czwartek, 29 kwietnia 2021

CZARNA ORCHIDEA

 

Cieszy mnie bardzo, że Egmont stawia ostatnio nie tylko na publikacje nowych tytułów, ale też na reedycję starszych – często już dawno wyprzedanych. I tak niedawno otrzymaliśmy wznowienie CZARNEJ ORCHIDEI Neila Gaimana oraz Dave’a McKeana wydanej u nas poprzednio w... 2006 roku. Czy ten tytuł z początku kariery tych dwóch prominentnych twórców wart jest uwagi współczesnego czytelnika?

Czarna Orchidea to superbohaterka, która zadebiutowała w 1973 na łamach ADVENTURE COMICS #428. Była to pierwsza postać od 1941, która zadebiutowała na okładce tego tytułu od 1941 roku (wtedy zaszczyt ten przypadł w udziale Starmanowi). Choć owa okładka zapowiadała, że poznamy genezę tej postaci w środku, to tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się o niej nic. Od tamtej pory przewijała się ona w różnych tytułach od czasu do czasu, ale wciąż nie wiedzieliśmy od niej nic, albo wręcz przedstawiano nam wykluczające się informacje. Ostatecznie dopiero niniejsza miniseria z lat 1988-1989 skupiła się na wyjaśnieniu tej tajemnicy.

Korporacyjne spotkanie. Omawiane są plany złoli na temat kolejnych sfer działań. W końcu odkrywają prawdę. Zostali zinfiltrowani przez Czarną Orchideę. Choć czytelnik spodziewa się, że heroina jakoś wywinie się z tej sytuacji, to jednak do tego nie dochodzi. Orchidea ginie... W tym samym momencie w pewnym ogrodzie budzi się kolejna Czarna Orchidea.

Te kilka pierwszych stron musiało być szokujące dla czytelników w latach 80. Główna postać umiera na samym początku? Jak to? Dalej jest tylko lepiej. Dwie nowe Czarne Orchidee – Flora i Suzy – ruszają na poszukiwanie samych siebie. Chcą zrozumieć, czym są – ludźmi, kwiatami czy może jakąś dziwną hybrydą? Podróż ta zabierze je do Azylu Arkham, na bagna Luizjany czy do amazońskiej dżungli. Jak się zakończy? Tego już wam nie zdradzę.

CZARNA ORCHIDEA to tytuł o próbie odnalezienia własnej tożsamości. Celu w istnieniu. Jednocześnie też bardzo smutna historia pewnego trójkąta romantycznego oraz wyborów, których konsekwencje musimy ponieść. Dużo jest tu motywów później rozwijanych przez Gaimana w innych dziełach. Tak jak i w wypadku SANDMANA mamy też tutaj do czynienia z całkowicie nową interpretacją mocno zapomnianej postaci, która nadaje niesamowitej głębi komiksowemu uniwersum DC. Co ciekawe wydano go jeszcze przed powstaniem imprintu Vertigo, ale szybko tam potem przeniesiono. Dziś zaś jest częścią DC BLACK LABEL.

Oprawa graficzna tego tytułu jest przynajmniej równie mocna, co jej scenariusz. Ciężko napisać jest o rysunkach Dave’a McKeana coś, na co ktoś jeszcze nie wpadł. Jego malarskie prace – bardzo realistyczne – pełne są jakiejś melancholii i świetnie oddają klimat całej opowieści. Kontrasty między tym, co ludzkie – szare, a kolorową naturą wysyłają zaś czytelny sygnał, po której stronie tego konfliktu opowiadają się twórcy. Bo jest to oczywiście też mocno ekologiczna opowieść, wpisująca się w klimat czasów, w jakich powstała będąc jednocześnie historią mocno ponadczasową.

Polskie wydanie wzbogacone jest też o bardzo interesujące dodatki przedstawiające proces powstawania tego tytułu, które ubogacają jego lekturę.

Czy powinniście zakupić opisywany album? Oczywiście. Może nie jest on tak świeży jak w czasach pierwotnej publikacji, ale wciąż to świetna lektura i absolutny must have dla fanów Neila Gaimana czy Dave McKeana. Album refleksyjny, wciągający, a także sycący oczy przepięknymi rysunkami. Czego chcieć więcej od dobrego komiksu?


Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BLACK ORCHID #1-3

Komiks ten znajdziecie m.in. w internetowym sklepie Egmontu czy ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz