SIEDMIU ŻOŁNIERZY to naprawdę spektakularnych rozmiarów
projekt, w skład którego wchodzi siedem mini serii opowiadających o różnych bohaterach
ze świata DC oraz dwa one-shoty otwierające i zamykające całość. Każda z tych
mini serii składa się z czterech zeszytów, w których znajdziemy jedną spójną
historię o danej postaci, w mniejszy lub większy sposób łączącą się ze
skrzętnie prowadzoną główną narracją całego “eventu”. Z grubsza ta główna
fabuła polega na inwazji tajemniczej rasy Sheeda na Ziemię, którą powstrzymać
może tylko Siedmioro Żołnierzy. Oczywiście to znaczne uproszczenie, bo jeśli
ktoś zna inne prace Granta Morrisona, scenarzysty tego komiksu, to wie że ich
fabułom daleko do prostolinijnych i typowych. Tak samo jest i tutaj. Sama
tajemnica stojąca za Sheeda jest powoli podbudowywana, a jej rozwiązanie jest
tak over-the-top jak tylko Morrison potrafi. Do tego jest ona
poprzeplatana wieloma innymi typowo Morrisonowymi pomysłami, koncepcjami i
motywami, które sprawiają, że cała ta historia odróżnia się na tle innych
komiksów superbohaterskich, tak bardzo jak się tylko da.
Pomysł Morrisona opierał się na prostym założeniu, wprowadzeniu
na rynek siedmiu serii o mniej znanych, ale istniejących już w jakiejś formie
wcześniej bohaterach DC, które mogłyby być później kontynuowane jeśli sprzedaż
byłaby zadowalająca. Duża większość z tych postaci istniała już tylko w limbo
wydawniczym, nie pojawiając się w komiksach od lat, więc przywrócenie ich
musiało się wiązać również z dostosowaniem ich do współczesnych realiów.
Morrison wcale nie boi się kampu i wszystkiego tego co głupkowate lub dziwne z
dzisiejszej perspektywy (co pokazywał nie raz), więc uwspółcześnienie w jego
kluczu polegało bardziej na nadaniu bohaterom odpowiedniej głębi i napisaniu im
ciekawego wątku, niż na urealistycznieniu ich (na przekór istniejącej w latach
2000 na to modzie) i tym samym odebraniu tego co było magiczne w pierwowzorze.
Oczywiście powrót do tych dawno zapomnianych już bohaterów był także formą
hołdu dla ich twórców, tak więc SIEDMIU ŻOŁNIERZY przepełnione jest miłością m.
in. do Jacka Kirby’ego, twórcy Guardiana, Klariona i Mister Miracle, czy Lena
Weina, który odpowiadał za klasyczną historię powrotu golden age’owych Seven
Soldiers of Victory przedstawioną na łamach JUSTICE LEAGUE OF AMERICA #100-102.
Uwaga od tego momentu spoilery!
Z dziesiątek różnych możliwości Morrison ostatecznie
wybrał taką siódemkę: Shining Knight, Guardian, Klarion the Witch Boy, Zatanna,
Mister Miracle, Bulleteer i Frankenstein. Każdy z tych bohaterów ma większą lub
mniejszą rolę w pokonaniu Sheeda, ale co najciekawsze większość z nich nawet
się na łamach tego tomu nie spotyka. Nie mają oni pojęcia że są częścią
większej drużyny, a ich losy zostały już wcześniej zaaranżowane przez Siedmiu
Nieznanych, czyli oczywiste Morrisonowe alegorie do twórców komiksowych (w
końcu nie bez powodu są oni łysi). Sheeda natomiast została stworzona przez
ósmego z nich, krawca czasu przybierającego imię Zor (również istniejąca już w
lore DC postać). Przepowiednia Nieznanych, mówi jasno o Siedmiu Żołnierzach,
którzy zdołają przeciwstawić się inwazji, więc Sheeda regularnie zwalcza
wszystkie drużyny posiadające siedmiu członków, a także ostateczny atak planuje
w samym środku Nowego Jorku, nie zamieszkanego przez topowych superbohaterów.
Tak oto prezentuje się podstawa właściwej nadrzędnej fabuły, którą możemy
poskładać po zapoznaniu się ze wszystkimi mini seriami. Jednakże co z tymi
pomniejszymi historiami? Jak w to wszystko wpisują się poszczególne wątki
bohaterów? Na te pytania postaram się teraz odpowiedzieć w odniesieniu do
każdej z tych mini serii.
SHINING KNIGHT - Pierwsza z mini serii dostarcza wiele
kontekstu do wcześniejszych działań Sheeda oraz na nowo przedstawia znaną z
oryginalnych Seven Soldiers of Victory postać Shining Knighta. W tej inkarnacji
Ystina jest ostatnią, przeniesioną w czasie, rycerką złamanego stołu króla
Artura, która na własne oczy widziała upadek Camelotu z rąk Sheeda. Razem ze
swoim wiernym rumakiem Pegazem przenoszą się oni do Los Angeles i, tak jak
zazwyczaj dzieje się w tego typu historiach, są oni kompletnie nie
przystosowani do współczesnego świata. Do tego zostają oni już na etapie
pierwszego zeszytu rozdzieleni. Na szczęście Morrison nie skupiają się zbytnio
na tych kliszach i zamiast tego szybko przechodzą do zagłębiania się w lore
Camelotu oraz przedstawieniu kilku naprawdę ciekawych konceptów (np. Ystina w
pewnym momencie musi stawić czoła broni Sheeda, czyli uosobieniu jej własnej
winy) i postaci, które będą miały znaczenie później. Nie ma co ukrywać, że ta
seria chyba najmniej stoi na własnych nogach; ma ona za zadanie nadać kontekst
wielu rzeczom, które pojawiły się w zeszycie zerowym i będą pojawiać się
później, przez co główna bohaterka schodzi trochę na dalszy plan. Nie mniej
jednak jej wątek oraz wątek Don Vincenzo, nieśmiertelnego gangstera do którego
trafia Pegaz, mimo że minimalistyczne to sprawdzają się i potrafią wciągnąć.
Szczególnie podobał mi się reveal tożsamości Ystiny i jej powiązania z resztą
rycerzy złamanego stołu, który w bardzo prosty acz skuteczny sposób buduje
emocjonalną stawkę cliffhangera. Zresztą ta mini seria to nie tylko podbudowa
fabularna reszty, ale także swego rodzaju manifest koncepcji Morrisona na cały
ten “event”, który stanie się w pełni jasny dopiero na końcu całości. Według
niego historie o superbohaterach w dzisiejszej popkulturze pełnią rolę dawnych
mitologii, są przedłużeniem opowieści o starożytnych herosach tj. Herakles, czy
właśnie legend o Królu Arturze. Tą myśl rozwinę jeszcze na samym końcu, ale w
kontekście omawianej mini serii ta koncepcja jest dość istotna, w końcu
legendarny bohater Camelotu dosłownie staje się superbohaterem współczesnych
czasów. Nawet wspomniany wcześniej Don Vincenzo sam zauważa, że trafił w sam
środek mitologicznej opowieści, jednej wielkiej walki dobra ze złem, która
zmusza go do stawienia czoła narzuconemu losowi i odkrycia w sobie dawno
porzuconych heroicznych wartości. Pod względem rysunków jest naprawdę
kapitalnie; Simone Bianchi świetnie buduje klimat tej historii, no i jego styl
pasuje wręcz idealnie do designów Sheeda. Niestety nie obyło się także bez
stałych mankamentów jego prac, czyli przede wszystkim ich praktycznie zerowej
dynamiki, co staje się bardzo zauważalne w scenach walki.
MANHATTAN GUARDIAN - Podobnie jak poprzednio mamy w tej
mini serii do czynienia z reinterpretacją istniejącej już w kanonie DC postaci
i przedstawienie jej w trochę innym świetle. Tutaj także dostajemy całkowicie
nowego bohatera, który wciela się w tytułowego Guardiana, lecz tym razem
kontekst wokół tego przydomka jest zupełnie inny niż w oryginale. Postać
Guardiana stworzona w latach 40 przez Jacka Kirby’ego i Joe Simona, była
bohaterem o backgroundzie wojskowym, klasycznym komiksowym vigilante z okresu
II Wojny Światowej bardziej przypominającym Kapitana Amerykę, niż Supermana czy
Batmana. Morrison natomiast dużo ściślej niż w poprzednich latach połączył go z
inną kreacją Kirby’ego, czyli grupą Newsboy Legion. Tym samym nasz Guardian
staje się superbohaterem-reporterem, który zajmuje się najbardziej sensacyjnymi
przestępstwami. Szczerze powiedziawszy spodziewałem się, że ta seria będzie
najmniej dziwaczna i Morrisonowa ze wszystkich, a okazało się, że jest
kompletnie odwrotnie, bo zagrożenia z którymi ściera się bohater faktycznie są
bardzo sensacyjne. Już na pierwszych stronach pierwszego numeru dostajemy gang
podziemnych piratów, którzy podróżują po opuszczonych liniach metra, a później
wcale nie jest mniej Morrisonowo. Co ciekawe w pierwszych trzech zeszytach
powiązania z główną fabułą, czy innymi seriami są znikome. Dopiero numer
czwarty wyjaśnia wiele rzeczy i zawiązuje pewne elementy tej historii z
zagrożeniem Sheedy. Tam dowiadujemy się kim naprawdę jest pracodawca głównego
bohatera, o co chodzi z pojawiającą się tu i tam w poprzednich zeszytach
Newsboy Army (co jest oczywiście uwspółcześnioną wersją wspomnianego wcześniej
Kirbowskiego Newsboy Legion) oraz jak to wszystko wiąże się z ósmym z
Nieznanych. Oryginalnymi członkami Armii byli m. in. Baby Brain, niestarzejący
się niemowlak, który teraz jest właścicielem gazety dla której pracuje
Guardian, Ali-Ka Zoom, magik, który pojawi się w mini serii o Zatannie, i
wspomniany wcześniej Don Vincenzo, który po dorośnięciu stał się nieśmiertelnym
gangsterem. W pewnym momencie ich superbohaterskiej kariery trafili oni na
Bagno Rzezi, miejsce z którego działa Ósmy Nieznany, i to właśnie w wyniku
konfrontacji z nim ich przyszłe losy zostały uwarunkowane negatywnie. Cała
historia została zakończona naprawdę świetnym twistem, który również w pewien
sposób odwołuje się do tej wspomnianej wcześniej mitologizacji superbohaterstwa
i daje głównemu bohaterowi nową motywację do przeciwstawienia się Sheedzie. Po
tej mini serii spodziewałem się najmniej, a okazała się jedną z moich
ulubionych z całej siódemki, czego głównym powodem najprawdopodobniej jest
Morrisonowa dziwaczność, którą uwielbiam, oraz mega satysfakcjonujący ostatni
numer.
KLARION THE WITCH BOY - Kolejne dzieło Jacka Kirby’ego,
które Morrison unowocześnił na potrzeby tego “eventu”. Pierwotnie ta postać pojawiła
się w serii THE DEMON opowiadającej o demonie Etriganie, gdzie pełniła
drugoplanową rolę. Wtedy niewiele było wiadomo na temat jego originu, więc
Grant miał pełne pole do popisu w tej mini serii i wykorzystał to w stu
procentach. Okazuje się bowiem, że Klarion pochodzi z podziemnej wioski XVII
wiecznych purytanów, Limbo Town, która istnieje pod Nowym Jorkiem. Wiele lat
temu ich przodkowie dali się uwieść Melmothowi, przez co teraz wszyscy
mieszkańcy wioski są w połowie Sheeda. Ich dawną purytańską religię zamienili
na czczenie Croatoa, lecz ich fanatyzm utrzymał się w niezmienionej formie.
Potrafili oni także używać nekromancji, aby zaprzęgać swoich zmarłych przodków
do pracy, których to nazywali Grundymi (Morrison oczywiście połączył całą tą
mitologię z originem Solomona Grundy’ego, który przecież odrodził się na
Bagnach Rzezi, miejscu w którym działał wspomniany wyżej Ósmy Nieznany i gdzie
wiemy że zakorzeniła się magia Sheeda; zresztą ten origin jest przywoływany
zarówno na początku jak i na końcu całej tej historii, więc mega szacunek, że
udało mu się to tak dobrze zapleść). Klarion jednak nie chce żyć według
starych, idiotycznych tradycji, pragnie wydostać się na legendarną powierzchnię
i zobaczyć niebo oraz inne wspaniałości świata zewnętrznego (bardzo fajnym
motywem jest to jak mieszkańcy Limbo widzą i opisują takie dla nas codzienne
rzeczy, jak chociażby opakowanie po batonie). W końcu mu się to udaje, ale
niestety szybko trafia w łapska wspomnianego wcześniej Melmotha, który okazuje
się być poprzednim władcą Sheeda zdetronizowanym przez swoją żonę Glorianę
Tenebrae. Choć w tej serii nie dowiadujemy się jaki on dokładnie ma plan, to
wiemy że chce wrócić na tron Sheeda i potrzebuje do tego mieszkańców Limbo
Town. Na szczęście Klarionowi w porę udaje się wrócić do swojej podziemnej
wioski, aby za pomocą rytuału połączyć się ze swoich kotem Teeklem i pozbyć się
Melmotha na jakiś czas. Kiedy było po wszystkim Wiedźmi Chłopiec ponownie udał
się na powierzchnię w poszukiwaniu przygód. Tak w skrócie prezentuje się
fabuła, która dość mocno opiera się na schemacie “nastoletni chłopiec wyrywa
się z konserwatywnej społeczności w której się wychował i poznaje większy
świat”, ale zdecydowanie klimat oraz niektóre pomysły na tyle go urozmaicają,
że czyta się to świetnie. Kapitalną robotę w zakresie budowania tego klimatu
robią cudowne rysunki Frazera Irvinga, którego styl jest bardzo
charakterystyczny, ale idealnie pasujący do purytańskiego designu Limbo Town.
Może nie jest to moja ulubiona seria z tych siedmiu, ale z pewnością jest w top
3, bo to chyba najbardziej spójna historia z nich wszystkich.
ZATANNA - W tym przypadku klucz, o którym mówiłem na
samym początku, niezbyt pasuje, bo przecież Zatanna była w tamtym czasie
drugoligową bohaterką, należała do JLA, no i popularnością zdecydowanie
przebijała wszystkich innych bohaterów z tej siódemki. Dlatego też Morrison
zamiast ją zredefiniować, postanowił skonfrontować ją z przeszłością, zarówno
ze śmiercią ojca (gdzie 1 zeszyt tej mini w pewien sposób mirroruje klasyczną
historię Moore’a z SAGA OF THE SWAMP THING w której zginął Zatara) i jej rolą w
IDENTITY CRISIS (w końcu to za pomocą jej magii Liga mieszała złoczyńcom w
głowach). W związku z tym, na pierwszych stronach 1 zeszytu widzimy ją na
terapii grupowej dla superbohaterów, gdzie poznaje Misty, młodą dziewczynę,
która chce się od niej uczyć magii. Wcześniej Zatanna przez przypadek uwalnia
magiczną istotę, Gwydiona, będącego żywymi słowami, czyli wszystkim tym co
kiedykolwiek zostało określone językiem. Już na etapie drugiego zeszytu został
on złapany, ale będzie miał sporę znaczenie pod koniec eventu. Tymczasem
Zatanna dalej szkoli Misty i przez przypadek natrafia na Ali’ego-Ka Zoom,
jednego z członków oryginalnego Newsboy Army, który kieruje je do willi swojego
dawnego przyjaciela Don Vincenzo, gdzie Sheeda zorganizowała rzeź aby zdobyć
Kocioł Odrodzenia (jeden z artefaktów z czasów przed-Arturiańskich, który
później będzie istotny). Tam dowiadujemy się, że Misty jest tak naprawdę
księżniczką Sheeda (trochę na wzór Królewny Śnieżki, bo zła macocha Gloriana
również rozkazała łowcy ją zabić), która może kontrolować żołnierzy jej rasy.
To wszystko sprowadza naszych bohaterów na Bagno Rzezi, gdzie Zatanna musi
uwierzyć w swoje superbohaterskie możliwości i stanąć naprzeciw Ósmemu z
Nieznanych. Walka ta szybko przeradza się w typowo Morrisonowy meta-komiks,
gdzie bohaterowie stają się świadomi kadrów w których istnieją i wykorzystują
je aby pokonać przeciwnika (Zatanna dosłownie wyprzedza Zora na kadrach, co
pozwala jej go schwytać). Kiedy jest już po wszystkim, a Ósmy został uwięziony
przez Siedmiu Nieznanych, po raz kolejny wracamy do wątku Sheeda, który płynnie
nas przenosi do finału eventu (o którym pod koniec posta). Generalnie to była
bardzo przyjemna mini seria, miała masę świetnych scen (choćby powrót Phantom
Strangera z chlebem po dwóch latach, czy wyjaśnienie o co chodziło z czterema
księgami Zatary), no i łączy masę przedstawionych wcześniej rzeczy w sensowną
całość, ale niestety na poziomie drogi bohaterki trochę się to wszystko sypie.
Po prostu nie dzieje się nic konkretnego co mogłoby przekonać Zatannę, że jest
tą wartościową superbohaterką. Nagle w pewnym momencie mówi o tym, ale nie ma
żadnego momentu realizacji, czy sceny która by to adresowała. Możliwe że
uczenie Misty ją do tego przekonało, no ale niestety nie czuć tego w ogóle,
przez co emocjonalne zaangażowanie trochę po drodze ulatuje. Nadal czytało się
tą serię bardzo dobrze, rysunki Ryana Sooka są świetne, a pomysłami ta historia
wcale nie odbiega od reszty, ale po prostu na poziomie emocjonalnym nie
dostarcza ona w pełni, przez co jest chyba na samym dole mojej topki.
MISTER MIRACLE - Kolejna reinterpretacja postaci stworzonej przez Jacka
Kirby’ego i to chyba najpopularniejszej z tych trzech wymienionych, bo przecież
powiązanej z całą mitologią Nowych Bogów. Głównym bohaterem nie jest jednak
Scott Free, a znany z serii Kirby’ego jego młody uczeń, Shilo Norman, który od
tamtego czasu podrósł i sam stał się Mistrzem Ucieczek. Aby utrzymać swoją
popularność próbuje on sztuczki ostatecznej, ucieczki z horyzontu zdarzeń
sztucznej czarnej dziury. Jednak w kluczowym momencie wykonywania tej
niebezpiecznej sztuczki pojawia się przed nim Metron, który wyjawia mu, że New
Genesis przegrało odwieczną wojnę z Apokolips, a Darkseid odkrył Równanie
Antyżycia. Choć nie wiele mu to wszystko mówi, Shilo wkrótce spotyka
odrodzonych w ludzkich ciałach Nowych Bogów, a także staje się ofiarą
machinacji bossa mafijnego Dark Side’a, ludzkiej reinkarnacji samego władcy
Apokolips. Kiedy okazuje się, że główny bohater z pomocą Metrona jest w stanie
przezwyciężyć kontrolę Równania Antyżycia, Dark Side wysyła za nim Sankcję
Omega, która w tej inkarnacji zmusza ofiarę do przeżywania w kółko nudnych,
niesatysfakcjonujących żyć, bez możliwości spełnienia swoich aspiracji czy marzeń.
Jednakże to więzienie okazało się być terapeutyczne dla Shilo, gdyż pozwoliło
mu pogodzić się ze śmiercią brata oraz odkryć swoje przeznaczenie,
symbolizowane przez uwolnienie Auraklesa (o którym więcej później). Ostatecznie
kiedy Mistrzowi Ucieczek po raz kolejny udaje się uciec z niemożliwej pułapki,
wszystko to okazało się być testem Metrona, który miał przygotować Shilo do
walki z siłami ciemności. Gdzie w tym wszystkim są Sheeda? No nie ma ich. Cała
ta mini seria to bardziej preludium do FINAL CRISIS, która może i łączy się w
finale z całością w bardzo fajny sposób, no ale sama z siebie nie wnosi nic do
większej fabuły. Mi to nie przeszkadza, bo bardzo lubię FINAL CRISIS i Nowych
Bogów, ale w pełni rozumiem, jeśli komuś ta seria wyda się zbędna. Z mojego
punktu widzenia to naprawdę świetna historia, dobrze narysowana, no i mająca
dużo miłości do tego co stworzył Kirby. Natomiast jeśli ktoś nie jest
przekonany, to myślę że warto też spojrzeć na tą fabułę z symbolicznej
perspektywy, gdyż po raz kolejny mamy tutaj do czynienia z tą wspomnianą
wcześniej koncepcją mitologizacji superbohaterstwa. Jest nawet moment w drugim
zeszycie, gdzie Desaad, jeden z podwładnych Darkseida, przyjmujący postać
psychologa Shilo, zauważa jak szukanie nowego celu w życiu po wykonaniu
najniebezpieczniejszej ze sztuczek, mogło doprowadzić do tego, że Norman zaczął
widzieć większą mitologiczną intrygę, w postaci odwiecznej walkę dobra i zła,
która tak naprawdę nie istnieje, bo przecież cały prawdziwy świat jest moralnie
szary. Mimo tego Mister Miracle ostatecznie uwalnia Auraklesa, pierwszego
superbohatera (o którym więcej w podsumowaniu zakończenia) i staje się
wojownikiem dobra, superbohaterem, częścią mitologii stworzonej przez Jacka
Kirby’ego. Na tym poziomie ta mini seria jest kolejną ciekawą addycją do całego
pomysłu stojącego za tym “eventem”, no i sama w sobie stoi na własnych
solidnych nogach (chyba najbardziej ze wszystkich siedmiu serii).
BULLETEER - Od afirmacji mitologizacji superbohaterstwa
przechodzimy do całkowitego odbrązowienia mitu, bo to również się w tą
Morrisonową koncepcję wpisuje. Alix Harrower w wyniku obsesji męża, która
kończy się wypadkiem i doprowadza do jego śmierci, zyskuje nadzwyczajne
umiejętności w postaci ściśle przywartej do skóry srebrnej powłoki, chroniącej
ją przed wszelkimi zagrożeniami. Podobnie jak bohaterowie Marvela stworzeni
przez Lee i Kirby’ego w latach 60., na początku nie wie ona jak sobie z tą
zmianą poradzić, wpada w histerię i próbuje popełnić samobójstwo, ale
zrządzeniem losu natrafia na wypadek, który pozwala jej odkryć, że może
wykorzystywać swoją przypadłość do pomocy innym. Przyjmuje ona przydomek
Bulleteer po parze bohaterów z czasów wojny (Bulletman i Bulletgirl, którzy
faktycznie istnieli w złotej erze) i zaczyna działać jako najemna
superbohaterka. Lecz szybko zostaje ona zderzona z rzeczywistością, kiedy już w
drugim zeszycie pakuje się w jakieś superbohaterskie mambo jambo, a konkretnie
w śledztwo agentki znanej z mini serii o Shining Knighcie, która stara się
odkryć sekret stojącym za Sheeda i tajemniczym zniknięciem szóstki podrzędnych
herosów z zeszytu zerowego (Morrison w tym zeszycie bardzo zgrabnie łączy
wszystkie swoje pomysły z oryginalną historią powrotu Seven Soldiers of Victory
pisaną przez Lena Weina; wraca Iron Hand oraz Nebula Man, którzy zostają
kapitalnie wpisani w tą nową fabułę). Później, kiedy Alix zaczynają kończyć się
fundusze, zatrudnia się ona jako ochroniarka na superbohaterskim konwencie,
gdzie styka się z prawdziwym obrazem podrzędnych herosów, którzy są złamanymi
psychicznie przegrańcami, bez perspektyw, ledwo wiążącymi koniec z końcem. To
nie koniec jej realizacji, gdyż niedługo później zostaje ona skonfrontowana z
tym jak traktowane są kobiety w tej branży (co przekłada się również na oprawę
graficzną całej mini serii, gdyż główna bohaterka zarówno na okładkach jak i w
samym komiksie, jest intencjonalnie przeseksualizowana). W finale walczy ona
bowiem z Sally Sonic, kochanką jej męża i wiecznie nastoletnią superheroiną,
która po wejściu w mentalną dorosłość została wrzucona w spiralę
superbohaterskiej prostytucji i pornografii, co odciska na niej dość mocne
piętno i doprowadza do obłędu. W tle rozgrywa się także dalszy ciąg nadrzędnej
fabuły eventu, gdyż Spyder, łowca na usługach Sheeda, próbuje zamordować Alix,
w czym przeszkadza mu Vigilante, oryginalny członek Seven Soldiers, który jako
jedyny z zebranej przez siebie nowej siódemki przeżył wydarzenia z zeszytu
zerowego. Na ostatnich stronach mini serii, Vigilante pojawia się przed
Bulleteer i zaczyna mówić jej o przeznaczeniu oraz ratowaniu świata przed
wielkim zagrożeniem Sheeda, które tylko ona może pokonać. Po doświadczeniach
ostatnich dni Alix ma definitywnie dość bycia superbohaterką, więc nic dziwnego
że odmawia ona uczestnictwa w kolejnej idiotycznej przygodzie. Jest to dość
zaskakujące zakończenie, ale jak najbardziej logiczne biorąc pod uwagę drogę
bohaterki. Generalnie jest to naprawdę kapitalna historia, świetnie napisana i
narysowana, która na chwilę zostawia mitologizacje w spokoju i przedstawia tą
drugą nie widoczną na co dzień stronę superbohaterstwa (jak to się wpisuje w
całą tą koncepcję Morrisona, postaram się wyjaśnić pod
koniec).
FRANKENSTEIN - Ostatnia z mini serii opowiada o znanym z
powieści Mary Shelley potworze Frankensteina, który w tym wydaniu jest pulpowym
bohaterem akcyjniaków; niewiele mówi, morduje kogo trzeba w najbardziej
zjawiskowy sposób jaki się tylko da i zemsta to jego motor napędowy. Jego
głównym celem jest wspomniany wcześniej Melmoth, dawny król Sheedy, więc gdy
tylko w małym miasteczku na zadupiu pojawiają się te podobne do wróżek
stworzenia, Frankenstein odradza się, aby tego zagrożenia się pozbyć. Dalsze
poszukiwania swojego odwiecznego przeciwnika, prowadzą go na Marsa, do ruin
dawnych marsjańskich miast, gdzie Melmoth wysyła swoich podopiecznych (co zostało
zateasowane już w KLARIONIE), aby odkopali starożytną świątynie zawierającą
sekretną broń, która miałaby mu pomóc w walce z jego małżonką. Oczywiście
Frankenstein mu w tym przeszkadza, tym samym pozbywając się jednej ze stron
nadchodzącej wojny. Zanim jednak jego ostateczna zemsta na Melmothie się
dokona, ten wyjawia mu prawdę dotyczącą jego powstania. Okazuje się bowiem, że
to nie błyskawica ożywiła monstrum, ale krew władcy Sheeda, którą Doctor
Frankenstein użył w swoim eksperymencie. To jednakże nie zatrzymuje mściwego
potwora przed pozostawieniem swojego “ojca” na pożarcie marsjańskim
drapieżnikom i pozostawieniem go na powierzchni czerwonej planety jako żyjące
łajno. Właśnie z tego typu historiami mamy tu do czynienia; krew i posoka leją
się strumieniami (oczywiście tylko zielona krew Sheeda, bo to nadal
mainstreamowy komiks DC), główny bohater jest bezemocjonalnym badassem, a
fabuły brzmią jak wyrwane z pulpowych opowiadań z lat 50. W kolejnych zeszytach
Frankenstein dołącza do S.H.A.D.E, rządowej organizacji zajmującej się
najdziwniejszymi superludzkimi sprawami, do której należy również The Bride,
czyli dawna narzeczona potwora. Nowi pracodawcy Frankensteina wysyłają go
miliardy lat w przyszłość, do czasów z których pochodzą Sheeda, aby powstrzymał
on zbliżającą się inwazję. Ten ostatni zeszyt nie dość, że bezpośrednio wiąże
się z finałem eventu, to jeszcze wyjawia origin Sheeda, którzy okazują się
ludźmi przyszłości, cywilizacją w stagnacji, która co kilka tysięcy lat
potrzebuje ograbić swoich przodków, aby dalej funkcjonować. Kapitalnie ten
koncept pasuje do i tak już bardzo over-the-top fabuły tej serii. Wszystkie
cztery numery to czysta, bezpretensjonalna rozrywka w pulpowym klimacie, objawiającym
się nie tylko poprzez cudowne rysunki Douga Mahnke i same wydarzenia
przedstawione w tym komiksie, ale także narrację, którą czyta się jakby była
wyrwana z jakiś starych filmowych plakatów. Fantastycznie się przy tej
mini bawiłem i zdecydowanie mogę ją umieścić na podium topki zaraz obok
Manhattan Guardiana. Zresztą dostała ona nawet swoją kontynuację po latach w
postaci serii Frankenstein: Agent of S.H.A.D.E pisanej przez Jeffa Lemire, co
tylko świadczy o sile tego pomysłu.
Okej, ale jak to wszystko się ze sobą zawiązuje w finale? Ano bardzo dobrze!
Zanim jednak dochodzi do samej inwazji, Morrison przedstawia nam historię
drugiej strony konfliktu, bohaterów. W tym momencie wchodzimy już w
superbohaterską mitologię na pełnej, gdyż poznajemy losy stworzonego przez
Nowych Bogów Auraklesa, pierwszego superherosa. To on odpowiada za kreację
siedmiu artefaktów, które co i rusz pojawiały się w opisanych wyżej mini seriach
(np. Excalibur Shining Knighta, Kocioł Odrodzenia, czy Gwydion) oraz za tajną
broń, przepowiadaną przez Siedmiu Nieznanych, mającą zadać ostateczny cios
Sheedzie. Tą bronią okazała się być Bulleteer, potomczyni Auraklesa, która
zrządzeniem losu znalazła się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, aby
zupełnie przez przypadek zabić Gloriannę i tym samym pozbawić Sheedę
przywódczyni. Inni gracze również mają swoją rolę do odegrania, i o ile taki
Guardian na przykład jedyne co robi to broni ludzi, to już Zatanna używa
Gwydiona, aby nadpisać losy bohaterów i sprowadzić ich w odpowiednie miejsce
(przynajmniej ja to tak interpretuje, bo to nie jest oczywiste), Klarion
dostaje się na okręt flagowy Sheeda i zawraca go do przyszłości, z której
Frankenstein go sprowadził, a Shining Knight i Spyder (który okazał się być
podwójnym agentem Siedmiu Nieznanych) ustawili Gloriannę pod jej śmierć z rąk
Alix. Natomiast Mister Miracle, podobnie jak w swojej mini serii, ma kompletnie
osobny, ledwo związany z tą fabułą wątek, w którym uwalnia Auraklesa z rąk
Darkseida (co raczej poza znaczeniem symbolicznym nie ma większego wpływu na
wydarzenia). Jak się można domyśleć, wszystko to jest naprawdę
satysfakcjonujące i wynagradza uważnego czytelnika w stu procentach. Nawet
jeśli nie wszyscy bohaterowie mają takie samo znaczenie jak reszta, to wnoszą
coś pod względem narracyjnym, bo Morrison wykorzystuje zarówno Shilo do
symbolicznego podsumowania całego eventu, jak i Guardiana, aby pobawić się
narracją i z fragmentu zeszytu zrobić gazetę. Bardzo ciekawie jest także potraktowany
wątek Siedmiu Nieznanych i Zora, który stanowi klamrę dla całej opowieści po
raz kolejny nawiązując do originu Solomona Grundy’ego, tak jak w zeszycie
zerowym. Kończąc już temat samego finału, to warto zwrócić uwagę również na
narrację wizualną, która jest tutaj na najwyższym poziomie. Podobnie jak za
numer zerowy, tak i za zakończenie odpowiada J.H Williams III, człowiek
potrafiący imitować każdy styl i tworzący jedyne w swoim rodzaju układy kadrów
na stronie, przez co zeszyt ten wygląda po prostu cudnie.
Jeśli natomiast chodzi o główną myśl eventu, całą tą mitologizację
superbohaterów, o której tak dużo mówiłem w kontekście poszczególnych mini serii,
to najlepiej ją chyba podsumuje cytat z samego komiksu ze wcześniej
wspomnianego gazetowego fragmentu: “Zemsta. Odkupienie. Miłość. Zdrada. Krew.
Śmierć. Codzienność w świecie superkowbojów. W gwałtowności jaskrawych kolorów,
łamanych kości i efektów dźwiękowych (...), te tematy wydają się obce, ale
wierzcie mi, to bez wyjątku ludzkie historie (...), w których bohaterowie
odziani w peleryny odwiedzają inne wszechświaty na latających dywanach. Jeżeli
życie z superkowbojami czegoś mnie nauczyło, to właśnie tego… Gdy
wykorzystujesz swój rentgenowski wzrok, by spoglądać NAPRAWDĘ głęboko, wówczas
każdy dzień staje się mityczną opowieścią”. Mitologizacja superherosów nie
oznacza wcale skupienia na wielkich narracjach, harcerzykowatych, umięśnionych
bohaterach bez charakteru, czy wiecznej walce dobra ze złem bez odcieni
szarości. Jest to natomiast cecha opowieści z superherosami, która łączy je chociażby
z legendami arturiańskimi czy innymi tego typu zmitologizowanymi tworami
kultury, polegająca na odwoływaniu się do wyższych wartości tj. dobro, czy
sprawiedliwość, nawet w historiach, które gatunkowo, stylistycznie, czy pod
względem przesłania, różnią się od typowego komiksu superbohaterskiego. Bardzo
dobrze widać to na przykładzie mini serii o Bulleteer, której bardzo daleko do
zwyczajnej superbohaterskiej naparzanki, i która skupia się na odbrązowieniu
mitu superherosa. Nie oznacza to jednak, że nie wpisuje się ona w ten mit, bo w
końcu Alix okazuje się być potomczynią legendarnego pierwszego superbohatera i
do tego całkowicie przypadkiem dopełnia ona swoje przeznaczenie, które jeszcze
kilkanaście stron temu odrzuciła. Zresztą nawet jeśli ona nie chce być
superbohaterką, to ma cechy charakteru, które by jej na to pozwalały, więc jak
najbardziej jest częścią mitu. Cały ten mój wywód na temat mitologizacji można
by jednak sprowadzić do tego, że Morrison w tym ogromnym, wielowątkowym
projekcie, wyeksponował tą esencję historii superbohaterskich, dzięki której
nadal one powstają (wręcz rozkwitają dzięki filmom), a my zawsze prędzej czy
później do nich wracamy. SIEDMIU ŻOŁNIERZT to w takim razie jedna wielka laurka
do komiksów trykociarskich, skrzętnie od początku do końca zaplanowana i
świetnie zrealizowana, w perfekcyjny sposób oddająca to co przyciąga nas do
tego typu historii. Nie jest to na pewno tom dla każdego, bo nowi czytelnicy
mogą się w tym wszystkim czuć zagubieni, szczególnie na początku, ale jeśli
ktoś jest fanem, swoje w życiu przeczytał i zna co nie co uniwersum DC, to z
pewnością będzie się przy SIEDMIU ŻOŁNIERZACH bawił wyśmienicie. Bardzo
polecam. Komiks wart każdej złotówki.
Opisywane
wydanie zawiera materiał z komiksów SEVEN SOLDIERS #0 - 1, SEVEN SOLDIERS:
SHINING KNIGHT #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: GUARDIAN #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: ZATANNA
#1 - 4, SEVEN SOLDIERS: KLARION THE WITCH BOY #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: MISTER
MIRACLE #1 - 4, SEVEN SOLDIERS: BULLETEER #1 - 4 oraz SEVEN SOLDIERS:
FRANKENSTEIN #1 - 4.
Opracował: Michał Szczebak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz