Chociaż Green Arrow nigdy nie był szczególnie
mocno obecny w komiksach DC ukazujących się na naszym rynku, bardziej
zorientowani fani często wspominali tegoż herosa na swoich listach życzeń do
wydawnictwa Egmont. W czasach, gdy cały czas trwało ”Nowe DC Comics”, prośby
dotyczyły publikacji runu Jeffa Lemire i Andrei Sorrentino. Wcześniej co jakiś
czas ktoś poruszał wątek runu Mike’a Grela czy też wspólnych przygód Olliego
Queena i Hala Jordana z czasów duetu O’Neill/Adams. Mimo to przez długi czas
dwa tomy KOŁCZANU były jedynymi opublikowanymi u nas komiksami z Zieloną
Strzałą. W końcu nadszedł czas inicjatywy ”Odrodzenie” i wśród szesnastu
zapowiedzianych komiksów znalazło się także miejsce dla serii GREEN ARROW. Jej
pierwszy tom pod kątem scenariuszowym miał w sobie wszystko to, czego w
komiksach superbohaterskich nie znoszę. Jednak wbrew logice, nie tylko koniec
końców przypadł mi on do gustu, ale także postanowiłem sięgnąć po kolejny.
WYSPA BLIZN powtarza wszystkie błędy poprzednika. I nadal mi się podoba.
Chociaż tytuł zbioru padł dosłownie przed
chwilą, jest on nieco zwodniczy. W tomie bowiem znajdują się trzy krótkie
historie, zajmujące solidarnie po dwa zeszyty. Pierwsza z nich skupia się na
Emiko Queen i nie tylko rzuca nieco inne światło na zachowanie dziewczyny z
końcówki pierwszego tomu, ale ukazuje pewne zdarzenia z jej przeszłości. Dalej
możemy zaobserwować, jak Green Arrow, Black Canary i John Diggle próbują
opuścić tajemniczą wyspę, na której wylądowali. Jednocześnie wpadają oni na
mechaniczne niedźwiedzie i placówkę, która ma sporo wspólnego z Dziewiątym
Kręgiem. I wreszcie stajemy się świadkami pierwszej podróży Empire Expressu,
która może zakończyć się naprawdę solidną katastrofą.
Ben Percy na łamach dotychczas wydanych przez
Egmont tomów serii GREEN ARROW pokazał mi się z raczej kiepskiej strony.
Osobiście uważam, że pod kątem konstrukcji fabuły i zarysowania poszczególnych
postaci, NASTOLETNI TYTANI wyszli mu zdecydowanie lepiej. Oliver Queen w jego
wykonaniu ma w sobie niewiele tej ikry, za którą straszliwie lubiłem postać tę
w czasach przed-Flashpointowych, zaś sposób na ponowne sparowanie go z Black
Canary i to, jak później pisał relację tej pary, wywoływało u mnie tylko
uśmiech politowania. Sama główna intryga również jakoś nie urywała żadnych
części ciała, a jednak komiks czytało mi się zaskakująco dobrze. Biła z niego
taka swoista radość z tworzenia przygód owych postaci, któremu jakby
towarzyszyła świadomość tego, iż nic szczególnie dobrego tutaj nie dostajemy,
ale za to jest barwnie, zabawnie, w dobrym tempie i do bólu superbohatersko.
Bena Percy’ego mógłbym tu trochę porównać do Scotta Snydera z drugiej połowy
jego runu w serii BATMAN – widać, że uwielbia on prowadzone przez siebie
postaci i ten entuzjazm trochę przykrywa brak interesującej opowieści.
I na łamach WYPSY BLIZN dostajemy wszystko to w
dokładnie takich samych porcjach. Każda z trzech opowieści powiela te same
błędy – postacie prowadzone są na słowo honoru (np. na co komu John Diggle w
tym tomie? Nawet opis z tyłu okładki go ignoruje :D ), zagrożenia z którymi się
mierzą wydają się być przerysowane i momentami wręcz ostro karykaturalne, zaś
popychanie fabuły do przodu czasem odbywa się po linii najmniejszego oporu. Mimo
to… bawię się dobrze. Serię GREEN ARROW traktuję jako swoje najnowsze guilty
pleasure. Po prostu fajnie czyta mi się kolejne przekomarzania Olliego i Dinah,
cieszę się widząc tą dwójkę ponownie razem (chociaż oczywiście ubolewam nad
wymazaniem całej ich wieloletniej historii), cieszę się iż komiks nie udaje
czegoś, czym nie jest, zaś entuzjazm Bena Percy’ego po prostu jakoś mi się
udziela.
No i rysunki, które niezależnie od tego, kto za
nie odpowiada, po prostu robią wspaniałą robotę. Na łamach WYSPY BLIZN
udzielali się Stephen Byrne, Juan Ferreyra oraz Otto Schmidt. Przez to styl
graficzny tomu jest naprawdę różnorodny, ale nie ukrywam, iż każdy z artystów w
moich oczach pokazał się z jak najlepszej strony. Co prawda nadal upieram się,
że Ferreyra najlepiej sprawdza się w komiksowych horrorach (sprawdźcie ”Colder
#1” od Dark Horse z jedną z moim zdaniem najlepszych okładek wszechczasów), ale
i tak z przyjemnością obserwowałem jego prace. Największy plus dla ostatniego z
wymienionych artystów. Nie tylko dlatego, że zdobyłem w ubiegłym roku w Łodzi
jego autograf, ale przede wszystkim dzięki temu, iż dysponuje stylem tak bardzo
pasującym do tego, co uwielbiam obserwować w komiksach, jak tylko jest to
możliwe.
Nie będę zakłamywać rzeczywistości i wmawiać
Wam, że WYSPA BLIZN to dobry komiks. Nie, absolutnie. Posiada on wiele wad,
których Percy nawet nie stara się szczególnie zatuszować. Spokojnie potrafiłbym
wymienić masę ciekawszych tytułów, także z Egmontowej oferty DC Odrodzenia. Ale
jest w nim coś takiego, że czas spędzony przy lekturze nie umiem nazwać
straconym. Ten GREEN ARROW to moje małe guilty pleasure, który mniej zakręconym
fanom mógłbym jednak polecić chyba tylko ze względu na warstwę graficzną.
-----------------------------------------------------------------------
Opisywane wydanie zawiera materiał z
komiksów GREEN ARROW #6-11
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za dostarczenie egzemplarza do recenzji.
Omawiany komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za dostarczenie egzemplarza do recenzji.
Omawiany komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz