czwartek, 31 października 2024

THE BAT-MAN: FIRST KNIGHT

Kolejna historia z Mrocznym Rycerzem w roli głównej wydana pod szyldem DC Black Label to coś, co nie robi już dzisiaj na czytelnikach DC praktycznie większego wrażenia. A nawet wywołuje często złość, że zamiast sięgnąć po inną postać, większość twórców wałkuje to samo i decyduje się przedstawić autorską, mniej lub bardziej oryginalną wizję przygód właśnie człowieka w stroju nietoperza. Wizji, która jak się później często okazuje niekoniecznie była warta uwagi. Czy w takim razie warto sięgnąć po trzyczęściową mini serię THE BAT-MAN: FIRST KNIGHT pisaną przez Dana Jurgensa i rysowaną przez Mike'a Perkinsa, która ukazywała się od marca do maja tego roku? Opis i okładki są na tyle intrygujące, że przynajmniej należy dać wspomnianym twórca szansę. Ja sprawdziłem i jestem zadowolony, o czym bardziej szczegółowo poniżej.

Jest rok 1939. Świat nadal dochodzi do siebie po I Wojnie Światowej, a za rogiem czeka już kolejna. W Gotham City rozpoczęła się seria brutalnych morderstw, a jakby tego było mało miejskie grube ryby żyją w strachu przed tajemniczym Człowiekiem-Nietoperzem. Śledztwo dowodzi, że sprawcami są mężczyźni, którzy zginęli wcześniej na krześle elektrycznym i powinni być martwi. A jednak nie są. Czy początkującemu zamaskowanemu bohaterowi uda się rozwiązać tę zagadkę, odgadnąć tożsamość "The Voice'a", powstrzymać narastające szaleństwo i zapobiec zniszczeniu ukochanego miasta?

Dan Jurgens od czasu do czasu napisze (a tak naprawdę bardzo rzadko) coś dobrego i to jest właśnie ten wyjątek od reguły. Można żartobliwie powiedzieć, że tym razem wylosował nam się akurat ten lepszy Jurgens i należy się z tego faktu tylko i wyłącznie cieszyć. Cytując ś.p. Stefana Siarzewskiego: "Jurgens, jak ty mnie zaimponowałeś w tej chwili!" A wszystko dlatego, że udało mu się stworzyć blisko 150 stron trzymającego w napięciu komiksu, zamkniętą całość, przystępną dla każdego, dopracowaną pod względem merytorycznym, przywołującą klimat niczym ze starych dobrych filmów gangsterskich.

Scenarzysta dużą wagę przykłada do tego, aby odpowiednio przygotować grunt dla snutej przez siebie opowieści. Dzięki nielicznym artykułom z gazet, audycjom radiowym, ale głównie z rozmów pomiędzy poszczególnymi postaciami dowiadujemy się, jak prezentuje się sytuacja polityczna i gospodarcza w Gotham w roku 1939. Jurgens ukazuje perypetie Bat-Mana na tle autentycznych wydarzeń historycznych, komentując wydarzenia w USA oraz na świecie w tym trudnym czasie. Ameryka w teorii ma już za sobą wielki kryzys gospodarczy, ale w praktyce jego skutki nadal są boleśnie odczuwalne, co objawia się m.in. obecnością tzw. Hoovervilles (slumsy bezdomnych), kolejkami po chleb, dużą niepewnością i strachem o jutro (zwłaszcza w obliczu wybuchu kolejnej wojny na świecie). Pojawia się też różniąc obywateli kwestia, czy USA powinny przystąpić do konfliktu, czy raczej się odizolować. Rok 1939 jest również mocno podkreślony przez ukazanie postępu technologicznego miasta, wygląd budynków, samochodów, sposób ubierania się ludzi, czy wypowiadania się. Wszystko dopięte tak, aby nie było wątpliwości, w jakim okresie historycznym się znajdujemy. Ta cała oldskulowa otoczka stanowi mocny, jeśli nie najmocniejszy punkt całej opowieści, stanowi o jej unikalności.

I właśnie w takich ponurych realiach spotykamy budzącego strach Bat-Mana, który dopiero od kilku tygodni prowadzi swoją samotną walkę z przestępczością i niesprawiedliwością. Bohater ten idealnie wpasowuje się w końcówkę lat 30 XX wieku i jest to zarazem taki mały powrót do przeszłości, do korzeni tej postaci, kiedy faktycznie debiutowała ona w komiksie za sprawą Boba Kane'a oraz Billa Fingera. Widzimy go paradującego w swoim pierwszym kostiumie, z tymi dziwnie sterczącymi uszami oraz fioletowymi rękawiczkami, a także przy bliższym kontakcie z rozmówcą zasłaniający peleryną swoją twarz. To samotnik, który nie przy boku Alfreda, czy Robina do pomocy. Nie posiada jaskini, batmobilu, czy wszelkiej maści bat-gadżetów. Bardziej dba o miasto i jego mieszkańców, niż zawraca sobie głowę dbaniem o swoją bogatą posiadłość. Polega na sile swojego umysłu, zsyntetyzowanych we własnym laboratorium miksturach oraz mięśniach, a jego sposób walki na tym etapie kariery nie jest idealny, stąd liczne porażki, odniesione rany oraz pobicia, jakich doświadcza. Nie boi się użyć kastetu, ale nadal stroni od broni palnej. Jego przygody są zdecydowanie bardziej przyziemne, niż do tego przywykliśmy, a zamiast walki z wymyślnymi superzłoczyńcami mierzy się głównie z korupcją, gangsterami oraz szalonymi naukowcami. Jest też sprawnym detektywem, który zbiera dowody i prowadzi śledztwo tradycyjnymi, prostymi sposobami, polegając na zaufanych kontaktach.

Wayne cały czas jeszcze zastanawia się nad sensem swojej walki. Wie, że nie zazna już pewnie nigdy spokoju, ale mimo to decyduje się działać, robić różnicę, a nie biernie przyglądać się temu, jak świat ogarnia chaos i przelewana jest krew niewinnych. Próbuje zaufać innym ludziom, ale w większości nadal uznawany jest za wroga i zagrożenie, także przez policję. Współpraca na linii Bruce-Gordon odbywa się bardziej na tej zasadzie, że jeden i drugi mają drugiej stronie coś wartościowego i przydatnego do zaoferowania. Gościnnie pojawia się pierwsza komiksowa miłość Bruce'a, czyli Julie Madison. Innych znanych postaci związanych z Mrocznym Rycerzem w tym komiksie nie uświadczymy. 

Sama fabuła jest dosyć prosta, ale śledzi się ją całkiem dobrze. Powiedziałbym wręcz, że stopień skomplikowania jest adekwatny do czasów, w których akcja się rozgrywa i tego, jak wyglądały pierwsze zagadki kryminalne rozwiązywane przez Człowieka-Nietoperza. Są spokojniejsze momenty i wartościowe dialogi, które rzucają światło na działalność Bat-Mana. Nie zabrakło również miejsca dla równowagi na dynamiczne fragmenty, czyli wymiany ciosów, ucieczki, czy "roztapiające" się w efektowny sposób monstra. 

Kiedy przechodzę do oceny warstwy graficznej na usta cisną mi się słowa: Mike Perkins ty cholerny geniuszu, znowu to zrobiłeś! Te plansze są po prostu niesamowite, hipnotyzujące i nie pozwalają oderwać wzroku. Już same okładki robią wrażenie, a wnętrze jest równie udane. Perkins przykładając mocno uwagę do wszelkiego typu detali i szczegółów bardzo wiernie odwzorował epokę, w której rozgrywa się akcja komiksu. Widać solidne przygotowanie i ogrom włożonej pracy (dotyczy to również kolorysty), aby oddać odpowiedni klimat, atmosferę, nastrój strachu, dużego napięcia, beznadziei czy desperacji w tym brudnym, zamglonym, spowitym w mroku amerykańskim mieście u schyłku lat 30-tych. Począwszy od ubioru poszczególnych postaci, aż po elementy architektury - wszystko jest bardzo realistyczne i łatwo, wręcz naturalnie pozwala cofnąć się czytelnikowi o kilka dekad. Oczywiście zachwycają również liczne sceny z udziałem Bat-Mana i jego pojedynki z potwornymi przeciwnikami. Perkins dał po prostu popis swoich umiejętności i pokazał, że gdy mamy do czynienia z bardziej pulpowymi historiami w stylu noir, to jego kreska pasuje do nich jak ulał. Cudeńko.

THE BAT-MAN: FIRST KNIGHT okazał się dokładnie tym, czego po pierwszych zapowiedziach oczekiwałem, pozwalając w pełni zanurzyć się w specyficznej atmosferze końca lat 30-tych ubiegłego stulecia, gdzie Człowiek-Nietoperz odnajduje się przecież idealnie. Dobrze uchwycony wizerunek oraz sposób postępowania tego bardziej przyziemnego i uczącego się na błędach Batmana-detektywa, ciekawe dialogi, doprawienie całości autentycznymi wstawkami historycznymi, a także bardzo klimatyczne ilustracje sprawiają, że ten komiks wyróżnia się na tle innych, jakże licznych w ofercie DC bat-tytułów. Idealna pozycja zwłaszcza dla miłośników Złotej Ery i komiksowego oldskulu, ale pozostałym fanom gacka również powinno podejść. Jeśli powstałaby w przyszłości jakaś kontynuacja, to bez wahania również bym kupił.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów THE BAT-MAN: FIRST KNIGHT #1 - 3.

Powyższy komiks w twardej oprawie znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.

Autor: Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz