Chyba każdy twórca, który
dłużej siedzi za sterami serii, opowiadającej o przygodach znanej i popularnej
postaci, prędzej czy później to zrobi. Jeśli nie na początku, to na którymś z
późniejszych etapów swojego runu. Mowa o przedstawieniu na nowo,
zaprezentowaniu własnej wersji pierwszych kroków stawianych przez głównego
bohatera, bohaterkę, czy też całą drużynę. Williamson nie jest żadnym wyjątkiem
od reguły i czekał aż do zeszytu 70, aby cofnąć się do tych jakże ważnych
momentów i przypomnieć, jakie okoliczności towarzyszyły narodzinom Flasha.
Okoliczności, które zakładam wszyscy fani postaci znają bardzo dobrze, ale
scenarzysta nie odmówił sobie okazji wtrącenia do oklepanego tematu swoich
kilku groszy, pewnych modyfikacji, które akurat w tym momencie uznał za istotne
i potrzebne. Czy wyszedł z tego jeszcze jeden odgrzewany niepotrzebnie kotlet,
czy też wartościowa, oryginalna i z różnych powodów istotna geneza Szkarłatnego
Speedstera?
Po zwycięskiej konfrontacji z
Tricksterem, Flash nie cieszy się długo spokojem. Jak widać w epilogu do
poprzedniej historii, główny bohater zostaje przez tajemniczą postać dosłownie
rzucony w przeszłość. Celem takiego zabiegu jest przypomnienie sobie czegoś
bardzo ważnego przez Barry'ego, co jest niezbędne w lepszym przygotowaniu się
do czekającego go wkrótce, poważnego wyzwania i walki o los multiwersum. Pewne
luki pamięciowe zostają w ten sposób uzupełnione, brakujące elementy układanki
wracają na swoje miejsce, a Flash, pomimo że nie jest już tak szybki jak
wcześniej, zyskuje optymizm oraz nadzieję.
Co ciekawe, jeśli ktoś zbiera
serię w postaci wydań zbiorczych, to wspomniana historia z udziałem Trickstera może
jest jeszcze dopiero przed nim. DC wyjątkowo zamieniło bowiem kolejność i
najpierw opublikowało w formie zbiorczej YEAR ONE, a poprzedzający ją
chronologicznie THE GREATEST TRICK OF ALL zaplanowano później. Może po części
dlatego, iż YO sprawdza się dobrze również jako osobny, odcięty od reszty
zeszytów, żyjący własnym życiem twór.
Piorun + chemikalia + Barry Allen = Flash. To
znane i często wizualizowane we flashowych komiksach równanie, którego i przy
okazji tego wglądu w pierwszy rok działalności Barry'ego nie mogło po prostu zabraknąć.
Pierwszy zeszyt przebiega zatem według utartego schematu, aż do ostatnich
plansz, gdzie dostajemy zwrot akcji i trafiamy wraz z głównym bohaterem do
przyszłości. Niby nic nowego, bo przecież historie z tą postacią i podróże w
czasie to dwie integralne składowe, ale wydaje mi się, że Barry osiąga ten
poziom wtajemniczenia, jeśli chodzi o swoje moce i możliwości, zbyt szybko (podobnie zresztą jak bieganie po
wodzie i przenikanie przez ściany). Od tej pory jednym z najważniejszych wątków
staje się próba zapobiegnięcia pesymistycznej wersji przyszłości, gdzie Central
City jest rządzone przez Turtle'a.
Osadzenie w roli głównego
złego akurat tak mało ciekawej postaci wydawało się z początku dziwnym i
niezrozumiałym zabiegiem, ale im dalej rozwijała się ta opowieść, tym lepiej
rozumie się, czym kierował się scenarzysta. Widzimy Turtle'a w podrasowanej
wersji, poznajemy jego tragiczny origin oraz ogromne znaczenie, jakie ma dla
nieopierzonego bohatera odniesienie sukcesu w tym starciu. Mowa tutaj zarówno o
teraźniejszości, jak i przyszłości. Williamson zrobił wszystko, aby z
drugoligowego złodziejaszka napadającego na banki uczynić bardziej
interesującego, poważnego, istotnego i liczącego się oponenta dla Flasha. I pod
tym względem chyba mu się udało.
Pierwszy rok działalności
Flasha to nie tylko zwycięstwa, ale również nieodłączne na tym etapie porażki,
których i tutaj kilka obserwujemy. Dużą rolę odgrywa Iris, która momentami
przypomina aż za bardzo pewną znaną, wścibską dziennikarkę z Daily Planet.
Uważny fan znajdzie w tej historii pewne nawiązania i inspiracje czerpane z
wcześniejszych komiksów, a także trochę ulepszeń zaczerpniętych z serialu
telewizyjnego. Historia ta posiada satysfakcjonujące zakończenie, a jako całość
dobrze integruje i wplata się w długą flash-telenowelę, jaką od kilku lat serwuje
nam Williamson na łamach swojego FLASHA. Wszystko to sprawia, że mamy do
czynienia z jakościowo solidnym, zadowalającym produktem.
Było wcześniej sporo
narzekania na niejednolitą warstwę graficzną serii, przy której w trakcie
jednego story arcu spotkać można było prace trzech, czy nawet czterech, i do
tego różniących się znacząco stylem artystów. W tym przypadku na szczęście
sprawa ma się zupełnie odwrotnie, gdyż za ilustracje do całej historii
odpowiada tylko jeden rysownik. I to nie byle jaki, bo jeden z moich ulubionych
specjalistów od wizualizacji świata, w którym porusza się, a precyzyjniej rzecz
ujmując - biegnie, Flash. Howard Porter świetnie potrafi uchwycić emocje na
twarzach postaci, a także sprawdza się jak mało kto, jeśli trzeba zaprezentować
dynamikę sytuacji, czy też ubogacone różnokolorowymi rozbłyskami sceny
pojedynków. Jego kreska nie jest z tych pięknych, nieco karykaturalna, ale
wystarczająco szczegółowa i ostra, jakże pasująca do komiksów ze sprinterami w
rolach głównych. Niespokojne, czasem wybuchowe i chaotyczne wręcz kadry
współgrają z szybkim tempem akcji, a wszystko dopełnione jest żywymi kolorami.
Wizualnie dostałem dokładnie taki produkt, jakiego oczekiwałem, kiedy
zobaczyłem nazwisko Portera w zapowiedziach. I jeszcze jedna ważna rzecz,
Howard rysuje nie tylko całe wnętrze, czyli aż sześć zeszytów pod rząd, ale w
dodatku tworzy okładki do każdego z tych zeszytów. Dla jednych może nie ma w
tym nic dziwnego, ale dla osób śledzących od początku serię Williamsona, takie
zaangażowanie jednego artysty to wyjątkowy, dosyć rzadki przypadek.
YEAR ONE okazała się inną
opowieścią od tej, na którą ostrzyłem sobie zęby. Nie znaczy to jednak, że
gorszą, ponieważ twórcom udało się mnie pozytywnie zaskoczyć kilkoma
rozwiązaniami. Uważam ten story arc za wartościowy, nie robiony jak niektóre
originy na siłę, tylko sensownie poukładany i wpleciony w aktualne przygody
Barry'ego Allena. Czasami widać, że scenarzysta chciał pokazać zbyt dużo
rzeczy, jak na takiej długości opowieść, przez co nie każdy wątek dostał
odpowiednio dużo miejsca i uwagi. Historia skonstruowana z myślą o okazjonalnym
czytelniku, który może bez problemu, bez żadnych przygotowań zmierzyć się z tym
komiksem, traktując go jako zamkniętą, satysfakcjonującą całość. Osoby śledzące
od początku serię, jaka ukazuje się w ramach Odrodzenia, z pewnością docenią
omawiany rozdział jednak bardziej, wyłapią pewne smaczki i być może, tak jak to
ma miejsce w moim przypadku, uznają go za jeden z lepszych momentów całego
runu. Dobry zarówno, jeśli popatrzymy na nakreśloną fabułę, jak również w
odniesieniu do oprawy plastycznej.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów THE FLASH #70 - 75
Omawiany komiks znajdziecie na ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz