), aby odkopali starożytną świątynie zawierającą sekretną broń, która miałaby mu pomóc w walce z jego małżonką. Oczywiście Frankenstein mu w tym przeszkadza, tym samym pozbywając się jednej ze stron nadchodzącej wojny. Zanim jednak jego ostateczna zemsta na Melmothie się dokona, ten wyjawia mu prawdę dotyczącą jego powstania. Okazuje się bowiem, że to nie błyskawica ożywiła monstrum, ale krew władcy Sheeda, którą Doctor Frankenstein użył w swoim eksperymencie. To jednakże nie zatrzymuje mściwego potwora przed pozostawieniem swojego “ojca” na pożarcie marsjańskim drapieżnikom i pozostawieniem go na powierzchni czerwonej planety jako żyjące łajno. Właśnie z tego typu historiami mamy tu do czynienia; krew i posoka leją się strumieniami (oczywiście tylko zielona krew Sheeda, bo to nadal mainstreamowy komiks DC), główny bohater jest bezemocjonalnym badassem, a fabuły brzmią jak wyrwane z pulpowych opowiadań z lat 50. W kolejnych zeszytach Frankenstein dołącza do S.H.A.D.E, rządowej organizacji zajmującej się najdziwniejszymi superludzkimi sprawami, do której należy również The Bride, czyli dawna narzeczona potwora. Nowi pracodawcy Frankensteina wysyłają go miliardy lat w przyszłość, do czasów z których pochodzą Sheeda, aby powstrzymał on zbliżającą się inwazję. Ten ostatni zeszyt nie dość, że bezpośrednio wiąże się z finałem eventu, to jeszcze wyjawia origin Sheeda, którzy okazują się ludźmi przyszłości, cywilizacją w stagnacji, która co kilka tysięcy lat potrzebuje ograbić swoich przodków, aby dalej funkcjonować. Kapitalnie ten koncept pasuje do i tak już bardzo over-the-top fabuły tej serii. Wszystkie cztery numery to czysta, bezpretensjonalna rozrywka w pulpowym klimacie, objawiającym się nie tylko poprzez cudowne rysunki Douga Mahnke i same wydarzenia przedstawione w tym komiksie, ale także narrację, którą czyta się jakby była wyrwana z jakiś starych filmowych plakatów.  Fantastycznie się przy tej mini bawiłem i zdecydowanie mogę ją umieścić na podium topki zaraz obok Manhattan Guardiana. Zresztą dostała ona nawet swoją kontynuację po latach w postaci serii Frankenstein: Agent of S.H.A.D.E pisanej przez Jeffa Lemire, co tylko świadczy o sile tego pomysłu.

Okej, ale jak to wszystko się ze sobą zawiązuje w finale? Ano bardzo dobrze! Zanim jednak dochodzi do samej inwazji, Morrison przedstawia nam historię drugiej strony konfliktu, bohaterów. W tym momencie wchodzimy już w superbohaterską mitologię na pełnej, gdyż poznajemy losy stworzonego przez Nowych Bogów Auraklesa, pierwszego superherosa. To on odpowiada za kreację siedmiu artefaktów, które co i rusz pojawiały się w opisanych wyżej mini seriach (np. Excalibur Shining Knighta, Kocioł Odrodzenia, czy Gwydion) oraz za tajną broń, przepowiadaną przez Siedmiu Nieznanych, mającą zadać ostateczny cios Sheedzie. Tą bronią okazała się być Bulleteer, potomczyni Auraklesa, która zrządzeniem losu znalazła się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, aby zupełnie przez przypadek zabić Gloriannę i tym samym pozbawić Sheedę przywódczyni. Inni gracze również mają swoją rolę do odegrania, i o ile taki Guardian na przykład jedyne co robi to broni ludzi, to już Zatanna używa Gwydiona, aby nadpisać losy bohaterów i sprowadzić ich w odpowiednie miejsce (przynajmniej ja to tak interpretuje, bo to nie jest oczywiste), Klarion dostaje się na okręt flagowy Sheeda i zawraca go do przyszłości, z której Frankenstein go sprowadził, a Shining Knight i Spyder (który okazał się być podwójnym agentem Siedmiu Nieznanych) ustawili Gloriannę pod jej śmierć z rąk Alix. Natomiast Mister Miracle, podobnie jak w swojej mini serii, ma kompletnie osobny, ledwo związany z tą fabułą wątek, w którym uwalnia Auraklesa z rąk Darkseida (co raczej poza znaczeniem symbolicznym nie ma większego wpływu na wydarzenia). Jak się można domyśleć, wszystko to jest naprawdę satysfakcjonujące i wynagradza uważnego czytelnika w stu procentach. Nawet jeśli nie wszyscy bohaterowie mają takie samo znaczenie jak reszta, to wnoszą coś pod względem narracyjnym, bo Morrison wykorzystuje zarówno Shilo do symbolicznego podsumowania całego eventu, jak i Guardiana, aby pobawić się narracją i z fragmentu zeszytu zrobić gazetę. Bardzo ciekawie jest także potraktowany wątek Siedmiu Nieznanych i Zora, który stanowi klamrę dla całej opowieści po raz kolejny nawiązując do originu Solomona Grundy’ego, tak jak w zeszycie zerowym. Kończąc już temat samego finału, to warto zwrócić uwagę również na narrację wizualną, która jest tutaj na najwyższym poziomie. Podobnie jak za numer zerowy, tak i za zakończenie odpowiada J.H Williams III, człowiek potrafiący imitować każdy styl i tworzący jedyne w swoim rodzaju układy kadrów na stronie, przez co zeszyt ten wygląda po prostu cudnie. 

Jeśli natomiast chodzi o główną myśl eventu, całą tą mitologizację superbohaterów, o której tak dużo mówiłem w kontekście poszczególnych mini serii, to najlepiej ją chyba podsumuje cytat z samego komiksu ze wcześniej wspomnianego gazetowego fragmentu: “Zemsta. Odkupienie. Miłość. Zdrada. Krew. Śmierć. Codzienność w świecie superkowbojów. W gwałtowności jaskrawych kolorów, łamanych kości i efektów dźwiękowych (...), te tematy wydają się obce, ale wierzcie mi, to bez wyjątku ludzkie historie (...), w których bohaterowie odziani w peleryny odwiedzają inne wszechświaty na latających dywanach. Jeżeli życie z superkowbojami czegoś mnie nauczyło, to właśnie tego… Gdy wykorzystujesz swój rentgenowski wzrok, by spoglądać NAPRAWDĘ głęboko, wówczas każdy dzień staje się mityczną opowieścią”. Mitologizacja superherosów nie oznacza wcale skupienia na wielkich narracjach, harcerzykowatych, umięśnionych bohaterach bez charakteru, czy wiecznej walce dobra ze złem bez odcieni szarości. Jest to natomiast cecha opowieści z superherosami, która łączy je chociażby z legendami arturiańskimi czy innymi tego typu zmitologizowanymi tworami kultury, polegająca na odwoływaniu się do wyższych wartości tj. dobro, czy sprawiedliwość, nawet w historiach, które gatunkowo, stylistycznie, czy pod względem przesłania, różnią się od typowego komiksu superbohaterskiego. Bardzo dobrze widać to na przykładzie mini serii o Bulleteer, której bardzo daleko do zwyczajnej superbohaterskiej naparzanki, i która skupia się na odbrązowieniu mitu superherosa. Nie oznacza to jednak, że nie wpisuje się ona w ten mit, bo w końcu Alix okazuje się być potomczynią legendarnego pierwszego superbohatera i do tego całkowicie przypadkiem dopełnia ona swoje przeznaczenie, które jeszcze kilkanaście stron temu odrzuciła. Zresztą nawet jeśli ona nie chce być superbohaterką, to ma cechy charakteru, które by jej na to pozwalały, więc jak najbardziej jest częścią mitu. Cały ten mój wywód na temat mitologizacji można by jednak sprowadzić do tego, że Morrison w tym ogromnym, wielowątkowym projekcie, wyeksponował tą esencję historii superbohaterskich, dzięki której nadal one powstają (wręcz rozkwitają dzięki filmom), a my zawsze prędzej czy później do nich wracamy. SIEDMIU ŻOŁNIERZT to w takim razie jedna wielka laurka do komiksów trykociarskich, skrzętnie od początku do końca zaplanowana i świetnie zrealizowana, w perfekcyjny sposób oddająca to co przyciąga nas do tego typu historii. Nie jest to na pewno tom dla każdego, bo nowi czytelnicy mogą się w tym wszystkim czuć zagubieni, szczególnie na początku, ale jeśli ktoś jest fanem, swoje w życiu przeczytał i zna co nie co uniwersum DC, to z pewnością będzie się przy SIEDMIU ŻOŁNIERZACH bawił wyśmienicie. Bardzo polecam. Komiks wart każdej złotówki. 

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SEVEN SOLDIERS #0 - 1, SEVEN SOLDIERS: SHINING KNIGHT #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: GUARDIAN #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: ZATANNA #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: KLARION THE WITCH BOY #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: MISTER MIRACLE #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: BULLETEER #1 - 4 oraz SEVEN SOLDIERS: FRANKENSTEIN #1 - 4.

Opracował: Michał Szczebak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz