piątek, 15 grudnia 2017

DETECTIVE COMICS VOL. 3: LEAGUE OF SHADOWS


Pierwsze dwa tomy serii DETECTIVE COMICS pochłonąłem z nieskrywaną przyjemnością i będąc pod dużym wrażeniem tego, co twórcy potrafili zrobić wkładając do jednego worka mniej lub bardziej pasujące do siebie charaktery. Czas na kolejny rozdział, tym razem skupiający się dogłębnie na problemach chyba najbardziej zagadkowej i tajemniczej osoby w bat-drużynie, a konkretnie Cassandrze Cain. Już sama zapowiedź historii, w której główną rolę odegra Orphan okazała się na tyle ciekawa, że nie sposób było przejść obok niej obojętnie. Wiele sobie po tym nowym arcu obiecywałem, ale to nie powinno raczej dziwić wszystkich tych, którzy podobnie jak ja podzielają opinię, iż do tej pory przygody batmanowej drużyny sprawdzały się jako takie idealne połączenie trzymającej w napięciu akcji oraz rozbudowanych relacji interpersonalnych. Czy i tym razem są powody, aby z czystym sumieniem polecić ten komiks?

Nowy story arc stanowi z jednej strony kontynuację wątków rozpoczętych w poprzednich tomach, zaś z drugiej można go potraktować jako swego rodzaju zamkniętą opowieść. Tynion za każdym razem w tle głównej historii stara się wpleść wątek, który porusza problemy osobiste wybranej postaci z bat-drużyny. Ostatnio była to Stephanie Brown, tym razem padło na Cassandrę. Postać ta została na nowo wprowadzona do świata DC na łamach wydanego również w Polsce komiksu WIECZNI BATMAN I ROBIN. Lektura wspomnianego komiksu może być nieco pomocna, aby w pełni zrozumieć piekło, jakiego wcześniej doświadczyła Cassandra z rąk nikogo innego, tylko własnego ojca. Gdy w Gotham City pojawia się legendarna Liga Cieni (której istnienie przez wielu było wcześniej podważane), na której czele stoi Lady Shiva, do starającej się prowadzić nowe życie Cassandry znów powracają traumatyczne wspomnienia związane ze szkolącym ją na perfekcyjnego zabójcę Davidem Cainem. Nadchodzi czas ciężkiej próby i decyzja o tym, jaką drogą młoda bohaterka zdecyduje się dalej podążać. Jeśli nie spełni oczekiwań własnej matki, ta ostatnia wykonana na niej wyrok śmierci.

Pierwszy zeszyt ukazujący m.in. zamiłowanie Cassandry do baletu - genialny ruch ze strony scenarzysty - rozpisany został bardzo ciekawie, ale później poziom już trochę falował. Miasto bardzo szybko staje w ogniu i zamienia się w arenę krwawej rozgrywki pomiędzy drużyną Shivy oraz zespołem Batmana i Batwoman. Liga Cieni z łatwością, może nawet zbyt dużą łatwością, osiąga zamierzony cel, w tym wrabiają jedną z osób w morderstwo i w dziecinny sposób pokonują swoich przeciwników. Oczywiście należało się spodziewać, że to do Orphan należeć będzie decydujący ruch, ale wyszło to trochę jak na mój gust nienaturalnie. Zdaję sobie sprawę, że komiks jako medium rządzi się swoimi prawami, ale trudno przekonać czytelnika, że tak świetnie wytrenowany Mroczny Rycerz nagle staje się bezsilnym amatorem w pojedynku z Orphan, czy Lady Shivą. Z kolei scena, w której Cassandra walczy z całą Ligą Cieni na raz przywołała mi przed oczy (i to nie jest komplement) plansze, na których Batman sam jeden rozprawia się z setką przeciwników w komiksie BATMAN: I AM SUICIDE.

Poza Orphan w komiksie nie mogło zabraknąć innych stałych bywalców serii, a także gościnnego występu jednego z najbardziej znanych przeciwników z bogatej galerii łotrów Człowieka-Nietoperza. Swoje pięć minut ma również pułkownik Jacob Cane. Momentami wydaje się aż nazbyt tłoczno, a kilka osób śmiało mogłoby dostać wolne na czas tej historii i nic złego by się nie stało. Jest to jednak seria drużynowa, stąd chcąc nie chcąc dla każdego trzeba było znaleźć jakąś rolę do zagrania i to się w większości przypadków Tynionowi udało. Nikt tym razem zbytnio nie wyróżnił się na plus, nawet najlepszy w poprzednich tomach Basil, który zaliczył jeden udany dialog z Orphan. Na uwagę zasługuje natomiast fakt dołączenia do drużyny Azraela - zdecydowanie więcej o nim w następnym tomie - który niepostrzeżenie i bez większego wyjaśnienia stał się pełnoprawnym członkiem ekipy. Na podstawie krótkiego epizodu widać wyraźnie, że Jean Paul oraz Luke Fox szybko zostaną dobrymi kumplami, co dobrze wróży na przyszłość.

Za oprawę graficzną tego tomu odpowiadają w największej mierze panowie Marcio Takara oraz Christian Duce. Nie ma co ukrywać, że jest to spora odmiana od tego, do czego zdążyli nas przyzwyczaić Eddy Barrows i Alvaro Martinez. Wspomniana dwójka etatowych rysowników serii stworzyła tym razem jedynie po kilka stron w ramach krótkich historii dodatkowych, które mimo iż stanowią część jubileuszowego #950 zostały przeniesione na sam koniec zbioru, gdzie zdecydowanie lepiej pasują. Takara oraz Duce dysponują mniej dokładną i szczegółową kreskę, która co najmniej w kilku miejscach zamiast pomagać po prostu przeszkadza w śledzeniu przebiegu wydarzeń. Nawiązując do tytułu tego tomu - to zupełnie inna liga, niż chociażby rewelacyjny Eddy Barrows. Do tej pory ilustracje były bardzo mocnym atutem serii DETECTIVE COMICS, tym razem są jedynie poprawne i nic ponadto.

Po świetnym starcie i równie dobrej formie zaprezentowanej w kolejnej historii, scenarzysta serii DETECTIVE COMICS tym razem złapał lekką zadyszkę i już tak bardzo nie zachwyca. Oczywiście są pewne elementy tej układanki, które dostarczają wyczekiwaną satysfakcję i wywołują zadowolenie na twarzy czytającego, zwłaszcza fanów Cassandry, ale przez większą część ma się wrażenie, iż całość mogłaby być bardziej dopieszczona, nieprzewidywalna, wciągająca. Winę za to, że omawiany komiks jest "tylko" dobry, a momentami niestety troszkę rozczarowujący, ponosi tylko i wyłącznie James Tynion. Wszystko przez to, że w pierwszej historii w ramach Rebirth zawiesił bardzo wysoko poprzeczkę i przyzwyczaił do pewnego standardu, który jak się okazuje trudno było mu przez dłuższy czas utrzymać. Rotacja wśród rysowników, którzy już tak nie zachwycają, też miała na to znaczny wpływ.

Teraz czas na szczegółowe zagłębienie się w problemy Azraela i okazja do przekonania się, czy DETECTIVE COMICS po przerwie znów wskoczy na jedną z trzech czołowych pozycji Odrodzenia, czy też wygodnie, bezpiecznie i niezagrożenie ulokuje się gdzieś blisko podium (zaraz za SUPER SONS, SUPERMANEM, czy o dziwo powstającym w imponującym stylu z kolan BATMANEM Toma Kinga). Pomimo kilku narzekań z mojej strony uważam, że jak najbardziej nadal warto śledzić tę serię, gdyż nawet w momentach słabości tytuł ten gwarantuje odpowiednią dawkę emocji i jest jednym z objawień całego Odrodzenia.

Ocena: 4-/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DETECTIVE COMICS #950 - 956.

Jeśli jeszcze nie macie swojego egzemplarza, to możecie go nabyć między innymi w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

1 komentarz:

  1. Jeśli kreujesz postać z mocami silniejszą od Supermana lub bez mocy silniejszą od Batmana to robisz to źle.

    OdpowiedzUsuń