Komiksy takiego typu jak UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE’A MIGNOLI to publikacje dość nietypowe. Są one skierowane bowiem do bardzo konkretnej grupy odbiorców – takich, którzy już znają i przede wszystkim mocno doceniają dorobek danego twórcy i nie przeszkadza im, iż nierzadko nie zawierają one konkretnych historii, a tylko te jej fragmenty, do których dane nazwisko dołożyło rękę. Teraz może lekko Was zadziwię, lecz chociaż lubię Mignolę jako artystę, jego styl uważam za niezwykły i niepodrabialny, to jednak jak to często powtarzam, z jego autorskiego dorobku zdecydowanie bardziej wolę ”BBPO” niż ”Hellboya”. Co więcej, jestem z tych dziwnych typów, dla których dobry komiks nie musi być piękny i jeśli scenariusz jest taki, jakiego oczekuję, to całość może rysować (bez urazy) Dem i będę zadowolony. Dla mnie UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE’A MIGNOLI stało się więc nie tyle okazją do poznania wczesnych prac wymienionego w tytule twórcy, ale też i kilku komiksów, o których istnieniu pewnie bym nawet nie wiedział, gdyby nie ta publikacja. Ryzyko nieduże, bo nawet gdyby okazały się kiepskie fabularnie, to przynajmniej miałem pewność, że będą fajnie narysowane.
No i tak jak wspomniałem wcześniej – UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE’A MIGNOLI było komiksem, którego początkowo wcale nie planowałem kupować, a jeśli już, to była to opcja ”jak jakimś cudem będę zbyt bogaty”. Potem zobaczyłem zawartość komiksu i zdanie się szybko zmieniło. Jak często bowiem mieliśmy dotąd okazję przeczytać kompletną historię z udziałem Widmowego Przybysza, gdzie nie robił on za tło? No nie pamiętam. Tymczasem tom otwiera kompletna miniseria z 1987 roku, która okazała się nad wyraz ciekawa. Phantom Stranger musi w niej zmierzyć się z Eclipso, który zamierza doprowadzić do upadku naszej planety poprzez wywołanie konfliktu zbrojnego pomiędzy USA i ZSRR. Przybyszowi pomagają tu między innymi Jimmy Olsen czy Valentina Wostok, a także wykorzystywany przez złowrogiego czarodzieja, niejaki Bruce Gordon (hmmmm…). Te cztery zeszyty nie tylko wyglądały całkiem nieźle, ale i spore wrażenie zrobił na mnie dość dosadny scenariusz Paula Kupperberga – angażujący, mocno politykujący (lecz przy tym pouczający) i fajnie korzystający z postaci znanych, lecz zdecydowanie nie pierwszoplanowych. Ale to i tak nic przy kolejnej miniserii, która zmieściła się w UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE’A MIGNOLI.
Jako fan przygód Supermana, ze szczególnym naciskiem na okres tuż po komiksowym KRYZYSIE NA NIESKOŃCZONYCH ZIEMIACH, szczególnie mocno byłem zainteresowany miniserią THE WORLD OF KRYPTON, która przedstawia ówczesną wizję DC na lata świetności i upadku rodzinnej planety eSa. Mignoli chyba nawet był przyspawany do tego projektu, bo większość z kolejnych zawartych w tomie zeszytów regularnych przygód Człowieka ze Stali w jakimś stopniu odwołuje się do tej miniserii. Tutaj głównym bohaterem jest Van-L – dawny przodek Kal-Ela, z perspektywy którego widzimy narastające na Kryptonie problemy społeczne, kulturowe jak i w końcu także militarne, a także ich wstrząsające efekty. Za scenariusz jest tu odpowiedzialny sam John Byrne – w owym czasie jeden z głównych architektów przygód Supermana i z pewnością nie napiszę, że nie była to ciekawa wizja i perspektywa. Kryptończycy są tu wyniośli i tak zadufani w sobie, że absolutnie pasuje mi to do wizerunku rasy, która sama sprowadziła na siebie zagładę.
Druga połowa tomu to już takie wspomniane wcześniej ”pojedyncze strzały”. Połowa z nich to kolejne opowieści z Supermanem, lecz jak już napisałem, za wyjątkiem starcia z Silver Banshee, mamy tu raz za razem odwołania do THE WORLD OF KRYPTON. Po przekroczeniu trzysetnej strony wpadamy na opowieść zawartą w jednym z annuali Potwora z Bagien i tu kolejna ciekawostka – scenariusz tej historii to dzieło samego Neila Gaimana. Widać to praktycznie od razu, ponieważ autor ten zastosował tu typ narracji charakterystyczny dla chociażby SANDMANA, aczkolwiek oczywiście z zachowaniem odpowiednich proporcji.
I wreszcie strona 337 i historia SANKTUARIUM, którą fani TM-Semica kojarzą pod nazwą SANCTUM. O tym komiksie napisano już wiele i nie sądzę, bym musiał coś dodawać. Tu widzimy już Mignolę w najbardziej charakterystycznym dla niego stylu, a posępny, przytłaczający klimat grozy nie przeterminował się nawet o minutkę. To niezmiennie świetna, pojedyncza historia z Gackiem, którą warto polecić każdemu fanowi postaci, o ile jakimś cudem jeszcze jej nie znacie.
UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE’A MIGNOLI zamyka się dwoma krótkimi historiami, w których nadal widać mocne eksperymenty graficzne. Liczący osiem stron GAZ ŚMIERCI wyróżnia się głównie bardzo oszczędną paletą barw, zaś GDYBY CZŁEK Z GLINY POWSTAŁ jest jakby utrzymane w kreskówkowym stylu. W tym drugim przypadku niekoniecznie przypadły mi te eksperymenty do gustu.
Nadal jestem ciekaw jakie haki musi mieć na Egmont pewien badacz kultury, że wydawca nieustannie pozwala mu pisać te posłowia…
Ameryki nie odkryję – UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE’A MIGNOLI to w pierwszej kolejności pozycja dla fanów danego artysty, dopiero w drugiej – dla miłośników DC. Ale i jedni i drudzy znajdą tu dla siebie sporo dobrego.
Krzysztof Tymczyński
UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE'A MIGNOLI zawiera materiał z zeszytów THE PHANTOM STRANGER (1987) #1-4, THE WORLD OF KRYPTON #1-4, ACTION COMICS #600, SUPERMAN (1988) #18 i #23, ACTION COMICS ANNUAL (1989) #2, SWAMP THING ANNUAL (1989) #5, BATMAN: LEGENDS OF THE DARK KNIGHT (1993) #54, BATMAN: GOTHAM KNIGHTS #36 oraz BATMAN VILLAINS: SECRET FILES AND ORIGINS.
UNIWERSUM DC WEDŁUG MIKE'A MIGNOLI do kupienia między innymi w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.
Posłowia pana Kamila nie są złe, a już lepsze niż niejedno posłowie z oryginalnego wydania.
OdpowiedzUsuń