Jedni będą się cieszyć, inni
pewnie narzekać, ale fakt jest taki, że w ramach WKKDC dostajemy kolejną już wersję
początkowych przygód Człowieka ze Stali na Ziemi. Jest to zarazem ostatnia
geneza Kal-Ela, jaką serwuje nam Eaglemoss, ale za to najdłuższa, gdyż składa
się aż z 12 odsłon. Z tego też powodu została podzielona na dwa osobne tomy. Origin
Supermana widzieliśmy w krótszej lub dłuższej wersji w tomie 12, 18 oraz 33.
Najnowszą, ukazaną z zupełnie innego punktu widzenia genezę Clarka/Kal-Ela
autorstwa Maxa Landisa zrecenzowałem na łamach DCManiaka kilka dni temu. Tym
razem cieszący się dużym uznaniem w branży komiksowej Mark Waid połączył siły
ze stawiającym swoje pierwsze kroki w nowej roli ilustratorem z Filipin, aby
przedstawić własną, dopasowaną do aktualnych czasów interpretację tego, w jaki
sposób syn Jor-Ela oraz Lary przeobraził się w największego ziemskiego
superbohatera.
W roku 2003 Waid i Leinil
Francis Yu rozpoczęli tworzenie odświeżonej genezy Supermana. Do tej pory cały
czas aktualna i kanoniczna była zrebootowana po KRYZYSIE NA NIESKOŃCZONYCH
ZIEMIACH historia autorstwa Johna Byrne'a, jaką przedstawił na łamach MAN OF
STEEL z roku 1986. W dużej mierze wpływ na decyzję DC odnośnie stworzenia nowego originu eSa miał
sukces serialu SMALLVILLE, stąd między innymi w omawianym komiksie pojawia się
informacja, że Clark i Lex spotkali się już w dzieciństwie. W trejdzie wydanym
w roku znajduje się zresztą wstęp autorstwa producentów wspomnianego serialu. Waid
to miłośnik Złotej Ery komiksu, który w swoim komiksie respektuje i odwołuje
się do mitologii Supermana, ale jednocześnie wprowadza nowe elementy
udoskonalające, lepiej wyjaśniające pewne kwestie. Co ważne podkreślenia
DZIEDZICTWO odcisnęło mocne piętno na wizerunku postaci Supermana, a propozycje
pochodzącego z Alabamy scenarzysty spodobały się nie tylko fanom historii
obrazkowych, ale też i jego kolegom po fachu. Waid niestety miał pecha, gdyż
geneza z roku 2003 przestała być kanoniczna stosunkowo szybko, wymazana niejako
przez głośny event znany jako INFINITE CRISIS.
Pierwsze dwa rozdziały okazały
się bardzo nietypowe. Po znanym prologu dotyczącym ostatnich chwil planety
Krypton, spotykamy Clarka już w dojrzałym wieku 25 lat, zamiast klasycznie jako
dzieciaka czy też nastolatka. Od siedmiu lat jest on poza domem i odbywa
wędrówkę po całym świecie, szukając dla siebie konkretnego miejsca na Ziemi. Poszukuje
własnej drogi oraz sposobu, w jaki może wykorzystać swoje niezwykłe moce. Trochę
przypomina to motyw z Bruce'em Wayne'em, zanim
ten stał się Mrocznym Rycerzem z Gotham. Clark jako reporter będący
wolnym strzelcem trafia do zachodniej Afryki, gdzie wpada w sam środek
konfliktu politycznego pomiędzy dwoma plemionami. Przy okazji dostaje również
ważną lekcje od swojego nowego przyjaciela, że zawsze warto i nawet wręcz
trzeba walczyć o własną tożsamość. Nie można zatracić siebie, trzeba wiedzieć
skąd się pochodzi i pielęgnować to.
Kolejne odsłony przenoszą nad
do Smallville oraz Metropolis i ukazują w mniej lub bardziej zmodyfikowanej
wersji klasyczne sceny związane z Clarkiem Kentem. Widzimy sposób wyboru stroju
oraz sekretnej tożsamości, pierwsze kroki stawiane w Daily Planet, debiut
Supermana, czy też wreszcie premierowe starcie z Lexem Luthorem. Od tej chwili
eS oraz Luthor wchodzą na wojenną ścieżkę. Scenarzysta w ciekawy sposób ukazuje
Marthę Kent, jako dobrze obeznaną z komputerami, zafiksowaną w tematyce UFO.
Jonathan to z kolei kochający ojciec, który wyraźnie nie może pogodzić się z
tym, że jego syn dorósł i wybrał nową, pełną niebezpieczeństw drogę. Lois
przedstawiona zostaje wręcz idealnie, jako twarda, inteligentna oraz pozbawiona
strachu reporterka. Lex z kolei zdaje sobie sprawę, że nie ma szans powstrzymać
Supermana w siłowym starciu, stąd też do walki z Kal-Elem wykorzystuje przede
wszystkim swój ponadprzeciętny umysł. Okazuje się również, że wie chyba więcej
na temat Człowieka ze Stali, niż on sam. Intryga nabiera rumieńców, a ukazanie
nowego bohatera miejscowych jako kosmity może drastycznie zmienić sposób
patrzenia przez ludzi na wyczyny osobnika w czerwonej pelerynie.
W DZIEDZICTWIE znajdziemy
zarówno przygodę oraz akcję, jak i sporo humoru, czy też dramatu. Historia
poprowadzona jest dosyć płynnie, bez zbędnych wydłużeń, każdy wątek dostaje
odpowiednią ilość "czasu antenowego". Co mnie ucieszyło twórcy
zadbali o to, aby umieścić tutaj pewne klasyczne sceny, ale w zupełnie nowym
wydaniu. Należą do nich scena z podnoszeniem samochodu, ratowania Lois Lane,
czy też zatrzymania pędzącego pociągu.
Przy okazji dużych i ważnych
historii, jakimi niewątpliwie są również kolejne genezy Człowieka ze Stali, z
reguły do tworzenia warstwy graficznej zapraszani są jedni z
najpopularniejszych w danym czasie artyści. Tym razem jest trochę inaczej. Pochodzący
z Filipin Leinil Francis Yu to artysta zdecydowanie bardziej znany fanom
Marvela, zaś osobom lubującym się w komiksach DC jego nazwisko mówi niewiele
lub wcale. W momencie pracy nad SUPERMAN: DZIEDZICTWO miał zaledwie 26 lat,
czyli był u początku swojej kariery, jaką zapoczątkowało wygranie konkursu w
magazynie WIZARD. Komiks ten jest jednym z zaledwie czterech projektów (ale
zdecydowanie najpopularniejszym), jakie wykonał dla DC, zanim pospiesznie
przeniósł się do konkurencji. Osobiście nigdy nie miałem okazji zapoznać się z
innymi jego pracami, poza tymi umieszczonymi w omawianym zbiorze. Może po
części stało się tak dlatego, że kreska Yu nie zapadła mi jakoś szczególnie w
pamięci, nie trafiła zbytnio w moje wybredne gusta. Trzeba przyznać, że jego
styl jest unikalny, dosyć wyrazisty, dynamiczny, często ocierający się o
karykaturalność, ale z pewnością nie przeznaczony dla każdego rodzaju odbiorcy.
Dla mnie ilustracje okazały się zbytnio kanciaste, w kilku miejscach nawet
brzydkie i średnio pasujące do supermanowych klimatów. Oczywiście jest to tylko
i wyłącznie subiektywna ocena osoby, która za wzór do naśladowania uznaje prace
Gary'ego Franka z genezy opublikowanej w tomie 33 kolekcji.
Na trzech dodatkowych stronach
umieszczone zostały wszystkie okładki składającej się z 12 zeszytów maksi
serii. Po cztery okładki na jednej stronie. Mam nadzieję, że tym samym w tomie
40 zostanie trochę miejsca, aby wrzucić coś z materiałów bonusowych, jakie
umieszczone zostały w wydaniu anglojęzycznym.
Bonusowa historyjka to tym razem
przedruk zeszytu z roku 1958, w którym to po raz pierwszy zaprezentowana
zostaje słynna Forteca Samotności mieszcząca się na Artktyce. Oprócz tego
Superman musi się zmagać ze swoim sobowtórem, który podstępnie zajął jego
miejsce. Ten oldskulowy styl pisania i rysowania komiksów sprzed równo sześciu
dekad dostarcza dzisiaj przede wszystkim sporą ilość zabawnych, momentami
bardzo głupkowatych dialogów oraz zachowań.
Pierwszych sześć zeszytów
SUPERMAN: DZIEDZICTWO czyta się bardzo szybko i z dużą przyjemnością. Z komiksu
tego bije jasne i wyraźne przekonanie, że Mark Waid kocha postać Człowieka ze
Stali. Stworzył mieszankę znanych, lubianych, klasycznych i nieodłącznych
elementów, do których dodał trochę nowych rozwiązań fabularnych, z pewnością
interesujących i czasami zaskakujących. Rysunki mogłyby być trochę lepsze, ale
co najważniejsze nie przeszkadzają w odbiorze całej historii. Jeśli spodobała
Wam się pierwsza część, to tym bardziej powinniście sięgnąć po ciąg dalszy w
kolejnym tomie, gdzie dowiemy się między innymi, co takiego szykuje Lex Luthor
dla nowego bohatera Metropolis.
Ocena: 4,5/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN: BIRTHRIGHT #1 -
6 oraz ACTION COMICS vol. 1 #245
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz