wtorek, 9 marca 2021

DC Young Adults - kto, z kim, po co i dlaczego warto?

Kilkanaście dni temu na naszym rynku zadebiutowały komiksy MŁODZI TYTANI: RAVEN oraz CATWOMAN: W BLASKU KSIĘŻYCA, które zapoczątkowały w Polsce Egmontowską linię wydawniczą ”DC Powieść Graficzna 13+”. Ponadto również niedawno pojawiły się majowe zapowiedzi tego wydawnictwa, wśród których znalazło się miejsce dla KOD ORACLE oraz WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY. O dwóch pierwszych nie będę może zbyt wiele pisać, ponieważ pierwsze recenzje i opinie znajdziecie już w sieci, a i u nas będą się sukcesywnie pojawiać, to jednak w dalszej części tekstu w paru zdaniach przybliżę całe ”DC Young Adults”, opowiem o majowych tytułach i pospekuluję nieco nad tym, co jeszcze może nam zaserwować w tej kategorii wydawnictwo Egmont. Zapraszam.

Aaaale o co chodzi?  

Na początek zaznaczę, że nazwa ”DC Young Adults” to skrót myślowy, którym będę się posługiwał w kontekście całej linii, której pełna nazwa brzmi ”DC Graphic Novels for Young Adults” i jest to spadkobierca krótko istniejącej linii DC Ink. Jeśli brzmi skomplikowanie, to już wyjaśniam. Na początek cofnijmy się do lutego 2018 roku. Właśnie wtedy wydawnictwo DC ogłosiło, iż w ramach poszerzenia nikłej wówczas oferty skierowanej dla młodszych czytelników, uruchamia nie jedną, a aż dwie nowe linie wydawnicze. Pierwszą jest DC Zoom, które skierowane jest dla osób z przedziału wiekowego 10-13 lat, zaś drugą – wspomniane Ink, które celowało w ”young adults”, a więc (według różnych podziałek) w czytelników mających coś około 13-17 lat. Od razu pojawiły się żarty oraz utyskiwania, że przecież komiksy z głównego uniwersum DC jest skierowane do dokładnie tej samej grupy wiekowej, lecz Ink, na którym dziś się skupimy, miało prezentować jednak coś innego. Nie zeszyty z grupami herosów nawalających się z byle powodu, a powieści graficzne osadzone poza kontinuum, ze znanymi i lubianymi postaciami, skupiającymi się jednak na bardziej ”przyziemnych” sprawach, jak dorastanie oraz związane z tym zawirowania, ale jednak z nadnaturalnymi twistami. Wszak w rolach głównych występować miały wciąż takie postacie jak Catwoman, Raven, Superman i inni.


Nie ukrywam, że od momentu tej zapowiedzi wypatrywałem kolejnych wieści z frontu Zoom/Ink i kolejne zapowiadane tytuły jawiły się mi jako swoista ziemia obiecana, ponieważ DC Comics kolejny raz wymyśliło coś, co sprawiło, że nadal chciało mi się wydawać pieniądze na ich komiksy. Mam tak do dziś, dlatego też nie mogę nie przypomnieć krzywdzącej w mojej opinii wypowiedzi Tomasza Kołodziejczaka – samego wodza Egmontu – który zapowiadając pierwsze tytuły z tej linii w Polsce użył zwrotu, iż są to ”komiksy dla nastoletnich dziewcząt”. I nie było to przejęzyczenie, ponieważ potem jeszcze zachęcał do tego, by kupować te tytuły, jeśli macie młodsze siostry. Trochę wierzyć mi się nie chciało w to co usłyszałem, ponieważ literatura spod znaku young adults jest dla każdego i sprowadzanie jej tylko i wyłącznie do czegoś skierowanego dla dziewcząt, świadomie lub też nie, budzić może kilka bardzo niepoważnych stereotypów, typu ”pewnie jakieś romanse dla księżniczek”. Literatura skierowana dla ”młodych dorosłych” to kopalnia wspaniałych pomysłów i będę tej opinii bronić rękami i nogami, ale nie tu i nie dziś, wróćmy do samych komiksów.

DC Ink pod tą nazwą przetrwało tylko do końca 2019 roku. Wraz z nastaniem kolejnego, nazwa została zmieniona na tą, którą wspomniałem powyżej. To samo spotkało DC Zoom i oczywiście dzięki temu mamy mały chaos stylistyczny, ponieważ zdążyło ukazać się parę pozycji komiksowych, mających na grzbiecie logotyp Ink/Zoom. Z czasem oczywiście zmieniły się też ogólne założenia, ponieważ DC stwierdziło, że oprócz całkowicie nowych powieści graficznych dorzuci także sporadycznie do oferty rzeczy, które wcześniej wychodziły w zeszytach i/lub są adaptacjami.

2019, czyli jeszcze jako Ink 

Pierwszy komiks spod szyldu DC Ink opublikowany został 2 lutego 2019 roku i bohaterką tego komiksu wcale nie była Wonder Woman czy któraś z największych ikon DC. Komiksem tym było MERA: TIDEBREAKER (Daniele Page/Stephen Byrne). Jego bohaterką była nastoletnia wówczas córka Xebel, dawnej części Atlantydy. Całe jej życie polega na nauce, lecz nie takiej, jakiej by oczekiwała. Mera jest uczona, by być dobrą i przykładną żoną dla przyszłego króla tej krainy. Ta jednak chce sama decydować o swoim losie, więc wpada na złowieszczy pomysł – by udowodnić swoją wartość, zabije ona samego Aquamana. Nic nie idzie tak jak powinno, ponieważ Mera i Arthur zakochują się w sobie, co może stać się przyczyną wielkiej, podwodnej wojny. Komiks skupia się na rozdarciu, co zresztą często będzie powtarzane w kolejnych komiksach, pomiędzy tym, czego bohater/bohaterka chce, a co ”powinien/powinna” i chyba trudno o bardziej uniwersalny problem dotyczący dzisiejszej młodzieży. Zewsząd jesteśmy atakowani przymusami należenia do odpowiedniego wzorca (należy to, nie powinno się tego, MUSISZ tak, bo nie wypada inaczej), przez co konsekwentnie tracimy własną indywidualność, a skala tego zjawiska jest tak ogromna i silna, że często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawę. Tytuł o Merze skupił się właśnie na tym oraz na buncie przeciwko oczekiwaniom i mnie kompletnie przekonał. To historia mądra oraz ciekawa, wysuwająca na pierwszy plan Merę (Arthur jest tu jednak raczej drugoplanowy) oraz mówiąca językiem na tyle uniwersalnym, by dotrzeć do osób niekoniecznie z grona ”young adults”. To ciepła historia o wolności,  obowiązku, miłości i odwadze. DC Ink objawiło ludziom swoje oblicze i jakoś trudno było nie spodziewać się tego, by kolejne publikacje były w pewnym sensie, klimatycznie bardzo podobne.

Kolejne dwa wydane przez Ink tytuły to właśnie te, które niedawno ukazały się nakładem wydawnictwa Egmont. Nie będę więc tu ich szczególnie mocno poruszał, ale dorzucę tylko, że przynajmniej ten tytuł o Raven warto polecić.

Zdjęcie podprowadzone z neta
 
Ostatnie dwa wydane jeszcze pod szyldem DC Ink komiksy to dwie zupełnie przeciwne strony barykady. HARLEY QUINN: BREAKING GLASS to jak dla mnie pewniak do wydania w Polsce przez Egmont i obecnie chyba najgłośniejszy tytuł całej oferty. Mariko Tamaki otrzymała między innymi za niego nominację do Eisnera, a i Steve Puch jako rysownik spisał się znakomicie. Tutaj otrzymujemy oryginalne spojrzenie na początki panny Quinzel, która w opowieści tej przedstawiona nam zostaje jako krnąbrna piętnastolatka żyjąca na ulicy. Lecz Harleen nie narzeka, ponieważ przeżyła już tyle niewłaściwych momentów w swoim życiu, że czuje się tu i teraz dobrze. Ale czy na pewno? Gdy okoliczna drag queen przygarnia ją pod swoje skrzydła, a następnie podle oszukuje, nasza bohaterka staje przed wyborem: połączyć siły z pokojową aktywistką Ivy czy też wkurzyć się na całego i stanąć ramię w ramię z anarchistą Jokerem? HARLEY QUINN: BREAKING GLASS przedstawia czytelnikom opowieść o sile konsekwencji nieprzemyślanych wyborów, podkreślając jednocześnie, że życie nie jest usłane różami i nie zawsze przyjdzie nam decydować o rzeczach, nad którymi chcielibyśmy się w ogóle pochylać. Wszystko to opatrzone niby ”typową” Harley Quinn, lecz trudno podczas lektury nie odnieść wrażenia, że Tamaki odarła tę postać z wszelkich ”deadpoolowych” naleciałości i pod płaszczykiem wiecznego uśmiechu, nadpobudliwości i odrobiny szaleństwa tkwi nastolatka z krwi i kości, która myśli, czuje i rozumie tak, jak każda inna osoba w jej wieku.

Niedługo potem DC opublikowało BATMAN: NIGHTWALKER Stuarta Moore’a i Chrisa Wildgoose’a, które jest komiksową adaptacją opowieści pod tym samym tytułem, który napisała Marie Lu. Ten tytuł bez cienia wahania sobie odpuściłem. Warto jednak odnotować, że była ostatnia pozycja z logiem Ink na grzbiecie.

2020 i dalej, czyli już jako DC Graphic Novels for Young Adults 

Równie niewiele mogę napisać o WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY (Louise Simonson/Kit Seaton), czyli kolejnej pozycji z tej linii, będącą adaptacją książki. Komiks sobie odpuściłem, ponieważ zapoznałem się z wydaną zresztą i w Polsce powieścią, która… no, nie zachwyciła. Piszę o tym TUTAJ.

KOD ORACLE (Marieke Nijkamp/Manuel Preitano) z kolei już jak polecam… przynajmniej częściowo. Jest to komiks w którym Barbara Gordon ulega wypadkowi, trafia na wózek inwalidzki i przechodzi rehabilitację w miejscu, w którym co rusz znikają w tajemniczych okolicznościach kolejni pacjenci. Fajne… nie, to złe słowo. Z odpowiednim wyczuciem jest tu przedstawiony proces oswajania się Babs z własną niepełnosprawnością oraz nowymi ograniczeniami własnego ciała, ale i chyba nic ponadto, ponieważ ten bardziej kryminalny wątek totalnie mnie nie porwał, a dodatkowo cierpiał na łopatologiczną dosłowność.

O kolejnych dwóch komiksach z linii young adults nie mogę za wiele napisać. GOTHAM HIGH (Melissa de la Cruz/Thomas Pitilli) nie przekonał mnie konceptem szkolnego, miłosnego trójkąta pomiędzy Seliną Kyle, Bruce’em Wayne’em i Jackiem Napierem, więc tytuł ten sobie odpuściłem. Podobnie zrobiłem z THE LOST CARNIVAL: A DICK GRAYSON GRAPHIC NOVEL (Michael Morecci/Sas Milledge), ponieważ, tak przyznaję się do tego, nie znoszę postaci Nightwinga. Na szczęście bodaj tego samego dnia ukazał się jeszcze kolejny mój pewniak do wydania w Polsce.


SUPERMAN SMASHES THE KLAN (Gene Luen Yang/Gurihiru) to z kolei pierwszy z przypadków, gdy w linii young adults pojawiło się wydanie zbiorcze czegoś, co wcześniej publikowano zeszytowo. Semi-biograficzna historia Yanga skupia się na chińskiej rodzinie, która tuż po drugiej wojnie światowej przeprowadza się do Metropolis. Na miejscu spotykają ich ogromne problemy związane z kwestiami rasowymi: wyzwiska, niedostosowanie, szykany oraz danie główne w postaci działającego w pobliżu Ku Klux Klanu. Jednak rodzina imigrantów zyskuje potężnego sojusznika w postaci Supermana, który wszak sam nie pochodzi z tego kraju i jak mało kto rozumie, z czym mierzyć muszą się imigranci. SUPERMAN SMASHES THE KLAN jest bardzo ciepłą, ale i szczerą opowieścią, która pokazuje blaski i cienie obu stron barykady. Głównymi bohaterami są członkowie rodziny Lee, którzy bardzo różnie reagują na zmianę kraju zamieszkania: jedno próbuje po prostu się dostosować, drugie nie chce nawet uczyć się języka, kolejne zaś nie ma zamiaru wypierać się swoich korzeni oraz chce je eksponować i Yang zgrabnie połączył wszystkie te aspekty migracji, idealnie wplatając w to wszystko postać Człowieka ze Stali. Ale i wśród Klanowiczów, choć jednoznacznie złych, próbuje pokazać to, co mogło doprowadzić ich do tak skrajnych poglądów. Naprawdę mocno trzymam kciuki za to, by tytuł ten znalazł się w ofercie Egmontu.

Miesiąc później (czerwiec 2020) w USA pojawiły się dwa kolejne komiksy dla młodszych odbiorców. WONDER WOMAN: TEMPEST TOSSED (Laurie Halse Anderson/Leila Del Duca) w mojej ocenie ucierpiało głównie na tym, że wydano ten tytuł niecałe pół roku po WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY, ponieważ w zasadzie są to komiksy o tym samym, tylko nieco inaczej zrealizowane. Kolejny raz mamy do czynienia z opowieścią o tym, jak młoda Diana trafia do świata ludzi, który jest zupełnie inny niż sądziła i próbuje się w nim jakoś odnaleźć. TEMPEST TOSSED na pewno wygrywa tym, że jest oryginalną fabułą oraz świetnymi rysunkami, ale jednak jakoś niczego mi nie urwało podczas lektury.

Co innego mogę napisać o YOU BROUGHT ME THE OCEAN (Alex Sanchez/Jul Maroh), którego wydania w Polsce nie spodziewam się zupełnie, bo siedziba Egmontu zostałaby spalona do gołej ziemi przez ”patryjotów”. Komiks skupia się na młodym Aqualadzie, który musi zmierzyć się naraz z wieloma problemami dorastania. Najpierw odkrywa on, że jest gejem i właśnie zakochuje się w koledze z klasy. Następnie, że jego najlepsza przyjaciółka skrycie się w nim podkochiwała. Ponadto te dziwne znamiona, które całe życie nosi, to dowód na pochodzenie z Atlantydy. No i co gorsze, uaktywniają się jego moce. To pierwszy tak mocno nakierowany na tematykę LGBT przedstawiciel tej linii i jego twórcy nie bawią się zbytnio w niedosłowność (choć, oczywiście, trzymają się granic wiekowych). Mamy tu więc nawet homoseksualną scenę seksu!!!1! Demoralizujo! Dobra, żarty żartami, a tymczasem mnie w YOU BROUGHT ME THE OCEAN ujęło najmocniej to, jak naturalnie twórcom udało się pokazać rozterki głównego bohatera, który po odkryciu kolejnych praw dotyczących samego siebie czuje się jak odmieniec, ktoś gorszy czy niewłaściwy. Komiks momentami jest autentycznie wzruszający i o ile warstwa graficzna nie powaliła mnie na kolana, to jednak z czystym sumieniem polecam ten tytuł.

Kolejne dwie pozycje, a więc MŁODZI TYTANI: BEAST BOY (tłumaczenie tytułu własne, jest to kontynuacja wydanego u nas komiksu o Raven) i SUPERGIRL: BEING SUPER (Mariko Tamaki/Joelle Jones) ominąłem, więc niewiele mogę o nich napisać. I tak oto dochodzimy do czterech ostatnich (chyba, że coś mnie ominęło?), dotychczas wydanych komiksów z linii young adults.


SWAMP THING: TWIN BRANCHES (Maggie Stiefvater/Morgan Beem) opowiada o losach bliźniaków – Alecu oraz Walkerze Hollandach, którzy lada chwila mają iść na studia. Dzieli ich praktycznie wszystko, gdyż jeden jest ekstrawertyczną gwiazdą każdej imprezy, drugi zaś stroni od ludzi i najchętniej nie wyściubiałby nosa znad książek. Mimo to ich życia są nierozerwalnie ze sobą połączone, lecz i to może się zmienić, jeśli Alec doprowadzi do naukowego przełomu, nad którym od jakiegoś czasu pracuje. Wszystko zależy od tego, co uda mu się znaleźć na pobliskich bagnach. W tym przypadku autorzy skupili się na pokazaniu trudnej relacji łączącej braci, która pozornie może nie należeć do najprzyjemniejszych, lecz gdy przychodzi co do czego, obaj są w stanie zrobić dla siebie wszystko. Komiks ten wyróżnia się ciekawą warstwą graficzną i chociaż nie jest moim ulubionym przedstawicielem omawianej dzisiaj linii, to jednak myślę, że umieściłbym go na podium wśród tytułów, które miałem okazje przeczytać.

Strasznie… stereotypowo podchodziłem do VICTOR AND NORA: A GOTHAM LOVE STORY (Lauren Myracle/Isaac Goodhart, a więc ten sam duet co w przypadku wydanej w Polsce Catwoman), które z jednej strony okazało się dokładnie tym, co zapowiadał już sam tytuł, a z drugiej zaś tak przyjemnie prezentowało się na stronach przykładowych. W końcu się złamałem i kupiłem ten komiks, a decyzji swej nie żałuję. Tak, jest to historia miłosna i w sumie niewiele więcej, ale taka fajna, że nawet moje nieczułe serce drgnęło kilka razy. Victor to młody naukowiec, który ma przed sobą wielką karierę w kriogenice. Nora pełna życia nastolatka, która chce czerpać z niego pełnymi garściami, lecz z powodu rzadkiej choroby nie może. Młodzi poznają się i zakochują, a gdy Victor poznaje prawdę o swojej wybrance, nie zawaha się postawić na szali własnej kariery naukowej, by tylko wymyślić dla niej lekarstwo. Albo chociaż kupić więcej czasu. I znowu nie jest to może najlepsza opowieść spośród wszystkich dziś wspomnianych, to jednak bije z niej takie swoiste, gra słów niezamierzona, ciepło, że trudno jej się oprzeć. Dla mnie pozycja ciekawsza niż CATWOMAN: W BLASKU KSIĘŻYCA.

Z kolei HOUSE OF EL (Claudia Gray/Eric Zawadzki) przedstawia ciekawe spojrzenie na upadek Kryptonu. Obserwujemy tu przedstawicieli dwóch różnych klas społecznych planety, którzy stają ramię w ramię w obliczu wydarzeń, które mogą doprowadzić do zagłady. Autorzy serwują nam tu historię opozycji względem ustalonych tradycji napisaną na tyle dobrze, że przez dłuższy czas trudno orzec kto tu właściwie jest tym złym. Kolejny raz podnoszony jest wątek młodzieńczej odwagi i buntu, które jednak mogą momentami doprowadzać do nie do końca najlepszych decyzji. Cykl ten jednak jest planowany na trzy odsłony i chociaż pierwsza z nich zdecydowanie jest na plus, to jednak przed gorącym polecaniem jeszcze się wstrzymam. Kolejne odsłony mogą tu dużo napsuć.

Kilka dni temu ukazało się NUBIA: REAL ONE, lecz jeszcze do mnie nie dotarło, więc się na razie nie wypowiem. 

Natomiast z rzeczy już zapowiedzianych w ciemno kupiłem w preorderze POISON IVY: THORNS oraz I AM NOT STARFIRE. Generalnie, jak widać po całym tym tekście, mocno kibicuję tej inicjatywie zarówno w USA jak i w Polsce. A jeśli chęci i siły pozwolą, to za jakiś czas w podobny sposób napiszę co nieco o DC Zoom/DC Graphic Novels for Kids. Tam też jest już kilka naprawdę udanych pozycji.

Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz