czwartek, 8 lutego 2018

WKKDC #39 - SUPERMAN: DZIEDZICTWO cz.1


Jedni będą się cieszyć, inni pewnie narzekać, ale fakt jest taki, że w ramach WKKDC dostajemy kolejną już wersję początkowych przygód Człowieka ze Stali na Ziemi. Jest to zarazem ostatnia geneza Kal-Ela, jaką serwuje nam Eaglemoss, ale za to najdłuższa, gdyż składa się aż z 12 odsłon. Z tego też powodu została podzielona na dwa osobne tomy. Origin Supermana widzieliśmy w krótszej lub dłuższej wersji w tomie 12, 18 oraz 33. Najnowszą, ukazaną z zupełnie innego punktu widzenia genezę Clarka/Kal-Ela autorstwa Maxa Landisa zrecenzowałem na łamach DCManiaka kilka dni temu. Tym razem cieszący się dużym uznaniem w branży komiksowej Mark Waid połączył siły ze stawiającym swoje pierwsze kroki w nowej roli ilustratorem z Filipin, aby przedstawić własną, dopasowaną do aktualnych czasów interpretację tego, w jaki sposób syn Jor-Ela oraz Lary przeobraził się w największego ziemskiego superbohatera.

W roku 2003 Waid i Leinil Francis Yu rozpoczęli tworzenie odświeżonej genezy Supermana. Do tej pory cały czas aktualna i kanoniczna była zrebootowana po KRYZYSIE NA NIESKOŃCZONYCH ZIEMIACH historia autorstwa Johna Byrne'a, jaką przedstawił na łamach MAN OF STEEL z roku 1986. W dużej mierze wpływ na decyzję DC  odnośnie stworzenia nowego originu eSa miał sukces serialu SMALLVILLE, stąd między innymi w omawianym komiksie pojawia się informacja, że Clark i Lex spotkali się już w dzieciństwie. W trejdzie wydanym w roku znajduje się zresztą wstęp autorstwa producentów wspomnianego serialu. Waid to miłośnik Złotej Ery komiksu, który w swoim komiksie respektuje i odwołuje się do mitologii Supermana, ale jednocześnie wprowadza nowe elementy udoskonalające, lepiej wyjaśniające pewne kwestie. Co ważne podkreślenia DZIEDZICTWO odcisnęło mocne piętno na wizerunku postaci Supermana, a propozycje pochodzącego z Alabamy scenarzysty spodobały się nie tylko fanom historii obrazkowych, ale też i jego kolegom po fachu. Waid niestety miał pecha, gdyż geneza z roku 2003 przestała być kanoniczna stosunkowo szybko, wymazana niejako przez głośny event znany jako INFINITE CRISIS.

Pierwsze dwa rozdziały okazały się bardzo nietypowe. Po znanym prologu dotyczącym ostatnich chwil planety Krypton, spotykamy Clarka już w dojrzałym wieku 25 lat, zamiast klasycznie jako dzieciaka czy też nastolatka. Od siedmiu lat jest on poza domem i odbywa wędrówkę po całym świecie, szukając dla siebie konkretnego miejsca na Ziemi. Poszukuje własnej drogi oraz sposobu, w jaki może wykorzystać swoje niezwykłe moce. Trochę przypomina to motyw z Bruce'em Wayne'em, zanim  ten stał się Mrocznym Rycerzem z Gotham. Clark jako reporter będący wolnym strzelcem trafia do zachodniej Afryki, gdzie wpada w sam środek konfliktu politycznego pomiędzy dwoma plemionami. Przy okazji dostaje również ważną lekcje od swojego nowego przyjaciela, że zawsze warto i nawet wręcz trzeba walczyć o własną tożsamość. Nie można zatracić siebie, trzeba wiedzieć skąd się pochodzi i pielęgnować to.

Kolejne odsłony przenoszą nad do Smallville oraz Metropolis i ukazują w mniej lub bardziej zmodyfikowanej wersji klasyczne sceny związane z Clarkiem Kentem. Widzimy sposób wyboru stroju oraz sekretnej tożsamości, pierwsze kroki stawiane w Daily Planet, debiut Supermana, czy też wreszcie premierowe starcie z Lexem Luthorem. Od tej chwili eS oraz Luthor wchodzą na wojenną ścieżkę. Scenarzysta w ciekawy sposób ukazuje Marthę Kent, jako dobrze obeznaną z komputerami, zafiksowaną w tematyce UFO. Jonathan to z kolei kochający ojciec, który wyraźnie nie może pogodzić się z tym, że jego syn dorósł i wybrał nową, pełną niebezpieczeństw drogę. Lois przedstawiona zostaje wręcz idealnie, jako twarda, inteligentna oraz pozbawiona strachu reporterka. Lex z kolei zdaje sobie sprawę, że nie ma szans powstrzymać Supermana w siłowym starciu, stąd też do walki z Kal-Elem wykorzystuje przede wszystkim swój ponadprzeciętny umysł. Okazuje się również, że wie chyba więcej na temat Człowieka ze Stali, niż on sam. Intryga nabiera rumieńców, a ukazanie nowego bohatera miejscowych jako kosmity może drastycznie zmienić sposób patrzenia przez ludzi na wyczyny osobnika w czerwonej pelerynie.

W DZIEDZICTWIE znajdziemy zarówno przygodę oraz akcję, jak i sporo humoru, czy też dramatu. Historia poprowadzona jest dosyć płynnie, bez zbędnych wydłużeń, każdy wątek dostaje odpowiednią ilość "czasu antenowego". Co mnie ucieszyło twórcy zadbali o to, aby umieścić tutaj pewne klasyczne sceny, ale w zupełnie nowym wydaniu. Należą do nich scena z podnoszeniem samochodu, ratowania Lois Lane, czy też zatrzymania pędzącego pociągu.

Przy okazji dużych i ważnych historii, jakimi niewątpliwie są również kolejne genezy Człowieka ze Stali, z reguły do tworzenia warstwy graficznej zapraszani są jedni z najpopularniejszych w danym czasie artyści. Tym razem jest trochę inaczej. Pochodzący z Filipin Leinil Francis Yu to artysta zdecydowanie bardziej znany fanom Marvela, zaś osobom lubującym się w komiksach DC jego nazwisko mówi niewiele lub wcale. W momencie pracy nad SUPERMAN: DZIEDZICTWO miał zaledwie 26 lat, czyli był u początku swojej kariery, jaką zapoczątkowało wygranie konkursu w magazynie WIZARD. Komiks ten jest jednym z zaledwie czterech projektów (ale zdecydowanie najpopularniejszym), jakie wykonał dla DC, zanim pospiesznie przeniósł się do konkurencji. Osobiście nigdy nie miałem okazji zapoznać się z innymi jego pracami, poza tymi umieszczonymi w omawianym zbiorze. Może po części stało się tak dlatego, że kreska Yu nie zapadła mi jakoś szczególnie w pamięci, nie trafiła zbytnio w moje wybredne gusta. Trzeba przyznać, że jego styl jest unikalny, dosyć wyrazisty, dynamiczny, często ocierający się o karykaturalność, ale z pewnością nie przeznaczony dla każdego rodzaju odbiorcy. Dla mnie ilustracje okazały się zbytnio kanciaste, w kilku miejscach nawet brzydkie i średnio pasujące do supermanowych klimatów. Oczywiście jest to tylko i wyłącznie subiektywna ocena osoby, która za wzór do naśladowania uznaje prace Gary'ego Franka z genezy opublikowanej w tomie 33 kolekcji.

Na trzech dodatkowych stronach umieszczone zostały wszystkie okładki składającej się z 12 zeszytów maksi serii. Po cztery okładki na jednej stronie. Mam nadzieję, że tym samym w tomie 40 zostanie trochę miejsca, aby wrzucić coś z materiałów bonusowych, jakie umieszczone zostały w wydaniu anglojęzycznym.

Bonusowa historyjka to tym razem przedruk zeszytu z roku 1958, w którym to po raz pierwszy zaprezentowana zostaje słynna Forteca Samotności mieszcząca się na Artktyce. Oprócz tego Superman musi się zmagać ze swoim sobowtórem, który podstępnie zajął jego miejsce. Ten oldskulowy styl pisania i rysowania komiksów sprzed równo sześciu dekad dostarcza dzisiaj przede wszystkim sporą ilość zabawnych, momentami bardzo głupkowatych dialogów oraz zachowań.

Pierwszych sześć zeszytów SUPERMAN: DZIEDZICTWO czyta się bardzo szybko i z dużą przyjemnością. Z komiksu tego bije jasne i wyraźne przekonanie, że Mark Waid kocha postać Człowieka ze Stali. Stworzył mieszankę znanych, lubianych, klasycznych i nieodłącznych elementów, do których dodał trochę nowych rozwiązań fabularnych, z pewnością interesujących i czasami zaskakujących. Rysunki mogłyby być trochę lepsze, ale co najważniejsze nie przeszkadzają w odbiorze całej historii. Jeśli spodobała Wam się pierwsza część, to tym bardziej powinniście sięgnąć po ciąg dalszy w kolejnym tomie, gdzie dowiemy się między innymi, co takiego szykuje Lex Luthor dla nowego bohatera Metropolis.

Ocena: 4,5/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN: BIRTHRIGHT #1 - 6 oraz ACTION COMICS vol. 1 #245


Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz