Dopóki Black Label istnieje,
żaden moment na takie podsumowanie nie będzie w pełni dobry – wszak zestawiam
tu zakończone serie z tymi, które ciągle trwają lub których ukazał się zaledwie
jeden zeszyt. Z drugiej jednak strony, niedługo miną równe dwa lata, odkąd
pojawiły się pierwsze informacje na temat imprintu! Otwierający numer BATMAN:
DAMNED, który zainaugurował całe to przedsięwzięcie, ujrzał zaś światło dzienne
blisko półtora roku temu. Pewne wnioski można już zatem wyciągnąć.
Dlatego też poniższego tekstu nie
traktujcie jako pełnoprawnego, zamkniętego rankingu – sytuacja na rynku jest
tak dynamiczna, że za miesiąc lub dwa może on wyglądać całkiem inaczej (stąd
nie wykluczam późniejszych aktualizacji zestawienia). Wolałbym, żeby
rozpatrywać go w kategoriach rekomendacji, którymi tytułami warto się
zainteresować, lub ostrzeżenia, których lepiej unikać. To spojrzenie na imprint
z perspektywy tu i teraz. Dla tych, którzy jak najszybciej chcieliby się z nim
zapoznać i potrzebują konkretnych wskazówek.
Słowem wyjaśnienia: nie
uwzględniałem w artykule komiksów, które przypisane są jednocześnie do innych
linii wydawniczych: The Sandman Universe oraz Hill House. Oznacza to brak w
klasyfikacji m.in. BASKETFUL OF HEADS, THE DOLLHOUSE FAMILY bądź nowego
HELLBLAZERA.
Zaczynamy od najgorszego, co
Black Label ma do zaoferowania, a skończymy na tym, czym wydawnictwo w
szczególności może się pochwalić:
13. SUPERMAN: YEAR
ONE
Tak, jak miałem problem z wyborem
pierwszego miejsca (przekonacie się za chwilę), tak też długo zastanawiałem
się, który komiks ulokować na ostatnim. Otóż na to miano równie dobrze
zasłużyły dwa tytuły. Finalnie, jak widać, postawiłem na SUPERMAN: YEAR ONE –
genezę Człowieka ze Stali pióra Franka Millera, zapowiadaną jeszcze przed
ogłoszeniem startu osobnej marki DC.
Elseworldowa historia, która była
powrotem autora do pisania samodzielnych scenariuszy dla DC, nie okazała się
pozytywnym zaskoczeniem i stanowiła tylko kolejny z wielu argumentów za tym, że
ten dalej się pogrąża. O ile pierwszy, dość tradycyjny i przyjemnie
nostalgiczny numer mógł dawać nadzieję, że Miller wychodzi na prostą, o tyle
dziwaczny drugi i koszmarny trzeci były już nie do obrony… Gdy twórca kultowego
BATMAN: YEAR ONE trzymał się blisko Smallville, fabuła miała ręce i
nogi. Kiedy jednak Clark Kent opuścił rodzinny dom i zaczął spotykać na swojej
drodze Leksa Luthora, Jokera, Wonder Woman i Mrocznego Rycerza (żywcem
wyrwanego z niesławnego ALL STAR BATMAN AND ROBIN, THE BOY WONDER) opowieść
straciła cały urok. Sympatyczną prostotę zastąpiła absurdalna wydumana
millerowska narracja, scenariuszowa pretekstowość i anatomiczne potworki
rysowane przez strasznie nierównego tutaj Johna Romitę Juniora.
Na DCManiaku wisi już recenzja SUPERMAN: YEAR ONE, którą dostarczył Dawid.
12. BATMAN: DAMNED
Kwestia ilustracji zadecydowała
zresztą o tym, że YEAR ONE umieściłem ostatecznie za DAMNED. Obie miniserie
kuleją pod kątem fabuły, ale w przeciwieństwie do tej autorstwa Millera, dzieło
Briana Azzarello broni się warstwą graficzną, za którą odpowiada arcyzdolny Lee
Bermejo. Naturalistyczna, wyprana z kolorów kreska artysty idealnie pasuje do
ponurych i brutalnych historii scenarzysty 100 NABOI, ale sama nie jest w
stanie udźwignąć całości. Nowe designy postaci robią wrażenie, lecz musi za
nimi iść coś więcej – jakieś intrygujące zmiany na charakterologicznym podłożu,
błyskotliwe spostrzeżenia, subwersja. Bez tego są jedynie pustym efekciarstwem.
Azzarello miesza okultystyczny
horror z uwielbianym przez siebie noirem, ale w ogólnym rozrachunku nie mówi o
Batmanie nic, czego nie powiedziałby o nim w swoich wcześniejszych komiksach.
Dla fanów autora DAMNED będzie więc do bólu wtórne. Nie tylko dlatego lektura
trzech zeszytów nie należy do przyjemnych – tytuł od początku do końca
pozostawał pretensjonalny i płytki, kreując się zarazem na pozycję ambitną oraz
odważną. Z perspektywy czasu odważna była jednak wyłącznie próba pokazania na
jego łamach penisa Bruce’a Wayne’a…
Polscy czytelnicy mieli już
okazję zapoznać się z DAMNED. Komiks ukazał się u nas nakładem Egmontu jako
BATMAN: PRZEKLĘTY w listopadzie zeszłego roku. Na DCManiaku pisaliśmy zarówno o
edycji amerykańskiej, jak i polskojęzycznej.
Niedawna premiera filmu o Ptakach
Nocy zbiegła się z datą publikacji pierwszego z czterech numerów miniserii pt.
HARLEY QUINN AND THE BIRDS OF PREY. Oczywiście nie stało się to przypadkowo –
fakt, że w jednej i drugiej historii powiązano eksdziewczynę Jokera z drużyną
bohaterek z Gotham dobitnie świadczy o tym, że założeniem komiksu było
wykorzystanie chwilowej (i, patrząc na wyniki box office, wątpliwej)
popularności produkcji z Margot Robbie. Co naturalnie nie jest niczym złym.
Inny magnes na czytelników może
stanowić to, że na potrzeby tytułu z imprintu do tworzenia przygód Harley
powrócili Amanda Conner i Jimmy Palmiotti. Miłośników ich runu w solowej serii
o Quinn nigdy nie brakowało i to zwłaszcza oni powinni zwrócić swoją uwagę na
omawianą pozycję. Szczególnie, że duetu scenarzystów nie ogranicza tym razem
żadna kategoria wiekowa – pada więc dużo bluzgów i niesmacznych żartów oraz leją się litry krwi. Ja,
jako osoba, która dość szybko zmęczyła się ich reinterpretacją Harley, na razie
nie odnajduję tu nic dla siebie, ale jeszcze stanowczo za wcześnie by skreślać
tę miniserię.
Rodzynek na liście. Odrębny twór,
epickie dark fantasy kompletnie niezwiązane z uniwersum DC. Zastanawiałem się w
czy w takich okolicznościach w ogóle wspominać o nim w rankingu, lecz uznałem,
że niesprawiedliwe byłoby jego całkowite przemilczenie i zignorowanie. Na
potrzeby tekstu sprawdziłem THE LAST GOD i choć komiks Phillipa Kennedy’ego
Johnsona oraz Riccardo Federiciego nie przekonał mnie do gatunku (głównie ze
względu na generyczną historię), to piękna oprawa graficzna oraz wzorowy
worldbuilding pozwalają sądzić, że znajdzie on swoich fanów.
Dzięki zabiciu potwornego
Ostatniego Boga, wojownik Tyr uratował Cain Anuun przed armią nieumarłych i
zyskał prawo do objęcia władzy nad królestwem. Gdy po trzydziestu latach
wychodzi na jaw, że zbudował własną legendę na kłamstwie, grupa jego dawnych
towarzyszy wraz z niepokonanym w walce niewolnikiem wyruszają dokończyć dzieła
i zrobić to, czego nie potrafił ich król.
U kogoś może zapalić to w głowie
alarmową lampkę, ale i tak posunę się do stwierdzenia, że LAST KNIGHT ON EARTH
to THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN, tyle że pisane przez Scotta Snydera, a nie
Franka Millera. Porównania nie wziąłem znikąd – uzasadnia je nie tylko
zbliżona, na poły cyberpunkowa, na poły postapokaliptyczna estetyka, ale także
masa zastanawiająco podobnych konceptów. Mam tu na myśli chociażby działający w
podziemiach superbohaterski ruch oporu, sporą rolę Leksa Luthora, dziwny miks
Jokera i Robina czy nawet to, co spotyka na kartach tego komiksu Martian
Manhuntera lub Flasha.
Snyder wprawdzie nie odlatuje aż
tak, jak Miller, ale da się odczuć, że jemu też puszczają wodze fantazji i nie
waha się realizować swoich najbardziej zwariowanych wizji – również i wtedy,
kiedy cierpi na tym fabuła. Znaczna ich część służy wyłącznie za tło i nie
znajduje konkluzji. Na dodatek zakończenie całej tej opowieści jest dalekie od
satysfakcjonującego, a finałowy zwrot akcji budzi skojarzenia z zawodem, jaki
przyniosło rozwiązanie wątków w MIEŚCIE SÓW. Przed sięgnięciem po LAST KNIGHT
ON EARTH warto także być świadomym, że to Batman bliższy efekciarskiemu
METALOWI aniżeli klimatycznemu TRYBUNAŁOWI SÓW lub upiornej ŚMIERCI RODZINY, a
samo to dla wielu będzie już zapewne wystarczająco rozczarowujące.
Sukces BATMAN: WHITE KNIGHT nie był niespodzianką, ale jego rozmiar oraz
następstwa i tak mogły zaskakiwać. Dziś na cykl o Białym Rycerzu składają się
część pierwsza, jej kontynuacja i one-shot, a w planach jest dalsze
rozszerzanie franczyzy (mówi się o „trójce”, czyli BATMAN: BEYOND THE WHITE
KNIGHT). Jako, że wydanie zbiorcze limitowanej serii z przełomu 2017 i 2018
roku DC podpięło pod Black Label, sequel oraz zeszyt poświęcony Baronowi von
Friesowi sygnowano już logo nowej linii, co kwalifikuje je do rankingu.
Na wstępie zaznaczę, że na początku odbiłem się od oryginału. Nastawiałem
się bowiem na coś wyższych lotów, liczyłem na to, że WHITE KNIGHT ogra wątek
zresocjalizowanego Jokera odrobinę dojrzalej. Przy ponownym podejściu polubiłem
jednak bezpretensjonalność elseworldu Seana Murphy’ego i to jak niebanalnie
odwraca role Człowieka Nietoperza i największego z jego przeciwników. Widać
też, że autor ma ciekawe pomysły na poszczególne postacie drugoplanowe, np.
Mistera Freeze’a.
One-shot, który odsłania sekrety z życia nazistowskiego ojca Victora, nie
wnosi za dużo do głównej osi fabularnej, a jedynie uzupełnia ją o niezbyt
odkrywcze elementy. Murphy nie zdołał niestety obdzielić go kreatywnością i
przebojowością porównywalną do bazowego projektu.
Przeglądając ofertę Black Label, można odnieść wrażenie, że tematyka
imprintu zamyka się na ten moment w trzech obszarach: historiach o zaburzeniach
psychicznych, postapokaliptycznym pulpie oraz tych pojedynczych tytułach, które
nie dają się zaszufladkować w żadnym z obu wymienionych gatunków. To oczywiście
pewne nadużycie, ale takie spostrzeżenie nasuwa się samo. JOKER/HARLEY:
CRIMINAL SANITY to przykład komiksu, który doskonale wpisuje się w tę pierwszą
kategorię. Zamiast wyraźnego autorskiego sznytu odczuwalnego u Millera,
Azzarello lub Snydera, w oczy rzuca się tu przede wszystkim mocne osadzenie w
gatunkowych ramach.
Zaplanowana na dziewięć numerów seria po trzech zeszytach jawi się jako
typowy thriller, zgłębiający mroczną stroną człowieczej natury w stylu znanym
m.in. z filmów Davida Finchera. Scenariusz Kami Garcii skupia się na śledztwie
prowadzonym przez GCPD we współpracy z młodą psychiatrką i profilerką, Harleen
Quinzel. Sprawa dotyczy wyjątkowo makabrycznych morderstw, za którymi stoi nie
kto inny, jak początkujący Joker. Psychopata, którego tutejsza inkarnacja nie
przypomina ukształtowanej wersji klauna z Gotham, w chory sposób profanuje
zwłoki swoich ofiar, odtwarzając z nich słynne dzieła sztuki. Wyszukane metody
i geneza rzeźnika to główny powód, dla którego CRIMINAL SANITY może intrygować.
Drugi wiąże się z ciągle powracającym w trakcie lektury pytaniem – jaki pomysł
na relację Harley i Jokera ma scenarzystka? Zamierza zbudować między nimi więź,
czy raczej stawia sobie za cel odrzeć ich znajomość z elementu toksycznej
miłości?
Na koniec wspomnę o oprawie wizualnej, nad którą pracowali najpierw Mico
Suayan i Mike Mayhew, a od trzeciej części Suayan i Jason Badower.
Realistyczna, wręcz fotograficzna kreska, która charakteryzuje tytuł,
prezentuje się imponująco, ale tylko do czasu, w którym graficy używają na
planszach prawdziwych zdjęć – to eksperyment, który rzadko kiedy sprawdza się w
komiksach.
Ostatnie lata nauczyły wydawców,
że nazwisko Jeffa Lemire’a na okładce to niemal gwarancja sukcesu. Toteż nie
dziwi, że autor został prędko zwerbowany przez Dana DiDio i Jima Lee, a
następnie zaangażowany w rozwój imprintu. Twórcy m.in. cyklu Black Hammer,
który swoimi runami w GREEN ARROW czy ANIMAL MANIE udowodnił, że dobrze
odnajduje się również w realiach uniwersum DC, powierzono pracę nad dwoma
tytułami. Póki co, gorzej (ale nadal przyzwoicie) wypada ten wciąż
niezakończony, czyli THE QUESTION: THE DEATHS OF VIC SAGE.
Miejscami psychodeliczna i
oniryczna opowieść o herosie bez twarzy to pozycja, którą śmiało można polecić
fanom dawno niewidzianego, oryginalnego Questiona. Za pomocą tajemniczych
halucynacji, które doskwierają Sage’owi, Lemire eksploruje lore postaci,
pokazując jej kolejne wcielenia z różnych lat. Całość, dzięki grubo ciosanym
rysunkom Billa Sienkiewicza, ma w sobie coś oldskulowego i jawnie nawiązuje do
korzeni, a zatem cenionej serii Dennisa O’Neila z przełomu ósmej i dziewiątej
dekady poprzedniego stulecia. Ilustrujący ją wtedy Denys Cowan udziela się
zresztą przy scenariuszu THE DEATHS OF VIC SAGE. Do dnia publikacji artykułu
ukazały się dwa z czterech zeszytów tego dość hermetycznego, wymagającego od
czytelników większej wiedzy na temat bohatera, komiksu Lemire’a.
Miałem wątpliwości co do tego czy kontynuacja BIAŁEGO RYCERZA jest w
ogóle potrzebna. Nie zrozumcie mnie źle, świat przedstawiony przez Murphy’ego
niósł ze sobą spory potencjał, ale WHITE KNIGHT zamknęło się na tyle zgrabnie,
że zdawało się wyczerpywać temat. Wstępne zarysy fabuły sequela mogły napawać
obawą, że historia przekroczy pewną granicę i za bardzo zawędruje w stronę
bezdusznego fanserwisu. Bo jak inaczej wytłumaczyć zastąpienie dotychczasowych
antagonistów Azraelem, a więc ewidentnym reliktem lat dziewięćdziesiątych? Na
szczęście okazało się, że i na niego Murphy miał pomysł.
Podobnie do „jedynki”, CURSE OF THE WHITE KNIGHT umiejętnie balansuje
między typowo superbohaterską rozrywką a sensownie umotywowanym dramatem. Czyta
się je jak niewymuszony, zaskakująco naturalny ciąg dalszy losów Bruce’a,
Jokera i Harley. Tempo zostawia trochę do życzenia, ale scenariusz nadal z
umiarem gra na emocjach i fanowskim sentymencie, regularnie odwołując się do
aktorskich adaptacji Tima Burtona, Joela Schumachera i Christophera Nolana czy
też kultowego Batman: The Animated Series.
Finałowy ósmy numer niebawem, bo w marcu.
4. THE DARK KNIGHT
RETURNS: THE GOLDEN CHILD
Niektórym tak wysoka lokata THE
GOLDEN CHILD może wydać się nieco kontrowersyjna, ale w mojej opinii one-shot,
będący spin-offem POWROTU MROCZNEGO RYCERZA, jest mniej więcej tym, czego
powinno się oczekiwać od Black Label. Autorskim, interesującym tytułem o
charakterze odważnej odezwy w politycznej sprawie. Jasne, można mu jednocześnie
zarzucić bełkotliwość – Frank Miller już nie potrafi być subtelny i absolutnie
nic nie zwiastuje poprawy jego pisarskiej formy – ale nie odmawiałbym „Złotemu
Dziecku” pierwiastka fascynującego szaleństwa i nieprzewidywalności.
W centrum historii Miller
umieszcza tutaj nie Bruce’a, a młode pokolenie, które reprezentują Carrie
Kelley (nowa Batwoman) oraz Lara (nowa Supergirl) i Jonathan Kentowie. Chłopiec
– obdarzony potężnymi mocami kilkuletni syn Supermana i Wonder Woman – stanowi
najgroźniejszą broń w walce z Darkseidem, Jokerem i… Donaldem Trumpem. Brzmi
ekstremalnie głupio, ale ubrane w fenomenalne, przykuwające wzrok ilustracje
Rafaela Grampy THE GOLDEN CHILD urasta do wymiaru godnej uwagi osobliwości.
Bez wątpienia najlepszy komiks
Millera w XXI wieku, a więc w konsekwencji także i najciekawszy segment sagi o
Mrocznym Rycerzu od czasu oryginału z 1986 roku.
3. JOKER: KILLER
SMILE
Druga z miniserii, za które
odpowiedzialny jest Jeff Lemire. Formalnie atrakcyjniejsza i bardziej
przystępna od THE DEATHS OF VIC SAGE, a ponadto, co też daje jej pewną
przewagę, już zakończona. W KILLER SMILE scenarzysta pokazuje jak wyniszczający
wpływ na zwykłych mieszkańców Gotham może mieć tak spaczona, przebiegła
jednostka, jak Joker. Podkreśla ważny aspekt osobowości morderczego klauna –
jego umiejętność manipulowania ludźmi i obracania ich życia w ponury, zabawny
tylko dla niego samego, wielki żart.
Lemire mianuje protagonistą
anonimowego dla odbiorcy Bena Arnella. Pracujący w Arkham doktor przejmuje
funkcję psychoterapeuty nemezis Batmana i powoli dostrzega, że jest mniej
odporny na „uroki” swojego pacjenta niż zakładał na starcie leczenia. Joker
zaczyna ingerować w myśli Arnella, dostawać się do jego mózgu i zasiewać w nim
zatrute ziarna. KILLER SMILE przechodzi zaś drogę z niepokojącego thrillera w
stylu Milczenia owiec do surrealistycznego, hipnotyzującego horroru. W
ramach zachęty dodam, że wszystkie trzy numery zdobią niesamowite kompozycyjnie
grafiki Andrei Sorrentino (GREEN ARROW, Gideon Falls).
Opinią odnośnie KILLER SMILE #1 podzielił się na DCManiaku Mateusz.
Jedyny w rankingu – choć nie
jedyny, jaki doczekał się zapowiedzi – komiks o Wonder Woman. Przydałoby się ich
więcej, ale jeżeli teraz ma nam wystarczyć samo DEAD EARTH, to nie powinniśmy
kaprysić. Postapo z wojowniczą Amazonką w roli głównej dobiło do półmetka i z
każdą stroną zdaje się coraz lepsze, a to optymistycznie nastraja na
przyszłość.
Punkt wyjścia miniserii pisanej i
rysowanej przez Daniela Warrena Johnsona (Murder
Falcon, Extremity) jest podobny
co w LAST KNIGHT ON EARTH, ale pewne subtelne różnice działają na korzyść DEAD
EARTH. U Snydera obudzony w dystopijnej rzeczywistości Batman snuje się po pustkowiach,
ale szybko przekonuje się, że ma na kogo liczyć. W trakcie tułaczki trafia na
Dianę, bat-rodzinę czy nawet swoich dawnych wrogów, którzy przypominają mu o
starym świecie. Z kolei u Johnsona postawiona w analogicznej sytuacji Wonder
Woman jest całkiem sama i nie może zwrócić się do nikogo o pomoc, a im dłużej
mija od jej wybudzenia, tym mocniejsze spadają na nią ciosy.
DEAD EARTH to depresyjna opowieść
w klimacie kina klasy B lub exploitation z ciekawie nakreślonym konfliktem, w
której nie sposób nie współczuć i nie kibicować najsłynniejszej heroinie DC.
1.
HARLEEN
O ile w przypadku ostatniej
pozycji na liście kluczowym kryterium okazały się rysunki, o tyle o pierwszej
lokacie decyduje coś jeszcze bardziej prozaicznego, a mianowicie fakt, że wyróżniony
tytuł… dobiegł już końca. Wskazanie DEAD EARTH wiązało się z ryzykiem – możliwe
przecież, że finałowe zeszyty zatrą całe pozytywne wrażenie. HARLEEN to wybór
zwyczajnie bezpieczniejszy, a jednocześnie w pełni zasłużony. Mówimy tu wszak o
naprawdę udanym albumie.
Jego scenarzysta i rysownik,
Stjepan Sejic, wyszedł nim trochę na przekór dominującym tendencjom, które
zakładają coraz wyraźniejsze odcinanie postaci Harley od Jokera (o tym
opowiadały filmowe Ptaki Nocy, animowany serial dla DC Universe czy też
przytoczony przeze mnie run Conner i Palmiottiego), ale podjęte ryzyko się
opłaciło. W HARLEEN przedstawia autorską, rozbudowaną wersję genezy Quinn.
Zanurza się w psychikę bohaterki i szuka powodów, dla których ta mogłaby
pokochać naczelnego błazna Gotham. Wiarygodna fabuła oraz estetyczne, dobrze
komponujące się z nią ilustracje sprawiają, że to właśnie w tej miniserii
upatruję materiał na przyszły klasyk. Niekoniecznie tak odkrywczy i przełomowy,
jak można by się spodziewać po imprincie z tak ogromnym potencjałem, ale za to
będący trafną odpowiedzią na utrzymujący się od lat boom wokół Harley.
Polskie wydanie wyląduje w
księgarniach już 29 kwietnia. O amerykańskim Dawid pisał tutaj.
***
Oprócz kolejnych numerów
kontynuowanych serii, w przygotowaniu znajdują się także:
• STRANGE ADVENTURES (scen. Tom King, rys. Mitch Gerads i Evan Shaner),
• BIRDS OF PREY (scen. Brian Azzarello, rys. Emanuela Lupacchino),
• BATMAN: THE SMILE KILLER (scen. Jeff Lemire, rys. Andrea Sorrentino),
• THE OTHER HISTORY OF THE DC UNIVERSE (scen. John Ridley, rys. Alex Dos Diaz),
• BATMAN: THREE JOKERS (scen. Geoff Johns, rys. Jason Fabok).
Nie wiadomo na jakim etapie są prace nad zapowiadanymi wcześniej WONDER WOMAN HISTORIA: THE AMAZONS Kelly Sue DeConnick i Phila Jimeneza oraz WONDER WOMAN: DIANA’S DAUGHTER Grega Rucki.
• STRANGE ADVENTURES (scen. Tom King, rys. Mitch Gerads i Evan Shaner),
• BIRDS OF PREY (scen. Brian Azzarello, rys. Emanuela Lupacchino),
• BATMAN: THE SMILE KILLER (scen. Jeff Lemire, rys. Andrea Sorrentino),
• THE OTHER HISTORY OF THE DC UNIVERSE (scen. John Ridley, rys. Alex Dos Diaz),
• BATMAN: THREE JOKERS (scen. Geoff Johns, rys. Jason Fabok).
Nie wiadomo na jakim etapie są prace nad zapowiadanymi wcześniej WONDER WOMAN HISTORIA: THE AMAZONS Kelly Sue DeConnick i Phila Jimeneza oraz WONDER WOMAN: DIANA’S DAUGHTER Grega Rucki.
***
Egmont błyskawicznie wprowadził
komiksy z DC Black Label do naszego kraju i wszystko wskazuje na to, że wiąże z nimi spore nadzieje. W związku z tym zadaję pytanie: które tytuły jako
następne chcielibyście zobaczyć po polsku?
Chciałbym zobaczyć po polsku przede wszystkim Wonder Woman: Dead Earth oraz Joker: Killer Smile.
OdpowiedzUsuń