"Robić, co powie Batman, i nie zadawać pytań. Nie wytykać mu błędów! Nigdy nie proponować alternatywnych sposobów wykonania misji! Bo cię wygna i powie, że to twoja wina".
Kiedy na rynku pojawia się nowa gra/film z udziałem postaci świata DC, naturalnym zabiegiem jest wydanie towarzyszącego takiej produkcji komiksu reklamowanego jako oficjalne wprowadzenie do tej gry lub tego filmu. Przeważnie są to komiksy wątpliwej, maksymalnie poprawnej jakości, ale czasami znajdzie się wśród nich jakaś perełka żyjąca własnym życiem, jak INJUSTICE. Komiksowy prequel do RYCERZY GOTHAM przygotował Evan Narcisse, który jako człowiek od dłuższego czasu obeznany ze światem gier (dziennikarz, scenarzysta, producent, konsultant przy różnych projektach) wydaje się odpowiednią osobą na stanowisku scenarzysty. W grę nie grałem, oczekiwań jakichś większych po tym komiksie nie miałem, a zapoznałem się z nim bardziej na zasadzie ciekawostki.
Mieszkańców Gotham ogarnia jakieś szaleństwo, jakby byli pod działaniem zmodyfikowanej toksyny autorstwa Stracha na Wróble. Zagadkę tajemniczego wirusa wywołującego nagły atak agresji i charakteryzującego się żółtymi ślepiami u zarażonych, starają się rozwikłać Batman, Nightwing, Robin, Red Hood oraz Batgirl. W trakcie okazuje się, że podobna plaga dotknęła Gotham również w połowie XIX wieku, w okresie działalności zamaskowanego obrońcy miasta znanego jako Runaway. Jak przeszłość łączy się z teraźniejszością oraz kto odpowiada za całe zamieszanie?
POZŁACANE MIASTO nie jest ograniczone żadnymi ramami wynikającymi z kontinuum, stąd twórcy mają więcej swobody, a pozycja jednocześnie skierowana jest praktycznie do każdego odbiorcy. Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach - w teraźniejszym oraz przeszłym Gotham, co stanowi fajne urozmaicenie i pozwala bliżej poznać realia panujące w tym mieście, zanim tak mocno się rozwinęło technologicznie. Bardzo lubię, kiedy różni twórcy grzebią w początkach Gotham, dorzucając coś do mitologii i wyciągając na wierzch różne sekrety. Narcisse kreśli fabułę wokół Trybunału Sów, którego machinacje i chęć uzyskania nieśmiertelności wiążą się z poświęceniem życia niewinnych ofiar, a tajemnica z tym związana nabiera większych rumieńców, gdy na scenę wkracza jeden z najbardziej znanych złoczyńców świata DC.
Runaway, czyli mściciel stający w obronie uciśnionych i wszelkich mniejszości (scenarzysta przemyca tutaj kwestię rasizmu, niewolnictwa, czy homoseksualizmu) szybko zyskuje sobie sympatię czytającego i chciałoby się poznać więcej przygód tego połączenia Zorro z Questionem. Warto podkreślić, że to właśnie Runaway w roku 1847 oraz Dick, Barbara, Tim i Jason w teraźniejszości odgrywają główne role, zaś widniejący na okładce Batman jest bardziej aktywny na początku i na końcu opowieści. I nie jest to w żadnym wypadku minus komiksu, gdyż scenarzysta stara się w ciekawy sposób nakreślić relacje pomiędzy członkami bat-rodziny, przypomina przełomowe wydarzenia z ich życia, dodaje im odpowiedniej głębi jak na tak stosunkowo krótki komiks. Nie brakuje też wewnętrznych starć fizycznych i słownych, ale to jedynie umacnia drużynę i jeszcze bardziej ją skleja.
O ile przebieg akcji śledzi się od początku całkiem przyjemnie i wszystko wydaje się umiejętnie poukładane, o tyle finał trochę rozczarowuje. Ostatnie strony charakteryzuje nagłe przyspieszenie i wyczuwalny chaos, jakby trzeba było naprędce uciąć wątek, który rozpisany był pierwotnie na więcej części i zrobić jako takie zakończenie. Pewne zagadnienia pozostają bez odpowiedzi i próżno ich szukać później w grze, gdyż jak się okazuje pomiędzy jej początkiem a tym komiksem pozostaje spora luka, która być może pierwotnie miała być wypełniona, ale plany najprawdopodobniej uległy zmianie. Pozostaje zatem małe poczucie niedosytu.
Nad wizualizacją tego projektu czuwał artysta kryjący się pod pseudonimem Abel, którego ani ja, ani zapewne nikt z Was pewnie nie kojarzy. Po tego typu historiach nigdy nie spodziewam się ilustracji z najwyższej półki i takich tutaj oczywiście nie uświadczymy. Abel prezentuje styl, który raczej nie wyróżnia się jakąś oryginalnością spośród wielu innych superbohaterskich komiksów, ale jednocześnie tworzy prace na poprawnym, satysfakcjonującym poziomie. Wszystko jest czytelne, ilustracje są dynamiczne, proporcje postaci zachowane, a wszelkie sceny pojedynków czy pościgów prezentują się dokładnie tak, jak tego czytelnik oczekuje. Brak wizualnych fajerwerków, ale co najważniejsze - rysunki pozwalają na płynne śledzenie przebiegu akcji na obu płaszczyznach, z czego mi najbardziej przypadła do gustu część rozgrywająca się w przeszłości i kreacja Runawaya.
W omawianym tomie znalazło się miejsce na alternatywne okładki, wstępne szkice Runawaya oraz aż cztery strony egmontowych batmanowo-supermanowych polecanek. Jest też coś dla fanów gier, czyli kod odblokowujący różne gadżety do gry RYCERZE GOTHAM.
Ten komiks nie jest niczym wybitnym, ale z drugiej strony nie ma tutaj jakiegoś rozczarowania i poczucie źle zagospodarowanych pieniędzy. Przystępna i wciągająca fabuła oraz stosunkowo niezła szata graficzna sprawiają, że pozycja ta idealnie sprawdza się jako jednorazowa, lekka i przyjemna rozrywka z udziałem bat-rodzinki. Nic ponad to, ale też jednocześnie historia na zdecydowanie wyższym poziomie, niż inny wydany niedawno prequel/wprowadzenie od Egmontu, ten związany z filmowymi przygodami Flasha.
Omawiany zbiór zawiera materiał z komiksów BATMAN: GOTHAM KNIGHTS - GILDED CITY #1 - 6.
Osoby zainteresowane zakupem tego komiksu, znajdą go m.in. w sklepie Egmontu oraz na ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz