W pierwszym tomie po odejściu Bendisa znajdujemy dwie historie opowiadające o wspólnych przygodach Supermana i jego syna. W pierwszej z nich stawiają czoła atakom istot przechodzących przez otwierający się na orbicie ziemi portal. W drugiej udają się na planetę, z której Człowiek ze stali otrzymał wezwanie pomocy od dawnego znajomego.
Pierwsza z nich to dwuczęściowy „Złoty Wiek”. Jej pierwsza część mnie nawet pozytywnie zaskoczyła. Choć samo starcie nie jest niczym nadzwyczajnym, a przeciwnicy to po prostu agresywne bestie, którym trzeba dać po mordzie, ale towarzysząca mu narracja Supermana opisującego jak dzieci widzą swych rodziców stanowi ciekawy kontrast. Niestety druga część była po prostu kalką pierwszej – i to tak bardzo, że przez chwilę myślałem, że to pokazanie tych samych wydarzeń – ponownie walczą z tymi samymi przeciwnikami, w tym samym miejscu, a narracja w dużej mierze powtarza to co było powiedziane wcześniej. Dodatkowo scenarzysta w sztuczny sposób podkręca dramatyczność i to na dwa sposoby. Po pierwsze Jonathan informuje bowiem ojca, że w przyszłości dowiedział się, że Superman zginął w tej walce. Oczywiście nie będzie specjalnym spojlerem jeśli wyjawię, że jednak nie zginął on w starciu z jakimiś przypadkowymi stworami. Po drugie sposób w jaki musi zostać zamknięty portal zostaje przestawiony w sposób sugerujący, że będzie on wymagał sporego poświęcenia ze strony jednego z ich, ale ostatecznie okazuje się, że nie było to wcale takie trudne.
Niestety jak się wydaje, taka sztuczna dramatyczność to chyba częsty przypadek w scenariuszach Phillipa Kennedy’ego Johnsona, bowiem także w tytułowej historii mamy podobne rozwiązanie fabularne. Sprawa powrotu na pozór dawno pokonanego wroga rozrasta się tak, że w końcu wydaje się, że nasi bohaterowie są w sytuacji bez wyjścia i bez szans na zwycięstwo, ale wtedy okazuje się, że akurat Jonathan właśnie wyrobił u siebie zdolność, która idealnie nadaje się do rozwiązania tej sytuacji i niebezpieczeństwo zostaje błyskawicznie zażegnane. Przypominało mi to komiksy ze srebrnej ery, w których Superman wychodził z opresji wyciągając z d..y co rusz to kolejną absurdalną zdolność.
Za stronę graficzną odpowiadają Phil Hester oraz Scott Godlewski, ten drugi z drobną pomocą Norma Rapmunda w jednym z numerów. Z tej trójki najlepiej wypadł moim zdaniem Godlewski, choć i tak jego prace to nic nadzwyczajnego, ale są całkiem przyjemne dla oka. Natomiast prace Hestera, choć poprawne to pozbawione polotu, co tylko dodaje do uczucia powtarzalności w „Złotym Wieku”, który ilustrował.
Niestety póki co zmiana na stanowisku scenarzysty niewiele wniosła i obie zabrane tu opowieści trzymają poziom najgorszych numerów autorstwa Bendisa przy tytułach z Supermanem. Jest to tym bardziej odczuwalne, gdyż tak jak wspominałem pierwszy zebrany tu zeszyt nastawił mnie naprawdę pozytywnie, ale niestety potem było już tylko gorzej i ostatecznie tom ten nadaje się jedynie do szybkiego zapomnienia. Mam nadzieję, że Johnson rozkręci się jeszcze w ACTION COMICS, nad którym to tytułem przejął pieczę.
Dla porównania recenzja oryginalnego wydania, jaką w 2021 roku napisał Dawid - klik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz