niedziela, 24 kwietnia 2022

DC BOHATEROWIE I ZŁOCZYŃCY TOM 18 - STARMAN: GRZECHY OJCA

Kolekcja DC BOHATEROWIE I ZŁOCZYŃCY jest interesująca m.in. pod tym względem, że oprócz przypominania dobrze znanych szerszej publiczności historii z udziałem tych najpopularniejszych postaci (co docenią oczywiście nowi czytelnicy), co jakiś czas serwują również zupełnie inne opowieści. A konkretnie takie, które dotykają tych mniej popularnych zakątków DCU i ich mieszkańców, o jakich istnieniu zdawało sobie sprawę do tej pory niewielu fanów w Polsce, i na które ja w przypadku tejże kolekcji czekam najbardziej. Seria STARMAN to właśnie jeden z tych tytułów, które do tej pory w naszym kraju były z różnych względów pomijane, a jak można się przekonać po lekturze tomu 18, zasługuje na to, aby na chwilę się przy nim zatrzymać i docenić pracę włożoną niemal trzy dekady temu przez jego twórców.

O ile tomy 16-17 można było sobie odpuścić/pominąć, o tyle ten z numerem 18 olać już nie wypada. A przynajmniej, jeśli chce się poszerzać swoją wiedzę na temat komiksowego świata DC i znajomość serii/runów, jakie nie są związane z Batmanem, czy Supermanem, a które poprzez swoją oryginalność i odejście od schematu klasycznego superbohaterstwa, dobrze zapisały sie w historii DC Comics. Nie jest żadnym nowym odkryciem, że James Robinson to nie jest typ scenarzysty, który czego się nie dotknie, to zamienia w złoto. Tak naprawdę bardziej kojarzę go ze słabych i rozczarowujących projektów stworzonych dla DC, niż z tych udanych. Większość twórców ma jednak w dorobku taki komiks, w który włożyli najwięcej pracy i serducha, z którego patrząc wstecz są po prostu dumni. Dla Robinsona największym i najambitniejszym osiągnięciem pozostaje zainicjowany w 1994 roku STARMAN, za którego zgarnął nagrodę Eisnera.

STARMAN to jedna z siedmiu nowych serii, które wystartowały od razu po zakończeniu eventu ZERO HOUR, a konkretnie we wrześniu 1994 roku, gdzie wszystkie zeszyty DC otrzymały na okładce cyferkę "0" oraz obietnicę nowego początku. O ile sam event patrząc z perspektywy czasu rozczarował i nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań na uporządkowanie bałaganu w kontinuum powstałego po zakończeniu KRYZYSU NA NIESKOŃCZONYCH ZIEMIACH, o tyle w przypadku bohatera o pseudonimie Starman w stu procentach wykorzystano okazję na restart i przyciągnięcie nowego czytelnika. W ZERO HOUR #1 obserwujemy, jak przywrócony do normalnego wieku Ted Knight, czyli Starman ze Złotej Ery, postanawia skupić się na ukochanej przez niego nauce, przekazując przysłowiową pałeczkę, a raczej kosmiczne berło, swojemu synowi - Davidowi. I to jest właśnie punkt wyjściowy do wydarzeń, jakie później rozgrywają się na kartach tzw. zerówki.

Jack Knight jest normalnym gościem, trochę taką czarną owcą rodziny, żyjący własnym życiem skupionym wokół jego pasji zbierania i następnie zarabiania na sprzedaży różnych staroci. Ma typowe ludzkie problemy i do tej pory praktycznie nie interesowało go to, co związane było z superbohaterską karierą ojca, a następnie brata. Los jednak postanowił spłatać mu figla i sprawić, że to właśnie on, choć początkowo z dużymi oporami i zawahaniem, będzie musiał kontynuować dziedzictwo Starmanów. Zeszyty 0-3 to zatem klasyczny origin, w którym twórcy wprowadzają na scenę Jacka Knighta, ukazują jego trudne relacje z ojcem, starcie z dawnym arcywrogiem Teda Knighta/Starmana i jego dziećmi, a finalnie zmianę podejścia do kwestii superbohaterstwa i zaakceptowanie nowej roli. Robinson postanowił stworzyć od podstaw mitologię Starmanów na wzór chociażby tej związanej z Flashem, czego poprzedni twórcy przez lata nie zdecydowali się pokazać. Duży nacisk kładziony jest na kwestię dziedziczności oraz relacje panujące w rodzinie Knightów, zaś walka z czarnymi charakterami tak naprawdę schodzi na drugi plan. I jakoś nie ma się poczucia, że powinno być na odwrót.

Ten komiks mocno odbiega od tego, co w połowie lat 90-tych obserwowaliśmy w innych komiksach superbohaterskich. Podkreśla to dodatkowo zachowanie głównego bohatera, który rezygnuje z kolorowego kostiumu na rzecz bardziej praktycznego i komfortowego ubioru, wypracowując jednocześnie własny styl, unikalną ścieżkę, jaką zamierza podążać. Uzbrojony w kosmiczną włócznię, a nie berło, staje na straży bezpieczeństwa i porządku w Opal City. Taki nowy Starman na nowe czasy, ale z zachowaniem i uhonorowaniem wartości, jakimi kierowali się jego poprzednicy.

Cztery pierwsze zeszyty (licząc zerowy) początkowo miały stanowić zamkniętą całość. Kiedy tytuł dostał zielone światło jako ongoing, scenarzysta umieścił w #3 dwa epilogi mające zachęcić do pozostania przy serii na dłużej. I te epilogi rzeczywiście spełniają swoją rolę. Druga część zbioru to już trzy pojedyncze rozdziały, które jak się okazuje czytało mi się lepiej, niż pierwszą historię. Spotkanie z Shade'em, ważna rozmowa z martwym bratem, a przede wszystkim wgląd w dziennik Shade'a i wydarzenia z roku 1882 z jego udziałem (i te klimatyczne plansze), to te momenty, kiedy zdałem sobie sprawę, jak szybko wpadłem w pułapkę zastawioną przez Jamesa Robinsona. Pułapkę polegająca na tym, że czytelnik czuje niedosyt i chce jak najszybciej poznać ciąg dalszy. Dotyczy to zwłaszcza owianej tajemnicą postaci w kapeluszu manipulującej cieniami, która przyćmiewa samego Jacka Knighta i jest według mnie najlepszym elementem całej opowieści i patrząc dalej, runu.

Oczywiście osoby posiadające wiedzę odnośnie świata Starmana i poprzednich jego wcieleń mogą czuć się na pole position, jeśli chodzi o podejście do tego komiksu, ale tak naprawdę seria jest dosyć przystępna dla nowego odbiorcy. I to jest fajne, bo wielu ludzi boi się sięgnąć po tego typu nowości, obawiając się konieczności przeczytania wcześniej sterty innych komiksów. Pojawiają się tutaj w pewnym momencie krótkie nawiązania, czy jednorazowe zwrócenie uwagi na jakieś dziwne postacie, ale nie mają one wpływu na zrozumienie fabuły. Jeśli ktoś postanowi sięgnąć po kontynuację w wersji oryginalnej, to z pewnością otrzyma odpowiedzi na pojawiające się na tym etapie pytania.

Tony Harris ilustrował STARMANA przez 4,5 roku, odciskając mocne piętno na tym komiksie. Jego prace w omawianym zbiorze nie zalatują typową dla lat 90-tych kreską superhero, nie są też zbyt piękne, skomplikowane i bogate w szczegóły. Ale właśnie takie rysunki sprawdzają się całkiem dobrze w tych konkretnych, nakreślonych przez Robinsona warunkach, oddając raczej mroczną i ponurą atmosferę komiksu. Warstwa graficzna jest nierówna i widać wyraźnie, iż Harris rozkręca się z zeszytu na zeszyt, dopracowując swój styl i zbliżając się powoli do tego, co widzimy później chociażby na kartach EX MACHINA. Ostatni rozdział poświęcony Shade'owi zilustrowali gościnnie inni twórcy, przez co odróżnia się on mocno od pozostałych. Taka zmiana jest świetnym zabiegiem i perfekcyjnie niemal podkreśla atmosferę strachu, tajemniczości i niepewności, jakie towarzyszą każdorazowemu występowi tej postaci.  Jeśli lubi się charakterystyczny styl Teddy'ego Kristiansena, to banan zadowolenia na twarzy gwarantowany.

Dodatki zajmują aż 17 stron. 11 z nich zajmuje ubogacone szkicami Harrisa posłowie Jamesa Robinsona, w którym powraca on do czasów i okoliczności, w jakich rodził się projekt o nazwie STARMAN. Posłowie tak naprawdę o wszystkim i o niczym, także znalazłem w nim niewiele interesujących rzeczy. Ciekawszy i bardziej wartościowy okazał się umieszczony zaraz po nim wywiad z Robinsonem. Miłośnicy poznawania detali odnośnie narodzin konkretnej serii/historii powinni być ukontentowani.

Zeszyty zawarte w tym albumie to jedynie pierwszy kawałek większej całości, a cała seria liczy sobie łącznie 83 numery. GRZECHY OJCA to jeszcze nie jest ten najwyższy poziom, ale zbiór ten kładzie fundamenty pod większy, solidny i śmiało można powiedzieć nieśmiertelny twór, jakim okazał się z perspektywy czasu STARMAN Robinsona. Mogę zapewnić, iż z czasem wszystko rozkręca się w dobrym kierunku, dając dużo satysfakcji i przyjemności z lektury. Nie wiem jak Wam, ale mi taki krótki fragment zdecydowanie wystarczył, aby zmusić się do sięgnięcia po ciąg dalszy (a najlepiej zakupić takie wydanie - klik). Czuć od samego początku, że mamy do czynienia z czymś świeżym, nietypowym, niestandardowym, a przez to też nieprzewidywalnym. Jeśli natomiast album GRZECHY OJCA nie spełniły Waszych oczekiwań, to i dalsze losy Jacka Knighta nie zmienią tego stanu rzeczy. Mi się podobało i jeśli jeszcze nie kupiliście, to oczywiście zachęcam, aby to zrobić.

A już w najbliższą środę ukaże się tom z Lexem Luthorem w roli głównej, którym również warto się zainteresować. 

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów STARMAN vol. 2 #0 - 6.

Dawid Scheibe

2 komentarze:

  1. Dzięki za recenzję 👌! Tomu jeszcze nie kupiłem, wstrzymywałem się do Waszej opinie,ale jutro skoczę do Empika;) pzdr!

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie przeczytałem. Cieszę się,że się zdecydowalem (po Waszej recenzji 😉) bo bardzo mi się podobał. Graficzna strona mi przypadła do gustu,sama historia też. W początkowych zeszytach trochę te dialogi i narracja mi nie podchodziły (takie trochę banalne i oldschoolowe,do całego stylu historia i tematyki komiksu), ale potem miałem wrażenie,że się to poprawiło,albo się przyzwyczaiłem do tego stylu 😁. Generalnie bardzo fajna pozycja, zeszyt gdzie spotyka się z bratem wizualnie i fabularnie 👌👌👌. Ten ostatni, z pamiętnika Shade'a też się fajnie śledziło. Pzdr!

    OdpowiedzUsuń