niedziela, 4 października 2020

DETECTIVE COMICS #1027

W tym tygodniu na blogu pojawiła się już recenzja jubileuszowego, okrąglutkiego, tysięcznego numeru serii DETECTIVE COMICS, który ocenił dla Was Tomek. Postanowiłem pozostać w podobnym klimacie i wziąć na tapetę kolejny wielki, epicki i przełomowy jubileusz, związany tym razem z tysięcznym występem Batmana na kartach wspomnianej serii. Każda okazja do świętowania i wydania specjalnego zeszytu jest dobra, stąd DC nie mogło sobie odmówić uczczenia debiutu Mrocznego Rycerza, który jak wszystkim wiadomo zagościł na łamach DETECTIVE COMICS w odsłonie 27. Jak wypada numer 1027 w porównaniu chociażby do numeru 1000, i czy rzeczywiście warto się nim zainteresować? Moja opinia do przeczytania poniżej.

Na początek kwestia objętości. Numer 1027 nie jest zwykłym, czy też np. posiadającym podwojoną ilość stron zeszytem, tylko w rzeczywistości przypomina swoim rozmiarem standardowe wydanie zbiorcze, składając się z ponad 140 stron. Jeśli dodamy do tego, ze całość pozbawiona jest reklam i posiada cenę okładkową 9,99$, to omawiany komiks wydaje się atrakcyjnym kąskiem dla statystycznego fana Człowieka-Nietoperza. Wewnątrz znajdziemy aż 12 historii, z czego 11 składa się z 12 stron, a tylko jedna (autorstwa Granta Morrisona) liczy sobie 8 stron. Twórcy dostali zatem znacznie więcej miejsca na dokładniejsze rozwinięcie oraz zobrazowanie swoich opowieści, niż w poprzednich antologiach z Batmanem, Supermanem, Green Lanternem, Wonder Woman, czy Flashem w rolach głównych. Zbiór uzupełnia pięć okazjonalnych grafik, z których tym praktycznie wszystkie mi się podobały i każdy z tych całostronicowych obrazków mógłby śmiało zawisnąć na mojej ścianie w formie plakatu.

Czas przyjrzeć się temu, co mają do zaoferowania poszczególne historie. To pewnie oczywista dla większości sprawa, ale tak dla zasady napiszę, że przystąpić do lektury #1027 może każdy, bez żadnych przygotowań, bez konieczności czytania na co dzień tego tytułu i znajomości wydarzeń z poprzedzających zeszytów. Część scenarzystów zaproszonych do tego projektu to dokładnie te same nazwiska, jakie chwilę wcześniej partycypowały w kreowaniu #1000 - Tynion IV, Snyder, Tomasi, King oraz Bendis. Niektórzy dokładali swoją cegiełkę do tworzenia bat-uniwersum na przestrzeni ostatnich dwóch dekad, stąd ich obecność jest ze wszelkich miar uzasadniona, ale są też tacy, którzy bardzo słabo lub wcale nie kojarzą się z szanownym jubilatem.

1. Na pierwszy ogień idą regularni twórcy serii, czyli Peter Tomasi oraz Brad Walker. Uwięziony w wodnej pułapce Batman wspomina największych złoczyńców oraz wymyślne tarapaty, w jakie przez nich swego czasu wpadał. Historia o wszystkim i o niczym, ze słabym finałem, a okazję do wykazania się dostaje głównie rysownik, za którym delikatnie mówiąc nie przepadam.

2. Brian Bendis oraz David Marquez przedstawili śledztwo w sprawie śmierci pewnego detektywa, w które jednocześnie zaangażowanych zostało siedmioro członków bat-rodziny. Miało być inteligentnie i wciągająco, a wyszło zbyt długie, zbyt tłoczne i jak to często u Bendisa bywa - zaśmiecone masą dymków z tekstem. Na plus fajne ilustracje.

3. Matt Fraction oraz Chip Zdarsky postawili na duet Batman/Joker i cykliczną grę, w której klaun przygotowuje wyjątkowy prezent urodzinowy dla gacka. Chyba miało być z założenia śmiesznie, ale mi do śmiechu nie było, a zachowanie Batmana w końcówce mocno irytuje, niezbyt do niego pasuje. Do przeczytania i szybkiego zapomnienia.

4. Pozytywnie zaskoczył mnie rozdział od Grega Rucki oraz Eduardo Risso, gdzie czuć było mocno klimat z GOTHAM CENTRAL. W głównej roli występuje młoda policjantka, a sam Batman pojawia się jedynie na ostatnim kadrze, ale mimo to czytało mi się to całkiem przyjemnie. Pierwsza warta zapamiętania historia w tym zbiorze.

5. James Tynion IV oraz Riley Rossmo prezentują przygody trio Batman/Robin/Deadman, którzy ścigają karmiącą się duszami ludzkimi zjawę. Jak to zawsze z udziałem bostona Branda, występują siły nadprzyrodzone, jest przejmowanie czyjegoś ciała i ogólnie mniej lub bardziej zakręcona atmosfera, do której nieszablonowe malunki RR pasują jak ulał. Nie jest źle, ale też nie ma powodu, aby do tej historyjki kiedykolwiek wracać. Odnośnie warstwy graficznej, zastanawia mnie, czy Rossmo ma jakieś fory w DC, że jest dyżurnym plastykiem niemal w każdej antologii od tego wydawnictwa, po jaką sięgnę.

6. Kelly Sue DeConnick wykorzystuje partyjkę golfa, aby Gordon z pomocą Bruce'a złapał pewnego nikomu znanego przestępcę. Znowu nie ma czym się zachwycać, całość wydaje się o kilka stron za długa, a do tego John Romita jr. nie potrafi rysować Batmana.

7. "The Odyssey" od Marva Wolfmana, Emanueli Lupacchino i Billa Sienkiewicza dostaje plusa za nadanie opowieści klasycznego wyglądu oraz nieco oldskulowego klimatu, jakby czytało się komiks sprzed kilku dekad. Poszukiwanie wraku oraz znajdujących się na jego pokładzie dzieł sztuki to jednak trochę przypadkowa, mało batmanowa i niezbyt wciągająca czytelnika kompozycja.

8. Jedną z perełek całej antologii jest najkrótsza historia, za którą odpowiadają dobrzy znajomi - Grant Morrison oraz Chris Burnham. Poznajemy losy narodzin pogromcy przestępczości znanego jako Silver Ghost, który niejako oddaje pole/miasto pod opiekę lepszego obrońcy, który właśnie wkroczył na scenę, i który paraduje w stroju nietoperza. Krótko, treściwie, z ciekawym głównym bohaterem, którego losy obchodzą czytelnika, nawiązaniem do "Sprawy Syndykatu Chemicznego", a do tego zilustrowane pierwsza klasa.

9. W przeszłości obserwujemy starcie Batmana z Dr. Phosphorusem, zaś (w jednej z możliwych) przyszłości widzimy Selinę czuwającą przy łóżku umierającego Bruce'a. Coś dla fanów duetu Bat-Cat od Toma Kinga, którą to zakochaną parą od tego scenarzysty osobiście jestem mocno zmęczony. nie dzieje się tutaj nic, o czym wcześniej byśmy nie wiedzieli, ale cieszy udział weterana Waltera Simonsona.

10. Scott Snyder z pomocą efektownych plansz Ivana Reisa, dostarczył nam mocnej i niezwykle trafnej oceny działalności Mrocznego Rycerza. Ukazuje m.in. niezwykłą więź gacka z Gordonem, podkreślając uniwersalność tego bohatera i przydatność zarówno w zwykłych, codziennych śledztwach, jak i w obliczu kosmicznego kryzysu. Wysoka jakość pod każdym względem i przede wszystkim niezwykle potrzebna historia w takim właśnie zbiorze.

11 i 12. Na koniec coś, co jedni lubią, zaś inni wręcz przeciwnie, czyli dokooptowanie do stanowiących zamkniętą całość opowiastek rozdziałów, będących początkiem, prologiem do przyszłych wydarzeń na kartach DETECTIVE COMICS, czy też dotyczących całego DCU. Dan Jurgens oraz Kevin Nowlan stworzyli wstęp do cyklu GENERATIONS, w którym widzimy klasycznego Batmana z roku 1939 oraz Kamandiego połączonego ze Skeetsem. Nie wszystko jest tutaj w pełni zrozumiałe i pojawiają się istotne pytania, na które przynajmniej w tym momencie chciałbym poznać odpowiedzi. Na tą chwilę dostaliśmy mało konkretów i ciężko powiedzieć, czy ta mieszająca w timeline historia okaże się taką, w którą warto będzie zainwestować czas i pieniądze. Finalna historia to z kolei mroczny, utrzymany w pesymistycznym tonie mały tie-in do trwającej "Joker War". Mariko Tamaki oraz Dan Mora pokazali zmęczonego Batmana, po którym widać ślady trwającego w Gotham chaosu, i który sięga po raz kolejny po swój czarny notatnik. Ciężko ocenić ten rozdział. Traktuję go jedynie jako taki zapychacz, mający w teorii zachęcić czytelnika, aby zajrzał do następnych zeszytów serii. Mnie raczej nie zachęcił.

Jak już niejednokrotnie wspominałem, nie mam w stosunku do tego typu antologii wygórowanych oczekiwań. Z reguły nastawiam się na jedną czy dwie warte uwagi i zapamiętania opowiastki, zaś pozostałe rozdziały mają dostarczyć mniej lub bardziej wartościowej, raczej jednorazowej i do szybkiego zapomnienia lektury. I w tym konkretnym przypadku nie było totalnie żadnego zaskoczenia, bo coś takiego właśnie otrzymałem. Możecie nazywać mnie marudą, ale nie mam zamiaru kłamać, że jedynie fragmenty napisane przez Morrisona, Snydera oraz Rucki są tymi, które oceniam na plus, które miały w sobie to coś, o których miesiąc od zakończenia lektury będę jeszcze pamiętał. Pozostałe są mniej bądź bardziej przeciętne, przez co równowaga pomiędzy historiami "jakieś" i "nijakie" jest mocno przechylona w stronę tych drugich. Inaczej jest w kwestii warstwy graficznej, która prawie w całości przypadła mi do gustu (wyjątkami są Walker i JR JR). Nie ulega wątpliwości, że każdy z miłośników Batmana znajdzie z pewnością w tej antologii coś dla siebie, ale według mnie nie jest to pozycja obowiązkowa, a już na pewno nie epicka, co podkreślane jest dodatkowo na okładce. Osobiście wyżej cenię sobie DETECTIVE COMICS #1000, który to komiks dostarczył mi trochę więcej powodów do zadowolenia. Jeśli jednak zbieracie wszystko co z gackiem się tylko ukaże, nie przejmujecie się sinusoidalnym poziomem wszelkich antologii, a może najzwyczajniej pragniecie posiadać swój egzemplarz ze względu na konkretny wariant okładkowy, to nikt nie broni zakupu.

Omawiany komiks, w różnych wariantach okładkowych do wyboru,  znajdziecie m.in. w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz