Skończyłem właśnie kolejny, piąty
już tom SUICIDE SQUAD z linii DC Odrodzenie i znów poczułem się tak, jakbym czytał
dokładnie ten sam komiks - z trochę innym rozmieszczeniem kadrów i wymienionymi
rysownikami, ale fabularnie do bólu wtórny i zwyczajnie mało odkrywczy. Eksplorujący te same tematy, które przewijają się przez serię od jej pierwszego
numeru.
Prawdopodobnie za tydzień nie
będę już nawet w stanie wskazać żadnej różnicy między recenzowaną częścią, a np.
wcześniejszymi dwiema. ODDZIAŁ SAMOBÓJCÓW nadal pozostaje pozycją bojaźliwą, unikającą
ryzyka i konsekwentnie utrzymującą równy poziom. Niestety nie jest to poziom,
który byłby na tyle wystarczający, żeby zapewnić czytelnikowi satysfakcję w
trakcie lektury lub żeby faktycznie go zaangażować. W dobie restartów, powszechnie
stosowanych przez wydawców i dość zgodnie nielubianych przez odbiorców, SUICIDE
SQUAD Roba Williamsa naprawdę aż się o to prosił. Mimo to trwał i trwał w swojej
nieprzekonującej formie. Kasacji doczekał się dopiero po pięćdziesiątym
numerze.
Aż ciężko w to uwierzyć – może wynika
to z mojego zmęczenia serią, która w ostatnich miesiącach była wydawana przez
Egmont w zastraszająco szybkim tempie – ale Zabij
swoich bliskich jest zaledwie półmetkiem. Zbiera bowiem zeszyty od 21 do
25. Na ten moment myśl o zapoznawaniu się z drugą połową cyklu, delikatnie
rzecz ujmując, nie napawa mnie optymizmem.
Jak długo można przecież wałkować
nieśmieszne, powtarzane do znudzenia dowcipy o „popuszczaniu”, które padają z
ust Captaina Boomeranga? Jak długo jeszcze jedynym, co wnosi Killer Croc do
historii, będą jego wtrącenia o jedzeniu ludzi? Te manieryzmy dotyczą zresztą
każdej z postaci. Deadshot jest tu od tego, żeby przypominać, że tak naprawdę oddział tworzą złoczyńcy, Enchantress od wypowiadania się z pogardą o całej
ludzkości, a Katana to „ta dobra”, zwykle zagłuszana przez pozostałych członków
składu. No i tylko Harley Quinn, zapewne główny powód, dla którego ludzie
sprawdzają tę serię, ewoluuje z tomu na tom.
Nikomu innemu Williams nie
poświęca tyle czasu i miejsca. Widzimy więc jak Harley radzi sobie z żałobą,
jak staje się coraz bardziej bezwzględna i jak próbuje wykazać się jako
dowódczyni. To wszystko niestety nie oznacza, że mamy tu do czynienia z dobrze
napisaną postacią. Quinn ciągle zdaje się wyrwana ze swojego naturalnego
środowiska. Niedługo minie dziesięć lat odkąd wydawnictwo postanowiło związać
ją z Task Force X, a ciągle brakuje jakiegoś poważniejszego argumentu, jednej udanej
historii lub czegokolwiek, co poparłoby tezę, że warto było podjąć taką
decyzję. Póki co trzeba uznać, że DC w koncertowo nietrafiony sposób
poprowadziło jej rozwój i raczej nadal nie wie jak właściwie zaimplementować ją
do komiksowego uniwersum. Nawiasem mówiąc, szkoda, że Harley nie stała się kimś
na kształt odpowiedzi na Jessikę Jones, która przecież także zmagała się z wykorzystaniem
przez mężczyznę.
W Zabij swoich bliskich Amanda Waller znów stara się ukrywać działalność
Task Force X przed światem, a wewnątrz drużyny zachodzą konflikty i powraca wątek
zdrajcy. Tym, co napędza fabułę w tomie piątym jest przejście Waller do obozu
dotychczasowego wroga. Werbująca ją organizacja Naród, znana z poprzednich części, zamierza
stworzyć więcej oddziałów i za ich pomocą pozbyć się wszystkich superbohaterów.
Już na papierze nie brzmi to zbyt ciekawie i takie też rzeczywiście się okazuje.
Scenariusz nie potrafi sprzedać motywacji złoczyńcy ani nie oferuje żadnego
nowego spojrzenia na ideę tytułowej grupy. Mówi wyłącznie to, co wiadomo od
dawna – że Harley i spółka może i są czarnymi charakterami, ale gdy zajdzie
taka potrzeba, stają po właściwej stronie.
Wychodzę z założenia, że im
więcej nazwisk na grzbiecie wydania zbiorczego, tym bardziej zaczynam martwić
się o komiks, który przyjdzie mi zaraz przeczytać. Wszak te najlepsze
prezentują zwykle spójną wizję dwóch, góra trzech artystów. SUICIDE SQUAD jest
z kolei tytułem, przez który przewinęło się mnóstwo rysowników i tylko
scenarzysta pozostawał niezmienny. Ilustracjami zajęli się tutaj Gus Vazquez,
Agustin Padilla i Giuseppe Cafaro – reprezentujący dość typową superbohaterską
kreskę, która nie budzi ani szczególnie pozytywnych, ani szczególnie
negatywnych odczuć.
W tomie znajdziemy informację, że
na kontynuację trzeba będzie poczekać aż do sierpnia. Prosi się, żeby napisać: „całe
szczęście”. Ostatnie trzy wychodziły w bardzo krótkich odstępach czasowych i o
ile SUICIDE SQUAD jest serią, którą daje się traktować w jakimś stopniu jako niezobowiązujące
czytadło, o tyle w większym natężeniu zaczyna irytować. Co za dużo, to nie
zdrowo. Kto wie, może po dłuższej przerwie, uda jej się wykrzesać ze mnie
jeszcze resztki zainteresowania?
Komiks znajdziecie w sklepie Egmontu.
Do nabycia także w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz