niedziela, 11 października 2020

CATWOMAN VOL. 1: COPYCATS

Witajcie w Villa Hermosa, niezwykle urokliwym i spokojnym miejscu ulokowanym na zachodnim wybrzeżu USA, gdzie rozgrywa się akcja najnowszego, solowego tytułu z Kobietą Kotem w roli głównej. Oczywiście z tym spokojem to taki żart, gdyż już sama obecność i renoma Seliny Kyle sprawiają, że staje się ona dla pewnych osób ciałem obcym, którego należy się z miasta pozbyć. Główna bohaterka nie ma też zbytnio czasu na podziwianie okolicznych widoków, ponieważ scenarzystka Joëlle Jones postanowiła zamienić jej małe wakacje w pełen "atrakcji" obóz przetrwania. Czasami tak mam, że po daną serię sięgam jedynie ze względu na nazwisko lubianego przeze mnie rysownika/rysowniczki, po cichu licząc, iż oprócz efektownej i miłej dla oka warstwy graficznej, doczekam się także co najmniej solidnej, wciągającej fabuły. Nowej CATWOMAN dałem zatem szansę, a poniżej znajdziecie moje spostrzeżenia po lekturze pierwszego tomu.

W Polsce nie mieliśmy i zapewne już nie będziemy mieli okazji zobaczyć, jak po niedoszłym ślubie z BATMAN #50 potoczyły się losy drugiej połówki ze stworzonej przez Toma Kinga pary Bat-Cat. Opisuje to znana ze wcześniejszej współpracy ze wspomnianym scenarzystą Joëlle Jones, która miała okazję zilustrować akurat te nieco lepsze fragmenty z całego batmanowego runu. Nie będę ukrywał, że taki a nie inny wybór osoby, która stworzy osobną serię (scenariusz plus rysunki) z Catwoman w roli głównej, bardzo mnie ucieszyła.

Całość rozpoczyna się niedługo po tym, jak Selina porzuciła Bruce'a (którego oczywiście nadal kocha, ale zrobiła to dla dobra Batmana, całego świata i takie tam) i przeniosła się symbolicznie aż na przeciwległe wybrzeże, a konkretnie do Kalifornii. O ile Wayne zaczął się wyżywać fizycznie na swoich wrogach (patrz. BATMAN: ZIMNE DNI) o tyle jego niedoszła żona zapragnęła rozpocząć nowy rozdział, zapomnieć o niedawnych problemach osobistych i trudnych decyzjach, znaleźć trochę spokoju, wylizać emocjonalne rany, poszaleć sobie nocami w kasynie, a także znaleźć się w pobliżu swojej chorej siostry. Niestety sielanka nie trwa długo i kłopoty same ją znajdują, kiedy Selina ląduje na celowniku lokalnej, mafijnej rodziny. Zostaje wrobiona w zabójstwo dwóch policjantów i zmuszona jest podjąć własne śledztwo, aby wyjaśnić, kim są jej naśladowczynie, oraz kto i dlaczego je nasłał. Trop prowadzi do politycznej intrygi, w którą zaangażowana jest żona pewnego gubernatora, korupcji w szeregach policji, czy też handlu narkotykami na najwyższym szczeblu. Miało być cicho i przytulnie, a wyszło na to, że znalazła się w kolejnym, brudnym i zepsutym mieście typu Gotham. Cóż, niektórzy ewidentnie nie mają pecha.

Nowa seria odcina się od aktualnych wydarzeń w Gotham City, stanowiąc osobny twór, do którego można podejść tak naprawdę bez znajomości wcześniejszych, wspólnych perypetii Seliny oraz Bruce'a. Jeśli nie trzeba, to przecież nie ma sensu męczyć się na siłę lekturą batmanowego runu Toma Kinga. Zresztą, sama panna Kyle też jakoś szczególnie mocno nie wraca do tematu zakończonego związku, stąd osoby liczące na jakieś głębsze analizy i ciągłe wyrzuty sumienia, nie będą do końca zadowolone. Scenarzystka skupiła się bardziej na tym, aby wyeksponować niezwykłą zwinność, spryt  i wysportowanie Kobiety Kota, pokazać ją w wymyślnych akrobacjach na tle nocnego miasta, czy też zademonstrować jej ponadprzeciętne umiejętności w starciu z wieloma przeciwnikami na raz. Wszystko to prezentuje się miło dla oka, ale taka nieodzowna w komiksach superhero nawalanka powinna być według mnie jedynie spodziewanym dodatkiem do czegoś więcej, do jakichś bardziej ambitnych wyzwań, których chyba w tym tomie dla naszej kotki zabrakło.

O sile lub słabości danej postaci, serii, czy konkretnego story arcu, w dużej mierze decyduje odpowiedni dobór złoczyńcy. Tutaj wybór padł na żonę gubernatora, która potajemnie od dawna pociąga za sznurki i rządzi lokalnym podziemiem, i z której głosem wszyscy muszą się liczyć. Z początku postać ta mocno zaskoczyła mnie in plus, zwłaszcza ta scena, gdzie po raz pierwszy widać jej prawdziwą twarz, czy też kiedy poznajemy jej przeszłość i determinację w zdobywaniu władzy oraz pieniędzy, dla których gotowa jest zrobić dosłownie wszystko. Brzydota i zepsucie wewnątrz i zarazem na zewnątrz - idealnie połączenie. Szybko jednak Raina Creel okazała się jednowymiarowa, jej poczynania w stosunku do Catwoman mało kreatywne, a decydująca rozgrywka zaskakująco nijaka. Człowiek cały czas łudzi się jednak, że kiedy obie panie spotkają się ponownie, bo to więcej niż pewne, powodów do satysfakcji z lektury pojawi znacznie więcej.

Może to mało znaczący drobiazg, ale tytuł COPYCATS dla omawianej historii okazał się mocno nietrafiony. Akcja z kocimi dublerkami rozgrywa się w rzeczywistości jedynie na kartach pierwszych dwóch zeszytów, a później nie ma po nich śladu. Tak naprawdę jestem mocno rozczarowany tym, jak poprowadzono ten wątek i wyjaśnieniem (a po części brakiem wyjaśnienia), dlaczego Creel zdecydowała się na tą niezwykle liczną, jednorazową maskaradę.

Skoro trochę sobie narzekam, to dodam jeszcze, iż w komiksie pojawiają się jakieś postacie drugoplanowe, stanowiące tzw. grupę wsparcia, ale szczerze mówiąc, nikogo one tak naprawdę nie obchodzą. Są natomiast drobne nawiązania do innych "kocich" runów, które dojrzą i docenią mocniej siedzący w temacie fani.

Główną zaletą omawianego komiksu są bez wątpienia ilustracje, ponieważ Jones gwarantuje solidny, wysoki poziom za każdym razem, kiedy zabiera się za jakiś projekt dla DC. Jej charakterystyczna kreska znów mnie zachwyciła, zarówno jeśli mowa o podkreślaniu urody wybranych postaci, jak i w przypadku rysowania osób szkaradnych i scen niczym z horroru. Aktualnie nie wyobrażam sobie lepszej osoby do tego, aby rysować przygody Kobiety Kota. Niezwykle efektownie prezentują się wszelkie pojedynki z udziałem głównej bohaterki, a także wykonywane przez nią wymyślne akrobacje. Wraz ze startem nowej serii Joëlle nie mogła sobie odmówić okazji, aby zmodernizować kostium Catwoman, który odbiega od tego , jaki królował od ładnych paru lat. Zniknęły gogle, wróciły natomiast wysokie obcasy, pojawił się też gorset, przykrótkie rękawiczki oraz przewiewne pachy ;) Selina w tym stroju wygląda seksownie, niczym jakaś domina i osobiście uznaję tę zmianę za bardzo korzystną. Swoje pięć groszy dorzucił także Fernando Blanco, odpowiedzialny w dwóch zeszytach za różnej długości flashbacki. Nie jest to żaden przypadkowy, tzw. szeregowy fill-in artist, tylko gościu znający się na rzeczy, dysponujący miłym dla oka stylem, stanowiąc dobre uzupełnienie prac JJ. Zresztą, wraz z kolejnymi odsłonami Blanco zaczyna rozpychać się w serii CATWOMAN co raz bardziej, stając się w wielu zeszytach wiodącym, czy też samodzielnym ilustratorem. W uzupełnieniu warstwy plastycznej nie sposób nie wspomnieć o rewelacyjnych, pięknych i niezwykle oryginalnych wariantach okładkowych, jakie wykonał Stanley 'Artgerm' Lau.

CATWOMAN: COPYCATS to solidny, momentami ciekawy, ale głównie niestety dosyć nudnawy i jedynie przeciętny komiks. Oczekiwania miałem zdecydowanie większe, a rzeczywistość przyniosła mi produkt niezbyt powalający, który raz przeczytany nie sprawia, że chce się do niego wracać. Pięknie zilustrowana, stosunkowo prosta historia, ale jakby przez dużą część pusta w środku, niewiele wnosząca, nie do końca wykorzystująca ogromny potencjał, jaki tkwi w tytułowej bohaterce. Chociaż finał okazał się zdecydowanie mało satysfakcjonujący, to po kontynuację i tak sięgnę. Po pierwsze dla rysunków, a po drugie w nadziei, że seria dopiero się rozkręca i dalej będzie znacznie ciekawiej.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów CATWOMAN #1 - 6.

Pierwszy tom przygód Seliny Kyle w Villa Hermosa znajdziecie w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz