czwartek, 12 listopada 2020

GREEN LANTERN TOM 2: DZIEŃ, W KTÓRYM SPADŁY GWIAZDY

Grant Morrison oraz Liam Sharp kontynuują swoją nietypową, autorską wersję przygód Hala Jordana, na którego drodze stawiają co raz to bardziej dziwne i oryginalne wyzwania. Album DZIEŃ, W KTÓRYM SPADŁY GWIAZDY stanowi dalszy ciąg wątków zainicjowanych w inauguracyjnym tomie, a zatem zakładam, że czytaliście wspomniany zbiór i macie na jego temat wypracowaną dobrą, albo co najmniej neutralną opinię. W przeciwnym razie nie macie co tutaj szukać, ponieważ zarówno klimat, jak i sposób kreowania kolejnych rozdziałów pozostały bez zmian. Twórcy rzucają głównego bohatera w wir nieoczekiwanych wydarzeń, wymyślając nowych cudacznych przeciwników, doprowadzając go na skraj wycieńczenia, czy też kładąc na barki kosmicznego stróża prawa los całego multiwersum. Dzień jak co dzień, a o nudzie i monotonii zdecydowanie można zapomnieć.

Chociaż był to komiks zupełnie różny od tego, co w ostatnich latach serwowali fanom Zielonych Latarni Geoff Johns, Peter Tomasi, czy Robert Venditti, to jednak jego lektura pozostawiła w mojej pamięci zdecydowanie więcej pozytywów, niż tych negatywnych odczuć. Kiedy rozstawaliśmy się ostatnio z Jordanem, bohater ten ponownie wybrnął z trudnej sytuacji ratując wiele istnień, ale w konsekwencji został uwięziony wewnątrz własnego pierścienia mocy. Drugi tom, zamykający jednocześnie pierwszy z dwóch, 12-sto odcinkowych sezonów serii, z jednej strony kontynuuje bezpośrednio ten wątek, zaś z drugiej przygotowuje nas do wydarzeń, jakie rozegrają się w osobnej mini serii.

Morrison tym razem rozpoczyna, o ile to w jego przypadku możliwe, w miarę spokojnie i przystępnie dla każdego. A przynajmniej tak mi się wydaje. Z każdym kolejnym rozdziałem podkręca natomiast poziom szaleństwa, absurdu i zagmatwania, wprowadzając do gry więcej dziwacznych postaci oraz generując jedno wielkie efektowne kosmiczne starcie. Pierwsze dwa rozdziały umieszczone w tym zbiorze można tak naprawdę potraktować jako osobne historie. Duże wrażenie, zwłaszcza wizualnie, robi opowieść rozgrywająca się wewnątrz pierścienia, gdzie spore pole do popisu otrzymuje rysownik. Stosunkowo skromna kolorystyka, mniej dymków z tekstem, czy też sposób projektowania kolejnych plansz i widok ruin miasta, tworzą łącznie fajny klimat. Ta niezwykle sentymentalna, baśniowa historia jest kolejnym dowodem na to, jak wielkim wirtuozem jest Liam Sharp. Najlepszy rozdział z całego pierwszego sezonu serii. Drugi one-shot poświęcony jest team-upowi Hala z Oliverem Queenem. Dwaj wieloletni przyjaciele zmagają się na Ziemi z problemem kosmitów, narkotyków, zabójców i jak nietrudno zgadnąć, z pewnymi problemami, ale jednak udaje się zażegnać niebezpieczeństwo. Dziwacznie, momentami śmiesznie i oczekiwane skojarzenie z klasycznymi przygodami autorstwa O'Neila oraz Adamsa.

Zeszyty od 9 do 12 to już ostra jazda bez trzymanki, a wszystko za sprawą machinacji pociągającego za sznurki Kontrolera Mu i jego planów, których centralnym i niezbędnym składnikiem jest Hal Jordan. Akcja trzyma w napięciu, obfituje w wiele nieoczekiwanych konfrontacji, wprowadza na scenę nietypowych bohaterów i złoczyńców, i co ważne, chociaż może wydawać się nie do końca klarowna i przejrzysta (scenariusz w przypadku pana Morrisona tradycyjnie wymaga większego skupienia od czytelnika), to jednak całkiem dobrze spaja i uzupełnia dotychczasowe odsłony serii. Green Lanterni z różnych alternatywnych wymiarów (z czego każdemu przypisano inne słowa przysięgi) cudaczny Qwa-Man z wszechświata antymaterii, walka o ocalenie świata - to niektóre elementy sprawiające, że czuć tutaj trochę atmosferę rodem z MULTIWERSUM autorstwa Szalonego Szkota. Końcówka okazuje się satysfakcjonując i spełnia swoje zadanie, zachęcając odbiorcę do sięgnięcia po kontynuację.

W kwestii warstwy wizualnej nie ma co się zbyt dużo rozpisywać, gdyż praktycznie nie zaszły tutaj większe zmiany. I jest to wiadomość jak najbardziej pozytywna. Liam Sharp nadal perfekcyjnie wywiązuje się z powierzonej mu roli, a wykonane przez niego ilustracje stoją na ustalonym w pierwszym zeszycie, wysokim i satysfakcjonującym poziomie. Z jego plansz bije precyzja, piękno oraz umiejętność odnajdowania się w różnorodnym otoczeniu. Największe wrażenie zrobiły na mnie plansze ukazujące wnętrze pierścienia mocy (gdzie Sharp dodatkowo nakłada sam kolory), a także wszelkie sceny z udziałem Qwa-Mana. Po raz kolejny należy podkreślić, że artysta ten wydaje się wręcz stworzony do tego, aby rysować różne, mniej lub bardziej dziwaczne zakątki kosmosu oraz ich mieszkańców. Jeśli spodobały Wam się malunki Sharpa z części pierwszej, to również odsłona druga powinna dostarczyć podobnych doznań. Swoje pięć groszy dorzuca także Steve Oliff, zapewniając żywą i urozmaiconą kolorystykę.

Na końcu dostajemy annual, który stanowi zamkniętą, odrębną historię, jaką można osadzić tak naprawdę w dowolnym momencie kontinuum. Rodzina Jordanów zmaga się tutaj z inwazją kosmitów, którzy - a to dopiero niespodzianka - postanawiają przejąć kontrolę nad Ziemianami. A wszystko kręci się wokół fal, ich częstotliwości, pasma oraz długości. Całość rozgrywa się tym razem na Ziemi, a w historii dominuje dynamiczna akcja ubogacona efektownymi wyładowaniami/przebłyskami. Opowieść ta jest tylko poprawna, i choć pomysł na przeciwnika wydaje się ponownie pokręcony i nieoczekiwany, to jednak w tym konkretnym przypadku Morrison nie zdołał wzbudzić mojego zaciekawienia, fascynacji snutą przez niego intrygą. Jednorazowy, dosyć chaotycznie prowadzony twór, o którym szybko się zapomina. Graficznie również nie powala, zwłaszcza jeśli wcześniej miało się styczność z geniuszem ołówka w postaci Liama Sharpa. Duet Giuseppe Camuncoli (szkic) oraz Trevor Scott (tusz) dysponuje odmiennym stylem, który można potraktować jako chwilowe urozmaicenie, ale na dłuższą metę nie chciałbym, aby obaj panowie zabierali się więcej za wizualizację świata Zielonych Latarni.

Pod koniec znajdziemy galerię wariantów okładkowych, które przynajmniej na mnie, większego wrażenia nie zrobiły.

DZIEŃ, W KTÓRYM SPADŁY GWIAZDY idzie w ślady swojego poprzednika, okazując się tomem napakowanym po brzegi we wszystko to, co zdecydowało o sukcesie pierwszego wydania zbiorczego. Pełno tutaj szalonych, dramatycznych, a także humorystycznych momentów, a oprócz tego cała masa efektownych pojedynków, gościnnych występów oraz pięknie namalowanych zakamarków przestrzeni kosmicznej. Ze względu na nieograniczoną wyobraźnię twórców i skłonność do tworzenia bardziej skomplikowanych, chaotycznych i jakże oryginalnych rozwiązań, lektura tego komiksu nie jest łatwa, prosta i zrozumiała dla każdego, nawet dla zagorzałych fanów Hala Jordana, czy też Korpusu Zielonych Latarni. Zamiast dostarczyć przyjemności, przyprawi o niepotrzebny ból głowy. Ja od początku wciągnąłem się w to pokręcone morrisonowe si-fi, które ilustrowane przez Sharpa stanowi dodatkowo ucztę dla oczu. Pomimo zakończenia pierwszego sezonu, wątek Hala jest otwarty i daleki od finalizacji. Kolejny rozdział tego runu stanowi mini seria GREEN LANTERN: BLACKSTARS, której już niecierpliwe zaczynam wypatrywać w egmontowych zapowiedziach.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów THE GREEN LANTERN #7 - 12 oraz THE GREEN LANTERN ANNUAL #1.

Drugi tom niezwykłych przygód Hala Jordana znajdziecie na Egmont.pl oraz w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz