środa, 9 września 2020

GREEN LANTERN: EARTH ONE VOL. 2

Dwa lata oczekiwania na kontynuację jakiegoś komiksu z linii Earth One, wydaje się całkiem rozsądnym i jak najbardziej możliwym do zaakceptowania rozwiązaniem. Przynajmniej dla mnie. Tyle bowiem przyszło czekać fanom Zielonych Latarni na dalszy ciąg perypetii Harolda Jordana, opowiedzianych od początku i w nieco inny sposób przez duet Corinna Bechko i Gabriel Hardman. Dla porównania, miłośnicy Batmana od Geoffa Johnsa i Gary'ego Franka czekają ( w sumie to ja też się do tego grona zaliczam) na finalną trzecią powieść graficzną już pięć lat i nadal nie są pewni, kiedy ta historia ujrzy światło dzienne. Pierwszy rozdział/tom z udziałem Zielonych Latarni i Manhunterów okazał się na tyle przyjemnym czytadłem, że nie miałem żadnych wątpliwości, czy zakupić zapowiedzianą bardzo szybko drugą odsłonę. Przeczucie mówiło mi, że będzie równie dobrze, jak nie lepiej, i te przewidywania okazały się jak najbardziej trafione.

Kontynuacja była w tym wypadku jedynie kwestią czasu, a jej temat przewodni dosyć spodziewany, patrząc na wydarzenia z końcówki pierwszego tomu. Od pamiętnego ocalenia Ziemi przed zniszczeniem z rąk Manhunterów minęły trzy lata. Harold Jordan (celowo nie używam zdrobnienia 'Hal', gdyż nie używają go również sami scenarzyści) oprócz swoich codziennych obowiązków pełni także funkcję dyżurującego wokół ziemi Green Lanterna, co nie wszystkim rządzącym planetą się podoba. Ktoś dysponujący obcą technologią i posiadający tak wielką moc musi budzić przecież nieufność i zazdrość zarazem. Kiedy dochodzi do nieoczekiwanej katastrofy i wybuchu międzyplanetarnego konfliktu, Jordanowi grozi areszt. Mężczyzna decyduje się jednak na ucieczkę, jednocześnie wyruszając na misję ratunkową, aby odbić trójkę porwanych Ziemian. Wtedy właśnie odkrywa, że na kosmicznej scenie pojawili się nowi, niezwykle silni gracze wyposażeni w żółte pierścienie mocy. Ich przywódcą jest jedyny pozostały przy życiu Strażnik, który ma wobec wszechświata pewne poważne, w żadnym wypadku niemożliwe do zaakceptowania przez Jordana i jego sprzymierzeńców plany. Jak łatwo się domyślić, nie obejdzie się bez walki.

Mamy tutaj do czynienia z polityczna intrygą, chęcią zdobycia kontroli oraz potężnej mocy. Chociaż osoby piastujące najwyższe stanowiska na Ziemi (który to już raz?) udowadniają, że ze względu na swoje decyzje zasługują na niezbyt przyjemny los, to jednak i tym razem trzeba będzie pomóc ocalić tą planetę przed destrukcją. Hal Jordan znów postawiony zostaje w centrum wydarzeń, a dzięki swojemu heroizmowi oraz determinacji okazuje się największym bohaterem opowieści. Co oczywiście dla nikogo nie powinno być niespodzianką. Yellow Lanterns dostają nowy, interesujący i łatwy do zaakceptowania origin, stając się w dużej mierze armią złożoną z mieszkańców planety Qward. Ich pierścienie różnią się od zielonych głównie tym, że obdarowują posiadaczy większą mocą. One, tak jak te zielone, również nie wybierają swoich nosicieli, przez co każdy może sam zdecydować, czy chce takową błyskotkę założyć. Nie ma przysięgi, kwestii wielkiego strachu, nie ma tworzenia wymyślnych konstruktów. Żółty pierścień to głównie broń, dzięki której można latać, i która służy do likwidowania przeciwników.

W komiksie debiutuje John Stewart jako astronauta i inżynier, który w pewnym momencie staje się Żółtym Latarnikiem. Postać ta wnosi do historii pewien znaczący wkład, ale osobiście spodziewałem się po jego występie czegoś więcej. Oprócz tego wracają znani z inauguracyjnej odsłony Kilowog, liderka Zielonych Arisia, czy też Sinestro, który zupełnie nieprzypadkowo jako jeden z pierwszych decyduje się przejść na drugą stronę. Co najistotniejsze, fabuła okazuje się dosyć ciekawa, akcja trzyma w napięciu od początku do samego końca, a lektura nie jest w żadnym wypadku męcząca, przysparzając sporej ilości pozytywnych doznań. Są moralne dylematy, efektowne pojedynki i eksplozje, śmierć oraz bohaterskie i ryzykowne decyzje. Modyfikacje wprowadzone do mitologii GL wydają się jak najbardziej trafione, a poszczególne postacie dobrze rozpisane i poprowadzone, pomimo nieco odmiennych warunków, nie odbiegające zbytnio zachowaniem od swoich oryginałów z głównego DCU.

Nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o moją ocenę warstwy graficznej tego cyklu. Oznacza to, że Hardman nadal świetnie porusza się w nieobcych mu przecież kosmicznych klimatach, w których od lat czuje się jak ryba w wodzie. Jego brudna i szorstka kreska oraz umiejętne cieniowanie nadają całości realizmu i niesamowitego klimatu. Bardzo przypadł mi do gustu zwłaszcza sposób, w jaki ukazuje różne zakamarki kosmosu, powierzchnie planet, czy wszelkiego typu statki. Swoją istotną cegiełkę po raz kolejny dokłada kolorysta Jordan Boyd, ponownie ukazując Zielonych Latarników w nieco innym świetle (dosłownie), niż ten odcień zieleni, który towarzyszył/towarzyszy Green Lanternom z głównego DCU. Skoro jesteśmy już przy kolorystyce, to nie sposób nie wspomnieć, iż wybór barw dla Żółtego Korpusu jest trochę kontrowersyjny. Z pewnością nie tylko ja zauważyłem bowiem, że jego członkowie są przecież bardziej pomarańczowi, niż żółci, co niby nie jest jakimś poważnym zgrzytem, ale jakby nie było trochę drażni podczas lektury.

Sekcja z dodatkami nie jest zbyt okazała. Znajdziemy tam pięć stron, a na nich pokolorowane szkice postaci, oczywiście autorstwa Gabriela Hardmana.

Pomimo tego, że przebieg części wydarzeń jest tutaj dosyć przewidywalny, to jednak całość potrafi utrzymać w napięciu, dostarczając solidną dawkę efektownej, mrocznej, szybkiej i przyjemnej lektury. Jakbym miał porównać do części pierwszej, to ta druga wypada nawet trochę lepiej, dobrze rozwijając nowe zielone uniwersum pod batutą Hardmana i Bechko. W czasach, kiedy mamy możliwość śledzenia tylko jednego tytułu z rodziny GL, i to w dodatku stanowiącego bardziej taką szaloną i pozbawioną wszelkich hamulców ciekawostkę, GREEN LANTERN: EARTH ONE okazuje się jak najbardziej pożądanym kontrastem, chwilowym powrotem do normalności, nadzieją na lepsze czasy dla komiksów z Korpusem w roli głównej. Co prawda do tej pory nie słyszałem, aby trwały prace nad trzecią częścią cyklu, ale trudno sobie wyobrazić, aby takowa nie powstała. Zwłaszcza, że zakończenie vol. 2 aż prosi się o wyprostowanie pewnych kwestii, a i nowy główny złoczyńca wydaje się mocno oczywisty. Jeśli twórcom będzie się chciało, to może kiedyś do tego tematu wrócą. A gdyby tak się stało, to ja bardzo chętnie owoce tej pracy przeczytam i obejrzę, ponieważ GREEN LANTERN ich autorstwa to jeden z najlepszych komiksów, jakie do tej pory ukazały się pod szyldem EARTH ONE.

Omawiany komiks znajdziecie oczywiście w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz