Nadszedł czas. Chciałem opóźnić ten moment, ale już dłużej nie mogę zwlekać. Pora zacisnąć zęby i zrecenzować ostatni tom zardzewiałego DEATH METAL.
Największe plusy to okładka, której autorem jest Bosslogic oraz to, że to ostatni tom. Nareszcie wolny! Tom zawiera zaledwie pięć zeszytów, z czego dwa to ostatnie numery głównej mini serii. Pozostałe zaś są one-shotami, jeden jest krótki i zarazem bardzo dobry, dwa długie i proporcjonalnie do tego nudne.
„Ostatnie opowieści z Uniwersum DC” i „Wojna multiwersów” to zeszyty, z których praktycznie nic nie pamiętam. Była gloryfikacja hasła drużyny Tytanów „Once a Titan, always a Titan”, miłe chwile z Nightwingiem i Batgirl oraz przyjemny szort z dwoma Constantine’ami od Rosenberga i Guillery’ego. I tyle, reszta to wata. Cały tom 4 ma niespełna 300 stron, a te dwa szroty one-shoty to przeszło jego połowa, bo aż 160 stron!
W samej mini DM Batman schodzi jeszcze bardziej na drugi, czy wręcz trzeci plan. Wonder Woman jest złota, ale dosłownie, calusieńka, a jej walka z Najmroczniejszym Rycerzem to odpowiednik naparzanki z dowolnego odcinka POWER RANGERS. Tyle tylko, że za grosz tu choreografii, o frajdzie płynącej z oglądania nawet nie mówiąc. To jedyna ciekawa scena:
Ostatnia potyczka o największą stawkę z możliwych sprowadza się de facto do walki o marzenie, walki bez szans na wygraną, a mimo to podjęcia jej. Pompatyczne? Tak, ale pasuje, szkoda tylko, że jest to otoczone masą niestrawnej papki.
Całość ratuje zeszyt „Tajne początki” sfokusowany na postaci jednego z moich ulubionych antagonistów, Pierwszego Superboya. Scotta Snydera w pisaniu wspomógł ojciec sukcesu Pierwszego – Geoff Johns.
Jak z tą postacią jest trochę łamania czwartej ściany, ale nie ma nastoletniego edgelorda. Panowie scenarzyści postanowili streścić origin postaci (ekspozycja nie razi) i dać mu szczęśliwe zakończenie. Czy na nie zasłużył to już inna kwestia. Jego redemption arc w DEATH METAL był trochę za krótki, ale też Snyder nie przejmował się takimi rzeczami, po postu miało być wszystkiego dużo.
Cały komiks da się zawrzeć w zdaniu, które było już w samym premise eventu: każda historia ma znaczenie. W tym niestety także te mniej udane, jak właśnie DEATH METAL. Pierwszy METAL był wyrazem miłości do uniwersum DC, DEATH METAL to - siląc się na błyskotliwą (niestety mi nie wyszło - podobnie jak DC z tym eventem) metaforę - zlepek wszystkich walentynkowych witryn sklepowych popełniony przez nadpobudliwego fanatyka serduszek. Największą zaletą eventu jest to, że się skończył i mogę wreszcie o nim zapomnieć.
P.S. W polskie tłumaczenie wkradł się błąd: Andy to córka, a nie syn Aquamana.
W albumie znajdują się materiały opublikowane pierwotnie w
amerykańskich zeszytach: „Dark Nights: Death Metal” #6-7, „Dark Nights: Death
Metal – The Last Stories of The DC Universe” #1, „Dark Nights: Death Metal –
The Secret Origin” #1, „Dark Nights: Death Metal – The Last 52: War of The
Multiverses” #1.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz