wtorek, 26 września 2023

SUICIDE SQUAD: BLAZE

"That's the wall. When she says 'any questions', what she means is.. shut the fuck up or she'll trigger the electrodes they put in your spine".

Dziś dla odmiany i pewnego urozmaicenia coś bez Supermana czy Batmana w rolach głównych. Wiem, wiem, recenzje z dwoma wspomnianymi panami klikają się lepiej, ale czasami warto poświecić czas na przybliżenie czegoś mniej popularnego. Recenzowany przeze mnie jakiś czas temu komiks SUICIDE SQUAD: GET JOKER! okazał się niewypałem, ale to wcale nie znaczy, że w ramach imprintu Black Label nie powstała jakaś warta uwagi opowieść z udziałem Oddziału Samobójców. W roku 2022 scenarzysta Simon Spurrier oraz rysownik Aaron Campbell ponownie połączyli siły i po jakże udanej pracy w ramach serii JOHN CONSTANTINE: HELLBLAZER ("dzięki" DC, że tak szybko skasowaliście ten tytuł, niech Was piekło pochłonie) podjęli się przedstawienia niezwykle krwawych i brutalnych przygód Amandy Waller i jej podopiecznych. Pokazali przy okazji innym twórcom, jak należy wykorzystać w pełni potencjał tkwiący w tym powiększonym formacie przeznaczonym dla dorosłego czytelnika. Oj tak, zdecydowanie dla dorosłego.

Na Ziemi pojawił się nieuchwytny nawet dla oka meta człowiek, który w brutalny sposób zabija losowe osoby w różnych zakątkach globu. Aby go powstrzymać uruchomiony zostaje projekt Blaze, w ramach którego piątka więźniów Belle Reve obdarzona zostaje supermocami. Minus jest taki, że proces ten jest śmiertelny i wybrańcy umrą najdalej za sześć miesięcy. Kiedy jedno z piątki ginie, moce pozostałych automatycznie wzrastają. Do opieki (albo wykonania przyspieszonej egzekucji) nad nowymi superludźmi zostają przydzieleni King Shark, Captain Boomerang, Peacemaker oraz Harley Quinn. Czy uda się wykonać zadanie i powstrzymać szaloną rzeź potwora, wobec którego nawet Liga Sprawiedliwości jest bezradna? Kto przeżyje wystarczająco długo, aby doczekać szczęśliwego finału?

Już pierwszych kilka-kilkanaście stron komiksu zwiastuje, że to będzie coś ciekawego. Spurrier nie traci czasu i wprowadza czytelnika w brudny, pesymistyczny, pełen przelanej dla zabawy krwi oraz gęsto napakowany przekleństwami świat kontrolowany przez Amandę Waller. Wygląda to trochę tak, jakby scenarzysta rzucił do znajomego słowa typu: "to niby ma być Twoim zdaniem dobry komiks z udziałem Suicide Squad? Potrzymaj mi piwo!" I nakreślił fabułę, w której znaleźć można wszystko to, co najlepsze/najgorsze w tym zespole, a całość przypomina wysokiej jakości horror, którego narratorem jest jeden z uczestników projektu Blaze. Ani tzw. wybrańcy, nie wiedzą na co tak naprawdę się zgodzili, ani też czytelnicy tego komiksu nie zdają sobie sprawy, w co wdepnęli decydując się na przeczytanie tego komiksu. Cała dziesiątka głównych postaci (5 nowych + 4 weteranów + Waller) zalicza udany występ i pokazuje, jak dobrze twórca potrafi wczuć się w pisanych bohaterów, zaciekawić nimi czytelnika. Najwięcej radochy miałem z tych scen, gdzie pojawia się Waller. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wcześniej miał okazję przeczytać lepszy komiks z jej występem. To chyba najlepsza wersja tej kontrowersyjnej postaci ever.

W tym napakowanym przemocą horrorze nie zabrakło miejsca na sporą ilość czarnego humoru, który w głównej mierze zapewniają starzy wyjadacze, którzy tym razem odgrywają drugoplanowe role (tak panie i panowie, w tym komiksie pierwszy plan stanowią kompletnie nowi gracze) - Harley, Shark, Boomerang i Peacemaker. Sporo powodów do śmiechu generuje również nowa super moc jednego z więźniów, który w teorii odstaje pod tym względem od pozostałej czwórki. Ale jest jedna ważna scena, kiedy ta moc okazuje się kluczowa. Klimat jest ponury i mroczny, ale zapewniam że jest naprawdę sporo takich momentów, kiedy można się solidnie uśmiać podczas lektury.

Główny zły, czyli paradujący na waleta, kierowany głodem i rządzą krwi nadczłowiek o mocach Supermana celowo ukazywany jest chaotyczny, rozmyty i zacieniony sposób, niemal cały czas będąc w ruchu, jakby wibrując. Ma to za zadanie utrzymać odpowiednie napięcie grozy i zaciekawienie czytelnika. Stopniowo dowiadujemy się więcej na jego temat i przyczyn, dla których postępuje tak, a nie inaczej. Samemu można sobie ocenić, czy jego zachowanie jest usprawiedliwione patrząc pod kątem tego, czego wcześniej doświadczył oraz kto w tej opowieści okazał się tak naprawdę potworem.

Dla fanów Suicide Squad to chleb powszedni, że ktoś prędzej czy później ginie, także z grona tych ważniejszych postaci zespołu. Tutaj jednak masakra/rzeź zrobiona jest na znacznie większą skalę, niż dotychczas, wszystkie ruchy są dozwolone i nikt, kompletnie nikt nie ma zagwarantowane, że dotrwa do zakończenia. Nawet pojawiający się gościnnie Supek dawno nie dostał od kogoś tak mocno po tyłku. Nie spodziewałem się, że Spurrier aż tak pójdzie na całość. I to jest w tym wszystkim właśnie piękne. Wiele zaskakujących scen, efektowne wybuchy, nieoczekiwany kierunek, w jakim akcja zaczęła skręcać i równie nieoczekiwane miejsce, w którym zastała nas meta. Obserwując te dziwne wydarzenia i przebieg akcji na usta wielokrotnie cisną się słowa typu "o ku**a, co tu się do ch**a odpie**ala?!" Sorry za te wygwiazdkowane wulgaryzmy, ale po prostu nie znalazłem lepiej pasującego sformułowania, które w dodatku nawiązywałoby do języka obecnego w omawianym komiksie. Najważniejsze, że finał okazuje się satysfakcjonujący, dostajemy odpowiedzi na te najważniejsze pytania i chyba nie powinno być u nikogo rozczarowania z tego, jak Spurrier i Campbell pożegnali się z czytelnikami.

Komiks ten nie zrobiłby tak mocnego wrażenia na odbiorcy, gdyby nie fenomenalne ilustracje Aarona Campbella, przy tworzeniu których daje upust swojej chorej wyobraźni. Trzeba przyznać, że dla części osób warstwa wizualna może być trudna do przyswojenia, gdyż dużo scen jest celowo rozmazanych, brudnych, abstrakcyjnych, chaotycznych i przez to siłą rzeczy czasami ciężko się połapać, co takiego aktualnie ma miejsce. Zwłaszcza wtedy, gdy prezentowane są sceny walki z naszym sympatycznym kanibalem. Dla mnie była to uczta dla oczu, idealne oddanie ponurego, pesymistycznego i mrocznego klimatu opowieści, a powiększony format albumu jeszcze mocniej to wszystko spotęgował. Uwielbiam takie eksperymenty, oryginalne podejście, niestandardowe i wybitne zarazem kompozycje. Jordie Bellaire też spisała się na medal, a największe wrażenie zrobiły na mnie oczywiście wszelkie plansze skąpane maksymalnie w jaskrawych odcieniach pomarańczy, zieleni, czy fioletu. Cała warstwa plastyczna jest prima sort, perfekcyjny wybór artystów do tego rodzaju zadania. 

Spurrier i Campbell zrobili to. Dostarczyli fanom takiej wersji Suicide Squad, o jakiej podświadomie większość z nas marzyła. Bez cenzury, bez ograniczeń. Jest krwawo, jest brutalnie, jest mroczno, jest nieprzewidywalnie, jest czarny humor, są świetnie rozpisane postacie, udane one-linery i do tego szalone momentami ilustracje. Wysoki poziom od początku aż do samego końca. Wow, naprawdę mocna rzecz. Ostra jazda bez trzymanki, która na dłużej zapada w pamięci. Polecam przez duże P.

"End of the story. Surprise! (...) Three cheers for the fucking superhero".

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUICIDE SQUAD: BLAZE #1- 3.

Powyższy komiks znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz