W roku 1975 z inicjatywy Carmine Infantino wystartowała seria zatytułowana DC 1ST ISSUE SPECIAL. Wyszedł on z założenia, że skoro zeszytowe jedynki sprzedawały się zawsze najlepiej, to dlaczego by nie stworzyć serii składającej się właśnie z samych pierwszych numerów? I tak oto różni twórcy (w tym legendarny Jack Kirby) dostali szansę przedstawienia czytelnikom zarówno całkiem nowych postaci, jak również tych już kiedyś widzianych, tyle że tym razem w odświeżonej odsłonie. Każdy pierwszy numer to historia o innym bohaterze/bohaterach. Magia jedynki na każdej okładce nie doprowadziła jednak do spodziewanego sukcesu i ten eksperymentalny tytuł trzeba było zamknąć po 13 odsłonach. Całość szybko poszła w zapomnienie, a jedynym zwycięzcą inicjatywy okazał się w praktyce Warlord Mike'a Grella, który doczekał się solowego tytułu liczącego aż 133 odsłony. I w sumie większość osób nadal nie zdawałaby sobie sprawy z istnienia 1ST ISSUE SPECIAL, gdyby nie Tom King, który pod koniec 2022 wystartował ze swoim nowym, liczącym 12 odsłon projektem o tajemniczo brzmiącej nazwie - DANGER STREET.
King ponownie zaskoczył i sięgnął po coś mało oczekiwanego, raczej niespodziewanego. Zanurzył głęboko rękę w worku opisanym "bohaterowie DC" i wyciągnął niemal z samego dołu na światło dzienne potrzebne mu pionki do swojej gry. Znalazł sposób, aby połączyć w jedną dużą historię wszystkich (a jest ich ponad 20) bohaterów zaprezentowanych kilka dekad temu w ramach serii 1ST ISSUE SPECIAL, tworząc wielowątkowy dramat kryminalny z domieszką magii oraz kosmicznych klimatów. Nie trzeba przejmować się jakimiś zawiłościami związanymi z kontinuum, bo to zamknięta, żyjąca swoim własnym życiem całość. W dodatku scenarzysta wszystko opatrzył specjalną narracją pobudzająca wyobraźnię i dającą poczucie, że mamy do czynienia z jakąś baśnią pełną księżniczek, książąt, rycerzy, smoków i innych potworów, gdzie gra toczy się o przetrwanie całego królestwa, a nawet królestw.
"Dawno dawno temu w odległym królestwie..."
Trzech książąt (Warlord, Metamorpho i niebieski Starman) zdobyło magiczny hełm, dzięki któremu zamierzają przywołać i pokonać smoka (Darkseida), co ma im pomóc dostać się w szeregi JLA. Niestety pomyłkowo ściągają innego z Nowych Bogów, który ginie, a to doprowadzi już za chwilę do kryzysu i przypieczętowania losu wszystkich królestw (całego DCU). Tymczasem szlachetny rycerz (Manhunter) dostaje od wielkiego czarodzieja (Grandmaster) misję zgładzenia potworów (The Green Team), których strzeże inny szlachetny rycerz (Codename: Assassin). Bogate dzieciaki z Green Team zatrudniają ogra (Jack Ryder/Creeper), aby ten pomógł siać propagandę i przypisywać ataki Manhuntera tajemniczym łotrom (Outsiders). Natomiast piękna księżniczka (Lady Cop) prowadzi śledztwo w sprawie śmieci nastoletniego chłopaka, członka grupy zwanej Dingbats z Danger Street. Prędzej czy później ścieżki bohaterów tej opowieści zaczynają się ze sobą krzyżować.
To nie jest komiks lekki, łatwy w odbiorze, który szybko się czyta. Zdecydowanie nie. Trzeba sobie od razu zarezerwować więcej wolnego czasu na lekturę. Jest tutaj sporo przeplatających się mniejszych i większych wątków, sporo postaci i na pierwszy rzut oka duży chaos (co akurat na końcu będzie miało akurat sens), a zatem trzeba się skupić, aby nic po drodze nie przegapić. Największą głupotą wydaje się opcja śledzenia tego komiksu tak, jak wychodził, czyli w miesięcznych odstępach, zeszyt po zeszycie. Ta historia wchodzi dobrze tylko zbiorczo, czytana na raz, za jednym podejściem, bo inaczej trzeba będzie wracać i nadrabiać sobie poszczególne rozdziały, a to nie należy do jakichś strasznie przyjemnych zajęć. Wiem to z doświadczenia. Już pierwszy rozdział niczym mnie nie zachwycił, ale brnąłem dalej. Po drodze chciałem na kilku etapach rzucić to w cholerę, ale jednak postawiłem sobie zadanie, aby doczytać do końca. Nie było łatwo, ale się udało. W nagrodę dostałem satysfakcjonujące zakończenie (gdzie każdy otrzymał to, na co zasługuje), wyjaśnienie parę nurtujących mnie od początku pytań oraz kilka pojedynczych, udanych scen. W tym także to nieoczekiwane i pozytywnie zaskakujące interludium, gdzie przez cały rozdział obserwujemy walkę na miecze i na słowa dwóch godnych siebie rycerzy. Dobrze zareklamowała się też nasza nie dająca się nie lubić księżniczka, która nie cierpi ksywy Lady Cop i za nic w świecie nie wezwie nigdy na pomoc Supermana. Co nie zmienia faktu, że to wszystko było dosyć... dziwne doświadczenie.
Pomimo licznej obsady (mały epizod zalicza nawet Batman) i toczącej się na kilku frontach jednocześnie akcji, ciekawej treści jest tutaj niewiele. Momentami bez ładu i składu, zbyt przeciągnięte i napakowane po brzegi tekstem, bo jak wiadomo Tom King ma tę manierę, że strasznie lubi sobie pogadać ustami swoich bohaterów. Co w wielu miejscach tej opowieści jest dość męczące, żeby nie powiedzieć nudne. Czytam i niczym bohater kultowej polskiej komedii wmawiam sobie "spokojnie, zaraz się rozkręci", ale praktycznie nic takiego się nie dzieje. O co w tym chodzi? Do czego autor zmierza? Jak to wszystko się zazębi? Czy warto w ogóle dalej czytać? Oczywiście są tutaj pojedynki i wymiany ciosów, a nawet sporo rozlanej krwi, ale komiks napędzany jest głównie interakcjami pomiędzy poszczególnymi postaciami, nieoczekiwanymi sojuszami, a także głębszymi przemyśleniami, wyciąganiem wniosków z lekcji otrzymanych od życia itp.
Nad oprawą graficzną czuwa Jorge Fornes. Sprawdzony towarzysz w boju (RORSCHACH, BATMAN), który nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Osobiście bardzo lubię podziwiać jego prace, które wyjątkowo wpisują się w ten trącający oldskulem krajobraz oraz bardziej przyziemne sytuacje, jakie zastajemy wewnątrz komiksu. Plansze są dopracowane, generują fajny klimat i ogólnie dobrze współgrają ze scenariuszem. Swój urok ma także postawienie na większą ilość małych kadrów na poszczególnych stronach, do czego zresztą Fornes zdążył nas już przyzwyczaić w innych komiksach. Każdy numer rozpoczyna oraz kończy strona podzielona na 9 kadrów, z wyjątkiem zeszytu dziewiątego, który w całości składa się z podzielonych na 8 paneli stron. No i te okładki, coś pięknego. A jak jeszcze dodać do tego odpowiednio dobrane kolory przez Dave'a Stewarta, to wychodzi nam naprawdę przyjemna do oglądania i śledzenia warstwa wizualna.
Tom King cały czas udowadnia, że ma w głowie masę ciekawych pomysłów, nie boi się eksperymentować oraz sięgać po mniej popularne postacie, potrafiąc zrobić coś z niczego i przekonać do swojej wizji czytelników. Ma przy tym swój specyficzny styl pisania, przez co ze zrozumiałych względów stworzone przez niego historie jednego odbiorcę zachwycą, a drugiego skutecznie zniechęcą do tego scenarzysty. I tak z pewnością będzie z DANGER STREET, która zagorzałych miłośników twórczości Kinga utwierdzi tylko w przekonaniu, że jest on mistrzem w swojej profesji, zaś przeciwnikom posłuży jako idealny argument w dyskusji na temat tego, że nie warto na takie chaotyczne wypociny tracić czasu.
Czy jest to komiks warty polecenia? Według mnie to pozycja skierowana tylko do wąskiej grupy, bo większość osób odpadnie albo na początku lektury, albo gdzieś pod drodze. Dobrze mieć jakąś podstawową wiedzę na temat przedstawionych tutaj postaci z DCU, albo też przeczytać sobie TEN komiks, co z pewnością ułatwi wejście w opowieść Kinga i Fornesa, pozwoli też wyłapać pewne nawiązania. Udało mi się co prawda dobrnąć do końca, z czego jestem dumny, ale stosując kulinarny język - nie było to w żadnym wypadku lekkostrawne danie do przełknięcia. Czytałem znacznie lepsze komiksy tego autora, które chętnie sobie przeczytam jeszcze nie jeden raz. Do DANGER STREET natomiast nie wrócę, bo i nie ma po co.
"Tam gdzie są bogowie, tam są i księżniczki, a gdzie są księżniczki są również opowieści, a gdzie są opowieści są też szlachetni ludzie, którzy, od czasu do czasu, żyją długo i szczęśliwie"
Recenzja dotyczy wydań zbiorczych DANGER STREET VOL. 1 oraz DANGER STREET VOL. 2, które zawierają materiał z komiksów DANGER STREET #1 - 12.
Oba komiksy do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Autor: Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz