Komiksy z linii DC Kids oraz DC Young Adults generują straszliwie beznadziejne clickbaity na serwisach pokroju CBR i jeśli gdzieś tam się natknęliście na coś w stylu ”SZOK, DC zmieniło origin Mr. Freeze’a!!!1!11”, to istnieje ogromna szansa, że któryś z redaktorów przeczytał VICTOR AND NORA: A GOTHAM LOVE STORY i chciał zarobić na kliknięciach. Lauren Myracle bowiem postanowiła przedstawić nam oboje głównych bohaterów jako nastolatków przeżywających swoją pierwszą, prawdziwą, ale zarazem i tragiczną miłość i nie znajdziecie tutaj niczego, co wskazywałoby na to, że Victor z czasem stanie się szaleńcem. Komiks ten jawi się nam jako dość standardowa opowieść o dwojgu młodych i dobrych ludzi, których połączyło silne uczucie. Nie ma tu Batmana czy jakiejkolwiek innej postaci z DC, nawet samo miasto Gotham nie odgrywa żadnej ważniejszej roli. Ale dzięki temu, że Lauren Myracle ma prawie 200 stron do dyspozycji, nic nie dzieje się tu przypadkiem, nie ma chodzenia na skróty i dzięki temu clue komiksu, a więc te tytułowe love story jest po prostu bardzo dobrze napisane. Czuć i widać jak nasi bohaterowie powoli dorastają do tego, by wyznać sobie swoje uczucia, a gdy już to następuje… nadal mamy do czynienia z fajnie poprowadzonym związkiem. I przy tym ze świetnie prowadzoną symboliką i zabawą narracyjną. Przyzwyczaiłem się już do tego, że nie da się chyba pisać Victora Friesa bez wrzucania w co trzeci dialog odniesień do zamrażania, tak jak Bane musi non stop chrzanić o łamaniu rzeczy. Lecz gdy pojawiają się sceny nawiązujące między innymi do filmów Tima Burtona, które totalnie pasują do danych fragmentów opowieści, to ocena całości podświadomie idzie w górę. Tak też właśnie mija lektura całości komiksu VICTOR AND NORA: A GOTHAM LOVE STORY – szybko, sprawnie i z poczuciem tego, że Lauren Myracle odwaliła porządną robotę. Chciałbym tu móc napisać coś bardziej pozytywnego, lecz niestety komiks nie jest wolny od wad.
Wyłapałem w warstwie scenariuszowej taką tylko jedną – mianowicie poziom geniuszu Victora jest tutaj trochę poza skalą. W sensie takim, że ten nastolatek (w komiksie ma 17 lat) poziomem swojego intelektu nie tylko przewyższa statystyczną średnią, co jest akurat całkowicie akceptowalne, ale także przyćmiewa momentami absolutnie wszystkich dookoła. Niby ma to pokazać, przynajmniej tak sądzę, że przed naszym bohaterem jest wielka kariera, tylko iż pokazano to jak dla mnie w sposób mocno przesadzony i sprawiający wrażenie, że wokół chłopaka w laboratorium kręcą się sami przypadkowi ludzie.
Małym kłopotem są też dla mnie mocno nierówne rysunki Isaaca Goodharta, którego kojarzę z co najmniej kilku tytułów dla Image Comics. Jest to jeden ze zwycięzców organizowanego przez tamtejsze studio Top Cow konkursu Talent’s Hunt, które pomimo kilku lat obecności na rynku, nie wypromowało jeszcze bodaj ani jednego nazwiska, które przebiłoby się do pierwszej ligi rysowników w USA. Nie wiem czy Goodhart sam się ogranicza czy też po prostu pewnych rzeczy nie lubi, lecz zdecydowanie najlepsze graficznie momenty komiksu VICTOR AND NORA: A GOTHAM LOVE STORY to te, w których pojawiają się sceny nawiązujące do innych dzieł popkultury. Widać wtedy jak na tacy, iż Goodhart potrafi bardzo fajnie pokazać coś innego od tego, do czego mnie już przyzwyczaił na łamach tytułów z Image.
Mimo to, komiks czytało mi się bardzo dobrze, lekko, łatwo i przede wszystkim przyjemnie. VICTOR AND NORA: A GOTHAM LOVE STORY to zdecydowanie nie jest absolutny top tego, co zdążyłem już poznać z linii Kids/Young Adults, ale hej – jakby mi ktoś powiedział w ostatnich miesiącach, że sobie zrecenzuję drugie komiksowe love story (wcześniej było zdecydowanie bardziej osadzone w klimatach superbohaterskich YOU BROUGHT ME THE OCEAN) i w dodatku będzie to tekst bardziej pozytywny niż negatywny, to postukałbym się w głowę. Dlatego nie warto się zamykać na nowe rzeczy, zwłaszcza, jeśli jest na nie odpowiedni pomysł.
Krzysztof Tymczyński
VICTOR AND NORA: A GOTHAM LOVE STORY do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz