Hultaj z Baśniogrodu powraca po raz trzeci. Ostatni tom JACKA Z BAŚNI wieńczy historię Jacka Hornera, największego dupka wśród Baśniowców, jednak to nie jego losy wysuwają się tu na pierwszy plan.
Po wydarzeniach z tomu drugiego, Jack został sam z wiernym pomagierem Garym i walizką pełną skarbów, z których - owładnięty chciwością - nie zamierza uszczknąć ani monety. Wspomina stare dzieje, gdy spotkał małpy z baśniowych krain i to właściwie tyle z jego "aktywnych" przygód. Poddanie się pazerności powoduje w nim znaczącą, fizyczną przemianę i w tej właśnie ostatecznej formie tkwi sobie aż do wielkiego finału, nie mając żadnego wpływu na resztę wydarzeń.
Prawdziwym pierwszoplanowym bohaterem jest inny Jack: Jack Frost. Nie jest to jedna z wersji Hornera, lecz jego syn, którego matką była Królowa Lodu. Młody Frost postanawia być kowalem własnego losu, wyzbywszy się większości odziedziczonych mocy postanawia zostać bohaterem. Wraz z drewnianą sową Makdufem przeżywają ciąg niesamowitych przygód, zajmujących lwią część komiksu. Zaczynając od bycia postacią pierwszego poziomu w RPG fantasy aż do gwiazd i sci-fi w stylu FLASHA GORDONA. Autorzy czerpią tu tropy z mitycznej wędrówki bohatera, a kulminacją wszystkiego jest spotkanie z własnym ojcem.
W finale spotykamy multum postaci, niemal jak scena z portalami w AVENGERS: ENDGAME. Z tą różnicą, że nie walczą na hałdzie żwiru na Śląsku i próżno szukać tu pamiętnych scen czy one linerów. To tak, wracają znani nam z poprzednich dwóch odsłon serii Baśniowcy, siostry Strony, przebity człowiek, czy niebieski bawół Babe, który jak zwykle dostarcza wspaniałe jednoplanszówki. O ich wątkach można napisać tylko tyle, że są. Scenarzyści nie poświęcają im należytej uwagi, skupieni na Froście butem dopychają resztę pomiędzy by wreszcie na chybcika podomykać wszystko na koniec. Jeśli stoi za tym przewrotna celowość, to ja jej nie łapię. Sprawia to wrażenie stracenie zainteresowania resztą postaci poza Jackiem juniorem i kojarzy mi się z balonikiem, z którego uchodzi powietrze i finalnie zostajemy z flakiem.
Spin off BAŚNI nigdy nie aspirował do miana dzieła podobnego pokroju. Był przyjemnym czytadłem, którego lektura sprawiała radość za każdym razem, gdy bucowaty na wskroś Jack Horner dostawał po gębie, czy metaforycznie od losu, czy też dosłownie. Tutaj zostaliśmy tego pozbawieni. Historie z Frostem mogą się podobać fanom oldschoolowego science fiction, ale ja się do tego grona nie zaliczam, przez co ten tom nie ma mi do zaoferowania praktycznie nic. Po prawdzie, to przygody Frosta mogłyby zostać wydane jako osobna seria, a całą resztę dałoby się upchnąć na kartach maksymalnie trzech komiksowych zeszytów o standardowej objętości stron.
Jak powiedział kiedyś pewien polityk, prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. Horner uznający się za męskiego mężczyznę szału na finiszu nie zrobił. Ja się lekturą zawiodłem. Do tej pory za najgorszą rzecz, jaka spotkała uniwersum BAŚNI uważałem trzynasty tom głównej serii, ale po lekturze trzeciego tomu JACKA Z BAŚNI musiałem tę opinię zweryfikować. Jak już wspomniałem, historia Frosta może znaleźć swoich fanów, ale historia Hornera w recenzowanym komiksie to żart. I to taki, po którym zamiast śmiechu słychać cykanie świerszczy.
Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w amerykańskich zeszytach „Jack of Fables” #36–50 oraz specjalny wybór wstępnych szkiców Tony’ego Akinsa i Russa Brauna, a także przedmowę autorstwa ulubieńca publiczności, czworonożnego gawędziarza, (miniaturowego) niebieskiego bawołu Babe’a.
Komiks otrzymałem do recenzji od wydawcy. Wydawca nie ma wpływu na moją opinię.
Damian Maksymowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz