sobota, 3 lutego 2018

GREEN ARROW tom 2: WYSPA BLIZN

Chociaż Green Arrow nigdy nie był szczególnie mocno obecny w komiksach DC ukazujących się na naszym rynku, bardziej zorientowani fani często wspominali tegoż herosa na swoich listach życzeń do wydawnictwa Egmont. W czasach, gdy cały czas trwało ”Nowe DC Comics”, prośby dotyczyły publikacji runu Jeffa Lemire i Andrei Sorrentino. Wcześniej co jakiś czas ktoś poruszał wątek runu Mike’a Grela czy też wspólnych przygód Olliego Queena i Hala Jordana z czasów duetu O’Neill/Adams. Mimo to przez długi czas dwa tomy KOŁCZANU były jedynymi opublikowanymi u nas komiksami z Zieloną Strzałą. W końcu nadszedł czas inicjatywy ”Odrodzenie” i wśród szesnastu zapowiedzianych komiksów znalazło się także miejsce dla serii GREEN ARROW. Jej pierwszy tom pod kątem scenariuszowym miał w sobie wszystko to, czego w komiksach superbohaterskich nie znoszę. Jednak wbrew logice, nie tylko koniec końców przypadł mi on do gustu, ale także postanowiłem sięgnąć po kolejny. WYSPA BLIZN powtarza wszystkie błędy poprzednika. I nadal mi się podoba.

Chociaż tytuł zbioru padł dosłownie przed chwilą, jest on nieco zwodniczy. W tomie bowiem znajdują się trzy krótkie historie, zajmujące solidarnie po dwa zeszyty. Pierwsza z nich skupia się na Emiko Queen i nie tylko rzuca nieco inne światło na zachowanie dziewczyny z końcówki pierwszego tomu, ale ukazuje pewne zdarzenia z jej przeszłości. Dalej możemy zaobserwować, jak Green Arrow, Black Canary i John Diggle próbują opuścić tajemniczą wyspę, na której wylądowali. Jednocześnie wpadają oni na mechaniczne niedźwiedzie i placówkę, która ma sporo wspólnego z Dziewiątym Kręgiem. I wreszcie stajemy się świadkami pierwszej podróży Empire Expressu, która może zakończyć się naprawdę solidną katastrofą.

Ben Percy na łamach dotychczas wydanych przez Egmont tomów serii GREEN ARROW pokazał mi się z raczej kiepskiej strony. Osobiście uważam, że pod kątem konstrukcji fabuły i zarysowania poszczególnych postaci, NASTOLETNI TYTANI wyszli mu zdecydowanie lepiej. Oliver Queen w jego wykonaniu ma w sobie niewiele tej ikry, za którą straszliwie lubiłem postać tę w czasach przed-Flashpointowych, zaś sposób na ponowne sparowanie go z Black Canary i to, jak później pisał relację tej pary, wywoływało u mnie tylko uśmiech politowania. Sama główna intryga również jakoś nie urywała żadnych części ciała, a jednak komiks czytało mi się zaskakująco dobrze. Biła z niego taka swoista radość z tworzenia przygód owych postaci, któremu jakby towarzyszyła świadomość tego, iż nic szczególnie dobrego tutaj nie dostajemy, ale za to jest barwnie, zabawnie, w dobrym tempie i do bólu superbohatersko. Bena Percy’ego mógłbym tu trochę porównać do Scotta Snydera z drugiej połowy jego runu w serii BATMAN – widać, że uwielbia on prowadzone przez siebie postaci i ten entuzjazm trochę przykrywa brak interesującej opowieści.

I na łamach WYPSY BLIZN dostajemy wszystko to w dokładnie takich samych porcjach. Każda z trzech opowieści powiela te same błędy – postacie prowadzone są na słowo honoru (np. na co komu John Diggle w tym tomie? Nawet opis z tyłu okładki go ignoruje :D ), zagrożenia z którymi się mierzą wydają się być przerysowane i momentami wręcz ostro karykaturalne, zaś popychanie fabuły do przodu czasem odbywa się po linii najmniejszego oporu. Mimo to… bawię się dobrze. Serię GREEN ARROW traktuję jako swoje najnowsze guilty pleasure. Po prostu fajnie czyta mi się kolejne przekomarzania Olliego i Dinah, cieszę się widząc tą dwójkę ponownie razem (chociaż oczywiście ubolewam nad wymazaniem całej ich wieloletniej historii), cieszę się iż komiks nie udaje czegoś, czym nie jest, zaś entuzjazm Bena Percy’ego po prostu jakoś mi się udziela.

No i rysunki, które niezależnie od tego, kto za nie odpowiada, po prostu robią wspaniałą robotę. Na łamach WYSPY BLIZN udzielali się Stephen Byrne, Juan Ferreyra oraz Otto Schmidt. Przez to styl graficzny tomu jest naprawdę różnorodny, ale nie ukrywam, iż każdy z artystów w moich oczach pokazał się z jak najlepszej strony. Co prawda nadal upieram się, że Ferreyra najlepiej sprawdza się w komiksowych horrorach (sprawdźcie ”Colder #1” od Dark Horse z jedną z moim zdaniem najlepszych okładek wszechczasów), ale i tak z przyjemnością obserwowałem jego prace. Największy plus dla ostatniego z wymienionych artystów. Nie tylko dlatego, że zdobyłem w ubiegłym roku w Łodzi jego autograf, ale przede wszystkim dzięki temu, iż dysponuje stylem tak bardzo pasującym do tego, co uwielbiam obserwować w komiksach, jak tylko jest to możliwe.

Nie będę zakłamywać rzeczywistości i wmawiać Wam, że WYSPA BLIZN to dobry komiks. Nie, absolutnie. Posiada on wiele wad, których Percy nawet nie stara się szczególnie zatuszować. Spokojnie potrafiłbym wymienić masę ciekawszych tytułów, także z Egmontowej oferty DC Odrodzenia. Ale jest w nim coś takiego, że czas spędzony przy lekturze nie umiem nazwać straconym. Ten GREEN ARROW to moje małe guilty pleasure, który mniej zakręconym fanom mógłbym jednak polecić chyba tylko ze względu na warstwę graficzną.
                                
-----------------------------------------------------------------------
                           
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN ARROW #6-11                      

Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za dostarczenie egzemplarza do recenzji.                            

Omawiany komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz