Scenarzysta Simon
Spurrier (znany u nas też z CODY wydanej przez wydawnictwo Non Stop Comics)
wreszcie pokazał swoje pazurki. Tym razem zabiera nas przez odjechaną podróż po
starych śmieciach, co chwilę dodając jednak coś od siebie oraz drocząc się z
czytelnikiem. On wie, że znamy zasady tego świata. Że przez te wszystkie lata
wielu z nas czytało SANDMANA nie raz i w kółku. Zabiera nas więc w podróż po
„najlepszych kawałkach” uniwersum Neila Gaimana, ale jednocześnie czyni je
swoim. Tak jakby także poznał prawdziwe imię każdej z zamieszkujących je istot,
by posiąść ich moc oraz rządzić niby królowa Tytania.
W dwuczęściowej
miłości trafiamy na starą znajomą – Rose Walker, której historia wzrusza, budzi
fascynację, a jednocześnie jest tak słodko-gorzka jak tylko może być opowieść o
dawnym Wirze. Przy okazji gdzieś spoza kadru przyplątała się moja ulubiona
postać z familii Nieskończonych, która jak zawsze pewnie macza swoje
wysublimowane, delikatne paluszki w wielu sercach naraz.
Następnie wracamy
do Śnienia, gdzie tajemnicza Sztuczna Inteligencja rozpoczyna swoje rządy.
Jednym z jej pierwszych rozkazów jest wysłanie poznanej w poprzednim tomie Dory
oraz kruka Matthew na poszukiwania Snu. Zajrzą więc oni do krainy Tytanii, do
Piekła, a nawet do gospody „Koniec Światów”. W każdym z tych miejsc odkryją
jakiś trop, ale czy finalnie będą zadowoleni z rozwiązania zagadki?
Scenariuszowo
ten tom, to prawdziwa bomba. Rozwija wątek Dory, wreszcie wyjaśnia postępowanie
Snu-Daniela, a przy tym zmusza do pewnych przemyśleń. Dalej jest to oczywiście
z lekka odtwórcze, ale chciałbym, ale czyż właśnie nie o to chodzi w
postmodernizmie? Wciąż i wciąż tworzenie nowych historii ze znanych nam do
znudzenia klocków, na które rzucamy jednak nowe światło albo łączymy w lekko
odmienny sposób? Tym razem ta zabawa Spurrierowi wyszła wręcz wybitnie, a na
kolejny tom czekam z niecierpliwością (mam nadzieję, że dostaniemy go jednak
trochę szybciej niż ten).
Graficznie także
byłe zachwycony w trakcie lektury. Pierwsze dwa zeszyty ilustrowała Abigail
Larson, której styl jest tak inny od tego, co znamy z wcześniejszych (i
późniejszych) zeszytów, że może wywołać szok, ale wpasowuje się to w zamysł, że
mamy do czynienia z czymś innym niż dotychczas. Prawie nawet zakochałem się w
Rose Walker w wykonaniu tej artystki. Jej kreska przypomina mi bardziej jakby
komiksy włoskie czy portugalskie, co w mojej głowie od razu nadało jeszcze
bardziej europejski „wymiar” tej historii. Quinton Winter (kolorysta) bardzo
dobrze poradził sobie zaś z przeskokami między szaleństwem a codziennością w
dobranej palecie barw.
Rysunki w reszcie
tomu to już zaś sprawka Bilquis Evely, która miała tu niezłe pole do popisu.
Nie tylko musiała poradzić sobie z nowy Śnieniem oraz kolejnymi światami
odwiedzanymi przez bohaterów, ale też z zilustrowaniem różnych opowieści pod
koniec. Każda z nich wymagała zaś bardzo innego stylu. Ta utalentowana
rysowniczka poradziła sobie zaś z każdym z nich. Kolorysta Mat Lopes zaś robił
wszystko, aby poradzić sobie z każdym szaleństwem i dzięki temu dostaliśmy
komiks bardzo cieszący oczy wizualnie.
Polskie wydanie
jak zawsze rewelacyjnie przetłumaczyła Paulina Braiter (a mamy tu, chociażby
rymujące demony czasami tracące rymy). Nie zawiera ono żadnych dodatków poza
reklamami innych serii z SANDMAN UNIWERSUM.
Jeżeli
czytaliście pierwszy tom ŚNIENIA, to koniecznie musicie sięgnąć po ten album.
Tych, którzy jeszcze nie mieli okazji, a lubią SANDMANA, też jednak zachęcam do
sięgnięcia po ŚNIENIE. Nie jest to za to raczej seria dla osób nieznających
świata wykreowanego przez Neila Gaimana. Bez kontekstu raczej ciężko byłoby się
w tym wszystkim połapać, gdyż nawet jeżeli postaci cos tłumaczą, to
niewystarczająco, aby zrozumieć cały kontekst. Sięgnijcie więc po SANDMANA (nie
znać to zbrodnia), a potem biegiem do sklepu po oba tomy ŚNIENIA, bo PUSTE
SKORUPY to naprawdę świetna lektura.
Opisywane
wydanie zawiera materiał z komiksów THE DREAMING #7-12.
Komiks ten
znajdziecie m.in. w internetowym sklepie ATOM Comics albo w sklepie Egmontu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz