Nowe DC Comics zostało
oficjalnie zakończone, zastąpione jednocześnie przez nową erę w dziejach
komiksów DC, czyli Odrodzeniem. Zmiany zmianami, a tymczasem u Harley można
śmiało powiedzieć, że wszystko zostało po staremu. Jedyną różnicą jest tylko
symboliczny restart numeracji, a poza tym dostajemy bezpośrednią kontynuację
tego, z czym mieliśmy do czynienia w sześciu tomach, jakie ukazały się z
banerem Nowe DC Comics na okładce. Czy ktoś jednak dziwi się, że nie
zdecydowano się na jakiś znaczący i drastyczny relaunch? Ja na pewno nie, bo
jeśli coś zostało dobrze przyjęte przez publikę i niczym kura znosząca złote
jaja cały czas przynosi oczekiwany dochód, to po co cokolwiek korygować.
Przystępując do lektury komiksu UMRZEĆ ZE ŚMIECHEM miałem jasno sprecyzowane
oczekiwania wobec tego komiksu. Spodziewałem się, że i tym razem twórcy
zapewnią mi sporą dawkę szalonej, pędzącej w szybkim tempie do przodu oraz
napakowanej specyficznym czarnym humorem akcji. Czy tak rzeczywiście było?
Omawiany komiks składa się z
siedmiu pierwszych zeszytów nowej/starej serii, czyli dwóch dłuższych oraz
jednej krótszej opowieści. Już na początku dostajemy wplecione w historię
krótkie, trzystronicowe przypomnienie i wprowadzenie dla tych, którzy nie mieli
okazji śledzić perypetii Harley z New 52. Następnie przechodzimy do
najciekawszej części całego zbioru, czyli walką HQ i jej sojuszników przeciwko
armii Zombie. Trzy pierwsze epizody przynoszą ze sobą klimat prosto z THE
WALKING DEAD, a we wszystko wplecione zostają dwa inne wątki. Jednym z nich
jest problem dwojga kosmitów z ich zagubionym synem, zaś drugi skupiony jest na
amputowanej kończynie Red Toola (DC-owski Deadpool, który zadebiutował pod
koniec New 52). Całość okazała się bardzo satysfakcjonującą w odbiorze
mieszanką horroru, apokalipsy oraz czarnego humoru.
Druga historia to one-shot
ukazujący wspólne przygody Harley oraz Bolly Quinn. Akcja rozgrywa się w
Indiach oraz częściowo w Rosji, a obu bohaterkom przychodzi walczyć m.in. z
ogromnym robotem. Bardzo przeciętna odsłona, taki zapychacz, który po prostu
nie trafił w moje gusta, i który momentami strasznie przynudzał. A przynajmniej
ja miałem takie odczucie.
Na koniec scenarzyści znów
wracają na właściwe tory i zamieniają główną bohaterkę w gwiazdę rocka.
Wszystko po to, aby przeniknąć do tego specyficznego środowiska i rozpracować
gang, który w bardzo oryginalnych przebraniach napada na listonoszy. Harley
bardzo łatwo odnajduje się w nowych realiach, prezentuje bardzo oryginalny
repertuar piosenek oraz otrzymuje nowy, bardziej drapieżny wizerunek. Przy
okazji udaje jej się nadepnąć na piętę jednemu ze znanych łotrów z galerii
Batmana, co będzie miało duże reperkusje już po zakończeniu runu obecnych
scenarzystów serii.
Od strony plastycznej nadal
bez zmian, a to jak najbardziej komplement. Właściwie nie ma na co narzekać, a
jedynie delektować się idealnie dobraną do tej serii kreską, jaką prezentuje
John Timms, czy Chad Hardin. Obaj panowie już wcześniej pokazali, że
zobrazowanie scenariusza Palmiottiego oraz Conner sprawia im ogromną frajdę i
trudno sobie wyobrazić, aby ktoś mógł ich z tej roli wygryźć. W kilku miejscach
wspomógł ich Bret Blevins, zaś jeden zeszyt w całości narysował Joseph Michael
Linsner, który wcześniej zilustrował team-up Harley i Zatanny w ramach HARLEY'S
LITTLE BLACK BOOK. Jak zwykle w tej serii najlepiej prezentują pod względem
wizualnym postacie kobiece, które celowo, ale oczywiście w granicach dobrego
smaku ociekają seksem, co zresztą widać już na pierwszych kadrach tego tomu.
Tradycyjnie też całość okraszona jest bardzo fajnymi, żywymi kolorami, w czym
zasługa w głównej mierze jednego z najlepszych specjalistów w tej branży, czyli
Alexa Sinclaira.
UMRZEĆ ZE ŚMIECHEM to nic
innego, jak bezpośrednia kontynuacja wątków zainicjowanych przez Palmiottiego
oraz Conner w ciągu ostatnich trzech lat. Twórcom nadal nie brakuje pomysłów, zdecydowanie
utrzymali dotychczasową formę i z wielką konsekwencją serwują czytelnikom
specyficznego rodzaju rozrywkę, która zyskała dużą rzeszę odbiorców. Czasem zdarzają się słabsze odsłony, tak jak i jedna w tym tomie, ale przy tak dużej ilości napisanych już numerów trudno nie mieć jakichś spadków formy. Jeśli do
tej pory nie należeliście do grupy miłośników przygód Harley z Coney Island, to
zdecydowanie nie powinniście sięgać po ten tom. Jeśli natomiast jesteście w
drugiej grupie, to może i nie umrzecie ze śmiechu, jak sugeruje tytuł, ale jak
najbardziej będziecie usatysfakcjonowani lekturą i nie będzie trzeba Was
namawiać do sięgnięcia po ten oraz kolejne wydania zbiorcze. Zwłaszcza, że w drugiej odsłonie powraca Joker.
Osobiście nadal będę śledził
tę serię, ale muszę przyznać, że powoli zaczynam czuć już trochę przesyt często
powtarzalnymi zagraniami ze strony scenarzystów i najzwyczajniej nie każda
historia ich autorstwa trafia w mój gust. Boję się, że w kolejnych odsłonach
serii nie będę miał już tyle powodów do zadowolenia i komplementowania, ale
czas pokaże, czy twórcy znów będą potrafili mnie czymś zaskoczą.
Ocena: 4,5/6
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie
egzemplarza recenzenckiego.
Powyższe wydanie zawiera materiał z komiksów HARLEY QUINN vol. 3 #1 - 7
Powyższe wydanie zawiera materiał z komiksów HARLEY QUINN vol. 3 #1 - 7
Omawiany komiks - w obu wersjach językowych - znajdziecie w ofercie
sklepu ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz