Mieliśmy serię z solowymi
przygodami Supergirl za czasów New 52, dostaliśmy również podobny tytuł przy
okazji Odrodzenia, który za chwilę kończy swój żywot. Pomijając niektóre story
arci, które rzeczywiście dawały radę, obie te serie w ogólnym rozrachunku nie spełniły
oczekiwań, próbując bezskutecznie i na siłę znaleźć ten właściwy ton,
definiując w przekonujący sposób i na dłuższy czas postać komiksowej Dziewczyny
ze Stali. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy wreszcie trafiłem, i to całkiem
przypadkowo, na taką wersję przygód Supergirl, na jaką od dawna czekałem. Stało
się to za sprawą wydawanej gdzieś w cieniu wszechobecnego i głośno
reklamowanego Odrodzenia mini serii, za której powstanie odpowiadały Mariko
Tamaki oraz Joëlle Jones. Od dawna powtarzasz: "a co mnie obchodzi komiksowa Supergirl?",
być może ta historia zmieni Twoje zdanie.
Kapsuła z ośmioletnią Karą na
pokładzie rozbija się na farmie, nieopodal niewielkiego miasteczka. Dziewczynka
zostaje odnaleziona przez bezdzietne małżeństwo, które od tej pory opiekuje się
nią pełniąc rolę rodziców zastępczych. Chowają oni nieznany obiekt latający, a
także dbają o to, aby nikt nie dowiedział się o supermocach, jakie dziewczynka
powoli u siebie odkrywa. Brzmi znajomo? Oczywiście, gdyż scenarzystka celowo wprowadza
elementy znane z originu Kal-Ela, a przy okazji całkowicie odcinając się od
postaci Supermana, który w tej wersji nie ma wpływu na dojrzewanie Kary jako człowieka
i jako superbohatera. Uczy się tego z pomocą przyjaciółek oraz rodziców, którzy
czasem wydają się nadopiekuńczy, czy zbyt surowi, ale bardzo kochają swoją
córkę.
Kara Danvers to typowa
nastolatka, która chodzi do szkoły, spotyka się z przyjaciółmi, zmaga się z
procesem dorastania. Jej życie zmienia się drastycznie w momencie ukończenia 16
lat, kiedy bliską jej osobę spotyka tragedia, Kara zaczyna sobie przypominać
wydarzenia z Kryptona, pojawiają się problemy z mocami, na jaw wychodzą
ukrywane od dawna w miasteczku sekrety, a do tego spotyka na swojej drodze
osobę, której obecność i zachowanie zmusza ją do podjęcia ważnej decyzji -
kontynuować dotychczasowy styl życia, czy też całkowicie zmienić swoje
nastawienie do Ziemian? Mówiąc krótko dzieje się całkiem sporo, ale głównej
bohaterce, co nie powinno być dla nikogo niespodzianką, udaje się przetrwać ten
burzliwy etap i wyjść z niego dojrzalsza, rozwinąć się jako superbohaterka, a
jednocześnie pozostać sobą, nastolatką z małej miejscowości.
Scenarzystka na przykładzie
Kary porusza m.in. temat imigrantów, wyalienowania, braku akceptacji. Przybysz
z obcej planety zostaje bez zastanowienia przygarnięty i wychowany przez
Danversów, ale czy taki sam los spotkałby Karę, czy tak samo postrzegałaby
Ziemian, gdyby pierwszymi osobami spotkanymi przez nią na innej planecie byli
żołnierze, czy naukowcy? Na to pytanie dostajemy niejako odpowiedź w tym
komiksie. Są sceny walki i poważne tematy, ale nie zabrakło przy tym miejsca na
luźniejsze i zarazem ciekawsze wątki, zwłaszcza dotyczące szkoły i codziennych
dylematów, jakie spędzają sen z powiek nastolatkom. Kilku humorystycznych
momentów doświadczymy dzięki kwestii pewnego pryszcza, drobnego nawiązania do
okularów Clarka Kenta, czy też scen z udziałem Dolly. Ta ostatnia prezentuje
bardzo specyficzną postawę i z miejsca zyskała moja sympatię, stając się tak
naprawdę drugą wiodącą postacią tej opowieści, kluczowym elementem układanki,
dzięki któremu Kara Zor-El zdecydowanie zyskała na jakości. Warto dodać, że
dialogi oraz przemyślenia Supergirl (ten pseudonim pada dopiero na samym końcu
opowieści) również stoją na wysokim poziomie, nie są jak to często bywa u
niektórych twórców out of character, tylko wydają się adekwatne do warunków i
sytuacji, jakie panują w tym komiksie i są udziałem naszej bohaterki.
Głównym targetem jest
oczywiście młodzież (young adults), której łatwiej zrozumieć i solidaryzować
się z tym wszystkim, co w okresie dojrzewania towarzyszy, czy to w domu, czy to
w szkole, młodej pannie Danvers. Na początku lipca ukaże się wznowienie komiksu
SUPERGIRL: BEING SUPER, tym razem w mniejszym formacie, z nową kolorystyką i już
w ramach imprintu DC Kids, gdzie po wprowadzeniu nowego podziału przez DC (w
momencie ukazywania się mini serii takiej kategorii jeszcze nie było) bardziej
pasuje. BEING SUPER jest jednak tak fajnie skonstruowaną, uniwersalną
opowieścią, że odbiorcą i docelowym
czytelnikiem może być tak naprawdę osoba w każdym wieku, co stanowi oczywiście
dodatkowy atut.
Jeszcze jedna istotna
informacja. W tym komiksie zobaczycie Supermana na dosłownie jednym kadrze, zaś
główna bohaterka ani przez chwilę nie paraduje w swoim niebiesko-czerwonym
stroju z peleryną. I Wiecie co? taka sytuacja wcale nie sprawia, że ta historia
jest słabsza, czy też że nie wpasowuje się w tzw. supermanowe standardy,
klimaty. Wręcz przeciwnie, wszystkie istotne tematy i ideały, jakimi kieruje
się Supergirl zostają uwypuklone, a także płynie jasny przekaz, że do bycia
superbohaterem kolorowy trykot wcale nie jest koniecznym elementem. Jakby ktoś
miał co do tego wątpliwości.
Jeśli czegoś byłem od początku
pewny, to wysokiej jakości warstwy plastycznej. Kupiła mnie już sama okładka i
to właśnie głównie dla niej sięgnąłem po inauguracyjną odsłonę. Była to moja
pierwsza styczność z pracami Joëlle Jones, które z przyjemnością
podziwiałem później na łamach BATMANA Toma Kinga, czy też CATWOMAN. Scenarzystka
komiksu spisała się bardzo dobrze, ale jeszcze lepiej zaprezentowała się
właśnie Jones, bez której charakterystycznej kreski nie byłoby takiego efektu
końcowego. Artystka daje radę zarówno, jeśli chodzi o ukazanie emocji
towarzyszących głównej bohaterce, jak również w scenach akcji, czy też ukazując
Karę szybującą po niebie. Swój urok mają jednak przede wszystkim sceny z
codziennego życia, głównie te z udziałem przyjaciółek. Ilustracje są
wystarczająco szczegółowe, tyczy się to zarówno pierwszego, jak i drugiego
planu i dobrze współgrają z pomysłami wymyślonymi przez Tamaki. Postacie są
zróżnicowane pod względem wyglądu, inne, unikatowe, co nie każdy rysownik potrafi
uchwycić i podkreślić. Cieszę się, że nie mamy tutaj do czynienia z przesadną
ilością dymków i ramek z tekstem, gdyż często same, przyjemne dla oka
ilustracje wystarczą do opisania jakiejś sceny.
Uwielbiam takie niekanoniczne,
odcięte od wszelkich wydarzeń toczących się w głównym DCU historie, które
pozwalają twórcom na większą swobodę i przedstawienia dokładnie tego, co sobie
na początku zakładali. W tym przypadku zyskała na tym komiksowa Dziewczyna ze
Stali, zyskali także co ważne czytelnicy otrzymując kawał wciągającej, poruszającej,
momentami zabawnej, innym razem pełnej dramaturgii, bardziej przyziemnej i
przystępnej dla każdego lektury. Odnajdzie się tutaj i doceni pracę twórców zarówno
osoba nieobeznana do tej pory z losami słynnej kuzynki Supermana, jak i dobrze
znający tą postać komiksomaniak, gotowy na kolejny, tym razem wartościowy
origin tytułowej bohaterki. Ciekawie napisana i pięknie zilustrowana opowieść,
która z jednej strony stanowi zamkniętą całość, zaś z drugiej jest pozostawiony
oczywisty punkt startowy do kontynuacji, gdyby takowa miała kiedykolwiek
powstać. Nazwisko scenarzystki nie jest tak rozpoznawalne i popularne, aby móc liczyć, że album ten ukaże się kiedykolwiek w
Polsce, ale w mojej opinii zdecydowanie na to zasługuje.
Napis na okładce głosi
"najbardziej przyziemna i najbardziej autentyczna Supergirl, o jakiej do
tej pory czytałem". Trudno mi się z tym stwierdzeniem nie zgodzić.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERGIRL: BEING SUPER
#1-4
Powyższy komiks, do którego kupna oczywiście zachęcam, znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz