Coś nie ma szczęścia marka DOOM
PATROL w ostatnich latach, przynajmniej w wersji komiksowej. Co jak co, ale
Grant Morrison udowodnił lata temu, o czym możemy obecnie przekonać się dzięki
wydawnictwu Egmont, że ta grupa niecodziennych bohaterów najzwyczajniej w
świecie nie pasuje do głównonurtowego DC. Sparzono się na tym już trzykrotnie.
Najpierw w 2001 roku poległ John Arcudi, ponieważ zwyczajnie nie uniósł tematu.
Trzy lata później zdecydowano się na kompletny reboot i grupę oddano w ręce
legendarnego Johna Byrne’a, lecz z całą pewnością nie był to komiks, o którym
warto pamiętać w kontekście niesamowitego dorobku tego twórcy. DOOM PATROL w
jego wykonaniu było tak źle ocenianie, że raptem po dwóch latach NIESKOŃCZONY
KRYZYS wykreślił komiks ten z istnienia. Wreszcie w 2009 roku przyszedł czas na
serię Keitha Giffena, która miała nawet jakiś potencjał, ale ograniczenia
wynikające z przynależności do głównego uniwersum DC sprawiły, że scenarzysta
nie miał wielkiego pola do manewru i ostatecznie dał nam zwykłego średniaka. Wreszcie
nadszedł rok 2016 i DC ogłosiło start linii Young Animal. DOOM PATROL wpadł w
ręce Gerarda Way’a, a całość dość wyraźnie odseparowano od głównego kontinuum. Efekty?
Świetna seria, którą trapiło coś innego – potężne opóźnienia.
Gdy linia Young Animal ruszyła,
zapowiedziano cztery serie ongoing, które miały ukazywać się regularnie co
miesiąc. Plan zakładał, że gdy każdy z cyklów dojedzie do dwunastego zeszytu,
cała linia ”odbędzie” crossover z Ligą Sprawiedliwości na łamach MILK WARS. I
zasadniczo tak się stało, tyle tylko, że DOOM PATROL było tak trapione
opóźnieniami, że tom NADA, do którego zaraz zresztą przejdę, przedstawia
wydarzenia sprzed crossovera, ale ukazał się długo po jego zakończeniu. W
efekcie czytając MILK WARS można było dowiedzieć się mniej więcej, co Gerard
Way planował dla prowadzonych przez siebie postaci. Co to było?
Główna oś fabuły drugiego tomu serii
z linii Young Animal skupia się na niejaki Eddiem Pilchu. Jest on niby zwykłym
sprzedawcą, ale tak na dobrą sprawę nie wiadomo, co jest jego towarem. Jasne
jest, że po jego zastosowaniu ”wszystko staje się lepsze”. Sęk w tym, że
najwyraźniej oznacza to wymazanie z istnienia członków tytułowej grupy i nic
nie wskazuje na to, by ktokolwiek był w stanie im pomóc. Nawet sam Szef,
ponieważ na scenę powraca Niles Caulder. Tyle tylko, że jego tropem podąża
zupełnie nowa inkarnacja Bractwa Nada. Ale to nie wszystko, dostajemy tu także
ujawnienie sekretów kota Lotiona, a także komiksową grę RPG.
Gerard Way przywrócił marce DOOM
PATROL to, co zabrano jej wraz z przywróceniem do głównego uniwersum DC. Jasne,
linia Young Animal niby funkcjonuje w tym świecie, ale tak baaaardzo mocno na
uboczu, jednakże wystarczyło to do tego, by szaleńcza i krępowana stosunkowo
niewielką ilością rzeczy wyobraźnia tego twórcy dała o sobie znać. Już pierwszy
tom pokazał czytelnikowi, że Way bardzo mocno zapatrzył się w legendarny run
Granta Morrisona, lecz jednocześnie widać, że nie chciał jedynie kopiować stylu
Szalonego Szkota, a nadać komiksowi swój własny sznyt. Uważam, że na łamach NADA
Way pokazuje pełnię swoich umiejętności, a tytuł przynosi na myśl inne jego
dzieło – ”The Umbrella Academy”, tyle tylko, że ze szczyptą Morrisonowego
szaleństwa. Tak, szczypta to dobre określenie, ponieważ Grant wyłączył wszelkie
hamulce przy pisaniu DOOM PATROL, zaś Way wydaje się nieco bardziej kontrolować
samego siebie. Niemniej, wciąż jest to dokładnie taka interpretacja przygód tej
grupy, na jaką liczyłem. Pierwszy raz także od czasów wspomnianego już Morrisona,
mogę śmiało powiedzieć iż nowe ”nabytki” najzwyczajniej w świecie nie ssą. Zarówno
Casey Brinke, kot Lotion, rodzinka Reynoldsów czy też Terry None to postacie
nie tylko fajnie poprowadzone, ale również ciekawie wymyślone oraz pasujące do
klimatu, jakim odznaczać powinien się DOOM PATROL. Zwłaszcza zamykający tom,
dwunasty zeszyt serii, który de facto powstawał trochę na wariackich papierach
(pół roku opóźnienia, trzech rysowników na pokładzie) i jest wystylizowany na
sesję RPG, może się podobać.
Skoro już wspomniałem o rysunkach, to
omawiany właśnie komiks w głównej mierze zilustrował Nick Derington, który
naprawdę dał radę. Jego prace są szczegółowe, bardzo charakterystyczne (co
bardzo lubię u wszelkiej maści artystów), zaś niektóre plansze potrafią zaprzeć
dech w piersiach. Minus jednak komiks ten dostaje za to, jak długo trzeba było
na niego czekać. Pamiętam doskonale, jak mina rzedła mi za każdym razem, gdy DC
ogłaszało przesunięcia terminów publikacji kolejnych zeszytów. Nie, żebym dzisiaj
miewał swoiste deja vu przy serii DOOM PATROL: WEIGHT OF THE WORLDS, której
Derington już nie rysuje, ale za to jego następca również ma wyraźne kłopoty z
trzymaniem się terminów. PRZYPADEK? NIE SĄDZĘ!
Wydanie zbiorcze story-arcu NADA nie
ma niestety za wielu materiałów dodatkowych. Dostajemy karty postaci z gry RPG,
co jest niesamowicie przyjemne, ale oprócz tego w komiksie znajdziecie jeszcze
tylko notkę biograficzną kolorystki Tamry Bonvillain. Oprócz tego Young
animalowy standard – cena okładkowa w wysokości 17 dolców, miękka okładka i
nieco gorszy jakościowo papier w środku. Wyznawcy kredy będą niepocieszeni ;)
Sam tytuł jednak jak najbardziej warty
uwagi i wydania na niego Waszych ciężko zarobionych pieniędzy. Egmont na razie
szerokim łukiem omija rzeczy z Young Animal, więc raczej nie spodziewałbym się
w najbliższym czasie wersji polskojęzycznej tego zacnego komiksu.
Krzysztof Tymczyński
DOOM PATROL vol. 2: NADA zawiera zeszyty #7-12 z serii DOOM PATROL (2016)
Tu powinienem napisać, że komiks jest dostępny na ATOM Comics, no ale chwilowo nie jest ;) Tak więc w razie czego to pytajcie ich w wiadomościach prywatnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz