środa, 12 lutego 2025

SUPERMAN: HOUSE OF BRAINIAC

Chwaliłem już kiedyś dwa pierwsze tomy, jakie ukazały się w ramach serii SUPERMAN pisanej przez Joshuę Willimasona od samego początku linii wydawniczej Dawn of DC. Świetna seria, której pierwsza odsłona dziś oficjalnie zadebiutowała również w Polsce za sprawą Egmontu. Ja natomiast przeskoczę trochę do przodu i opowiem o pierwszym crossoverze skupionym na supermanowym zakątku DCU, który rozegrał się wiosną 2024 roku. Nie od dziś wiadomo, że wielkie wydawnictwa szumnie reklamowanymi crossoverami/eventami stoją, a zatem siłą rzeczy - czy to się komuś podoba czy też nie - prędzej czy później trzeba taką historię czytelnikom zafundować. SUPERMAN wytrzymał równo rok działając jako samodzielny i dobrze naoliwiony mechanizm, składając się z krótszych story arców, jakie finalnie zlały się w jedną i satysfakcjonująca całość. Teraz przyszedł czas na HOUSE OF BRAINIAC, czyli historię, do jakiej stopniowo przygotowywał nas Williamson od startu Dawn of DC, i która przetoczyła się przez oba tytuły z przygodami Człowieka ze Stali.

Z pomocą armii wyhodowanych przez siebie Czarnian, Brainiac dokonuje zmasowanego ataku na Metropolis. Porywa niemal całą Super-family, a także kilku superzłoczyńców, Luthora i jego córkę, których umieszcza na swoim statku kosmicznym. Superman zmuszony jest połączyć siły z nieobliczalnym Lobo, aby odbić "zabutelkowanych" więźniów i pokrzyżować plany Coluańczyka. Kto stanie po której stronie w tym licznie obsadzonym starciu i co najważniejsze - o co tak naprawdę chodzi zachowującemu się dziwniej niż zazwyczaj Brainiacowi?

Nie polecam podchodzenia do HOUSE OF BRAINIAC z marszu i bez żadnego przygotowania, bo o ile ogólny zarys będzie zrozumiały, to na wiele rzeczy nie dostaniemy tutaj odpowiedzi. Wydarzenie to stanowi pewien etap przejściowy dla Supermana i całego DCU, fragment większej układanki, której niektóre elementy sięgają nawet do mini serii JUSTICE LEAGUE: NO JUSTICE sprzed ładnych kilku lat, a inne znaleźć można w MROCZNYM KRYZYSIE NA NIESKOŃCZONYCH ZIEMIACH, czy kilku seriach z banerem 'Dawn of DC' na okładce, głównie w SUPERMANIE. Omawiany crossover posiada tie-iny w ramach serii POWER GIRL, czy też GREEN LANTERN, ale śmiało można je olać bo nie są obowiązkowe do zrozumienia fabuły.

Williamson od dłuższego czasu zostawiał w różnych komiksach wskazówki, które miały przygotować czytelników na nieuchronnie zbliżający się atak działającego do tej pory zakulisowo Brainiaca. Na łamach HOUSE OF BRAINIAC następuje punkt kulminacyjny i standardowo w przypadku takich opowieści DC postanawia odpalić fajerwerki kładąc duży nacisk na epickość, widowiskowość, dynamikę, emocjonujące momenty, zwroty akcji, a także gęsto zaludniając poszczególne plansze różnymi postaciami, angażując w konflikt Czarnian, Brainiaca w różnych wersjach i odmianach, Luthora i Lenę, czy wreszcie niemal całą grupę postaci z 'S' na piersi. Zabrakło przede wszystkim Jona Kenta, który akurat zaangażowany był w inne przygody z udziałem Tytanów. W każdym razie liczna obsada zrobiła swoje i rzeczywiście uświadczyliśmy całą masę fajnie ukazanych pojedynków, cały czas coś się działo, dużo rzeczy jednocześnie, były liczne eksplozje, zniszczenia, pościgi, próby wydostania się z zastawionej pułapki.

Ta jakże obowiązkowa część, której w tego typu crossoverze zabraknąć przecież nie mogło, okazała się dokładnie taka, jak tego oczekiwałem, czyli bardzo udana. I tutaj największe brawa należą się odpowiedzialnemu za wizualizację większości plansz duetowi Rafa Sandoval (ołówek i tusz) oraz Alejandro Sanchez (kolory). Naprawdę świetnie się to ogląda. Sandoval już w trakcie pracy nad historią z udziałem Metallo w ACTION COMICS pokazał, że idealnie odnajduje się w takich realiach, gdzie trzeba pokazać toczące się w szybkim tempie superbohaterskie starcia, kosmiczne technologie, tworząc zarówno cieszące oko postacie, jak i dbając o wystarczająco bogaty w detale drugi plan. Rafa jest jednym ze specjalistów w tej dziedzinie i cieszę się, że w stu procentach wykorzystał otrzymaną szansę, na czym skorzystali również czytelnicy. W niektórych fragmentach pomocą posłużył inny znany z pracy dla DC artysta - Miguel Mendonca (co jakoś mocno nie wpłynęło na delektowanie się przeze mnie szatą graficzną), a oprócz tego kilka krótszych dodatkowych lub pobocznych historii zilustrowali różni rysownicy: Steve Pugh, Edwin Galmon, Mirko Colak, Fico Ossio, Laura Braga.

Oprócz strony graficznej zauważyłem także inne pozytywne aspekty w trakcie lektury. Zaliczę do nich na pewno sposób przedstawienia Luthora, którego na nowy, wyższy poziom wzniósł Williamson już od początku swojego supermanowego runu, powierzając mu udaną rolę. Tutaj również zachwyca przykładając ważną cegiełkę do finalnego sukcesu, a do tego ciekawie obserwuje się jego relacje z córką. Na końcu dostajemy nieoczekiwany twist, który doczeka się później kontynuacji w SUPERMANIE. Mile oceniam odkurzenie Vrila Doxa II oraz to, co spotkało po wszystkim Coluańczyków. Z dużą przyjemnością pochłonąłem wszystkie te krótsze sekwencje zilustrowane przez wspomnianych wcześniej gościnnych twórców, które skupiały się na różnych postaciach i tematach. zachwyciły mnie zwłaszcza trzy historie umieszczone w specjalnym one-shocie pomiędzy rozdziałami 2 oraz 3, czyli nowe spojrzenie na przeszłość planety Czarnia, ujawnienie składu Council of Light, czy wreszcie genialny, składający się z 20 stron wycinek z kampanii wyborczej prowadzonej przez Perry'ego White'a z pomocą Bibbo. Ten ostatni segment napisał Mark Russell i chociaż nie był związany z wydarzeniami na statku-czaszce Brainiaca, to - może i kontrowersyjna opinia - okazał się najjaśniejszym punktem całego zbioru.

HOUSE OF BRAINIAC nie jest opowieścią pozbawioną wad. Na szczęście nie ma ich tak wiele, jak w nieszczęsnym evencie MROCZNY KRYZYS NA NIESKOŃCZONYCH ZIEMIACH, za który odpowiadał ten sam scenarzysta. Williamson podjął się zadania, aby rozwinąć postać Brainiaca, zwłaszcza pod względem emocjonalnym, dorzucając pewien element związany z rodziną (w końcu tytuł komiksu nie wziął się znikąd), ale nie wyszło to wcale tak ciekawie, jak się zapowiadało. O ile początek historii wywołał ciekawość, o tyle im dalej tym robiło się nudniej, a dziwne zachowanie Coluańczyka i jego powtarzające się monotonne wywody, czy wewnętrzne przemyślenia przyczyniły się do obniżenia poziomu oraz zainteresowania. Scenarzysta nie poradził sobie zbyt dobrze z licznymi postaciami, zarówno tymi pozytywnymi, jak i złoczyńcami, których zdecydował się wrzucić do jednego garnka. Było tego najzwyczajniej za dużo i nie sposób było każdemu poświecić odpowiednią ilość uwagi, rozwinąć aż proszące się o to wątki. W konsekwencji część osób odgrywała bardziej rolę statystów, którzy nikogo nie obchodzą, a tacy Czarnianie wylosowali znacznie mniejszą rolę do odegrania, niż się na to zapowiadało. Szkoda.

A skoro jesteśmy przy Czarnianach/Czarnianinach (każdy odmienia jak mu wygodnie), to nie można nie wspomnieć o Lobo, który stanowił jeden z głównych elementów, jakie miały przyciągnąć czytelnika do tego crossoveru. Ważniak jak to Ważniak: raz współpracuje z eSem, innym razem okładają się pięściami, a czasem rzuci jakimś fajnym żartem i pojawi się w epicko wyglądającej scenie. Jest tutaj z pewnością kilka momentów, które fanów tej postaci zadowolą. Ponieważ jednak nie jest to komiks z oznaczeniem dla starszego czytelnika/Black Label, to dostajemy takiego Lobo w lajtowej wersji, jakby z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Nie ma jakichś spektakularnych, kontrowersyjnych scen, bezsensownie przelanej krwi, czy wulgaryzmów sypanych jak z rękawa. I do tego postawa Lobo w pewnych sytuacjach (a zwłaszcza w jednej) sprawia, że zachowuje się on out of character, jakby nie ten sam gość. A to już dla duży błąd i niezrozumienie przez twórcę postaci, jaką opisuje. Ogólnie cieszę się z każdego występu Ważniaka, bo to zawsze fajne widzieć go w DCU, ale nie w historii, gdzie on i jego rodacy dodani są raczej na siłę, niż z konkretnym planem na ich rozpisanie. Nie jest to w żadnym wypadku tak żałośnie słabo pokazany Lobo, jak ten z mini serii SUPERMAN VS LOBO od Seeleya, Beattie i Andolfo, ale też brakuje mu do tej fajnej wersji z niedawnego one-shota LOBO CANCELLATION SPECIAL #1.

Jak tu nie kochać crossoverów czy eventów, które prowadzą do jeszcze większych, kolejnych crossoverów/eventów? Tak, to była ironia. HOUSE OF BRAINIAC to bardzo przeciętna historia, która ani mnie rozczarowała, ani zachwyciła, gdyż właśnie czegoś takiego się spodziewałem. Oprócz obiecującego początku, fajnej nawalanki w środku oraz łatwych do policzenia na palcach jednej ręki interesujących fragmentów, historia ta w głównej mierze wprowadza do gry Queen Brainiac (o, jest jeszcze jeden plus, czyli nawiązanie do rakiety wystrzelonej z umierającego Kryptona) i stanowi jeden z prologów do ABSOLUTE POWER, który zwieńcza całe Dawn of DC. Widowiskowość jak najbardziej warta pochwalenia, ale już fabularnie jest do czego się przyczepić. No chyba, że potraficie na chwilę wyłączyć myślenie i lubicie takie epickie superbohaterskie konfrontacje w kosmosie, oczywiście zakończone happyendem, to wtedy radość z lektury będzie większa od mojej.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ACTION COMICS #1064 - 1066, SUPERMAN #13 - 15 oraz SUPERMAN: HOUSE OF BRAINIAC SPECIAL #1.

Komiks do kupienia w sklepie ATOM Comics.

Autor: Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz