Minęło już 30 lat od jednego z najważniejszych i najbardziej pamiętnych wydarzeń, jakie rozegrały się w ramach komiksów wydawanych przez DC Comics, czyli od śmierci Człowieka ze Stali. Sama historia nie była może jakościowo z górnej półki, ale z pewnością potrafiła wywołać swego czasu ogromne emocje wśród czytelników i pokazała, jak bardzo świat potrzebuje swojego największego bohatera. Egmont niestety przespał temat i nie wydał w tym roku na nowo chociaż pierwszej części sagi (a może chciał, tylko pojawiły się jakieś przeszkody?), ale już DC nie byłoby sobą, gdyby nie wykorzystało nadarzającej się okazji, aby stosownie uczcić tą okrągłą rocznicę. I tak oto w tym roku otrzymaliśmy już nowe wydanie DEATH AND RETURN OF SUPERMAN OMNIBUS HC, niedawno ukazał się przedruk SUPERMAN #75 z 1993 roku, gdzie eS toczy finałowe starcie z Doomsdayem, a jeszcze przed Świętami pojawi się DEATH OF SUPERMAN 30TH ANNIVERSARY DELUXE EDITION HC. Oprócz tego powstała również antologia DEATH OF SUPERMAN: 30TH ANNIVERSARY SPECIAL #1, która patrząc po zapowiedziach i nazwiskach twórców jawiła się jako godna uwagi pozycja dla prawdziwego fana Supermana.
Kiedy mówimy o powrocie po latach do znanych i lubianych historii, zawsze pojawia się kwestia tego, czy będzie to jedynie przysłowiowe odcinanie kuponów i wykorzystanie nostalgii/sentymentu odbiorcy, czy też rzeczywiście autorom uda się jeszcze czymś zaskoczyć i wykrzesać ze znanego wszystkim materiału jakieś ciekawe, oryginalne wątki. W tym konkretnym wypadku twórcami nie są jacyś losowo dobrani scenarzyści i rysownicy, tylko udało się zebrać dokładnie to grono fachowców, jacy w latach 90-tych odpowiadali za stworzenie sagi z udziałem Kal-Ela i tajemniczego stwora w zielonym kombinezonie. Dla nich to również było ciekawe doświadczenie, aby spróbować nieco rozbudować ukazane trzy dekady temu sceny, czy wątki, dając fanom nieco szerszy obraz tego, jak toczyły się losy poszczególnych bohaterów drugiego planu.
One-shot posiada sztywny grzbiet, liczy sobie 80 stron, z czego 9 to pin-upy, czyli jednostronicowe plakaty stworzone przez gościnnych artystów przedzielające cztery zawarte w tym zbiorze historie. Jakościowo wiadomo - wszystko zależy od kwestii gustu, ale ja ucieszyłem się widząc grafiki wykonane przez takich mniej oczywistych w tym wypadku fachowców, jak Fabio Moon, czy Bill Sienkiewicz. Najbardziej podoba mi się jednak podstawowa, trzyczęściowa rozkładana okładka wykonana przez trio Jurgens/Breeding/Anderson.
Dan Jurgens i Brett Breeding stworzyli tą główną, liczącą 40 stron opowieść, w której Lois Lane odkrywa przed Jonem szczegóły i znaczenie walki jego ojca z Doomsdayem. Pojawia się sporo przyjemnych flashbacków. Jednocześnie dochodzi niejako do powtórki tego starcia, kiedy na drodze eSa staje podrasowana wersja Doomsdaya. Jest to okazja do pokazania efektownych wymian ciosów, a także zniszczeń dokonanych w Metropolis. Sama kwestia narodzin nowego Doomsdaya jest delikatnie mówiąc głupia, ale ilustracje przyjemne dla oka (Jurgens tym razem się postarał, a dobrą robotę wykonuje odpowiedzialny za tusz Breeding), a finał oraz ogólny przekaz całkiem udane. Uważny czytelnik dostrzeże też znany z oryginalnej sagi schemat, gdzie najpierw mamy wszystkie strony podzielone na cztery kadry, później na trzy, dwa, a ostatnie grafiki zajmują całą stronę. Za to rozwiązanie plusik dla pomysłodawców.
Kolejne trzy historie liczą sobie po 10 stron. Jerry Ordway i Tom Grummett skupiają się na emocjach, jakie targają Marthą i Jonathanem Kent obserwujących walkę syna w TV. Roger Stern i Butch Guice ukazują fragmenty pojedynku z perspektywy Guardiana, który zawsze jest o kilka kroków w tyle i jedyne co może zrobić, to zadbać z innymi o godne potraktowanie ciała poległego przyjaciela. Z kolei Louise Simonson i Jon Bogdanove przedstawiają Johna Henry'ego Ironsa, który chce jak najszybciej wesprzeć eSa w walce, ale po drodze decyduje się jeszcze pomóc innym poszkodowanym mieszkańcom Metropolis. Dosyć proste scenariusze, a znane sceny zostają po prostu trochę rozbudowane, albo też pokazane tak jakby z innego ujęcia kamery. Można z nich wyciągnąć być może jakieś nowe informacje, czy też lepiej zrozumieć sytuację, w jakiej znajdują się wybrani bohaterowie, ale ja w każdym razie nic takiego w nich nie znalazłem. Widać, że powstały w większości na siłę, aby twórcy mogli pobawić się dawnymi zabawkami. Ważniejszą kwestią były dla mnie w tych fragmentach rysunki, a konkretnie porównanie tego, jak style artystów zmieniły się po latach. Największą zmianę odnotowałem w przypadku Bogdanove'a (którego prac kiedyś nienawidziłem, ale po latach doceniłem), gdzie odczuwalny jest brak inkera - Dennisa Janke, przez co ilustracjom brak pewnego zęba i choć udane, to jednak nie robią już aż tak wielkiego wrażenia. Ale ogólnie rysunki w całym komiksie oceniam pozytywnie.
Ten komiks okazał się kolejną, pełną nostalgii oraz pozytywnych wspomnień, emocjonalną wycieczką w przeszłość, kiedy miałem możliwość na bieżąco śledzić ŚMIERĆ SUPERMANA za sprawą wydawnictwa TM-Semic. I to właśnie chyba do takich komiksowych dinozaurów skierowana jest ta pozycja, cieszących się jak dziecko możliwością wyłapania wiele easter eggów, nawiązań, a także ponownym, choć krótkim podziwianiem "supermanowych" prac autorstwa Guice'a, Grummetta, czy Bogdanove'a. Klimat panujący w pierwszej połowie lat 90-tych został dosyć dobrze oddany i w sumie nie żałuję, że ten komiks zakupiłem, chociaż mówiąc szczerze ukazane w nim różne punkty widzenia wiele nowego do całej opowieści nie wniosły. Po prostu na nic rewolucyjnego i szczególnie porywającego się nie nastawiałem, stąd też nie ma z mojej strony absolutnie żadnego rozczarowania.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz