wtorek, 9 grudnia 2014

AMERYKAŃSKI WAMPIR tom 2

Bartosz Józefiak w kolejnej recenzji przeniesionej z DC Multiverse:

100 NABOI z wampirami w roli głównej – recenzja AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA tom drugi. Komiks został wydany w Polsce przez Egmont w cyklu "Obrazy Grozy".

Zapora  Hoovera zwana również tamą w Boulder, w momencie powstania w 1936 roku była największą betonową budowlą w historii. Moloch zbudowany za 49 mln dolarów przez spółkę „Six companies, Inc”  jest jednym z symboli Ameryki.

Scenarzysta Scott Snyder w drugim tomie AMERYKAŃSKIM WAMPIRZE pokazuje jednak, że tamę zbudowało konsorcjum czterech firm z ofertą o 10 milionów dol. niższą. Zanim jej twórcy zdążyli nacieszyć się swoją inwestycją, stają się celami brutalnych ataków. Giną jeden po drugim w oddalonym o 40 km od tamy Las Vegas, które już wtedy pracowało na swoją złą sławę. Miejscowy szeryf Cashel McCogan (wspierany przez dwójkę agentów federalnych) prowadzi śledztwo, które prowadzi do szefa lokalnej mafii i właściciela sieci domów publicznych Jima Smoke’a. Szeryf nie wie, że jeszcze niedawno jego zaprzysięgły wróg nazywał się Skinner Sweet i jest dużo starszy, niż mogłoby się wydawać...

Nie psując zbyt wiele z fabuły drugiej części AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA zdradzę tylko, że w historii pojawiają się jeszcze nowe i bardzo, bardzo stare wampiry, dwie grupy organizacji zawodowo tropiącej tychże, a także wielu gości znanych z pierwszego tomu.

Skinner Sweet, bezwzględny i uroczy tytułowy amerykański wampir powraca tu w wielkim stylu.  Ci, którzy zakochali się w nim w pierwszym tomie, nie będą rozczarowani. To świetna postać i nie ma wątpliwości, że scenarzysta uwielbia się nią bawić. Skinner jest prawdziwym anty – bohaterem. Tu nie ma mowy o szarości, to po prostu ucieleśnienie egoistycznego zła. Potwór, który zabije niewinnych bez mrugnięcia okiem, do tego z szelmowskim uśmiechem i nieskrywaną satysfakcją.  Nie od wczoraj wiadomo, że złe postacie są bardziej ciekawe od dobrych. Wie o tym Snyder i bez skrępowania wykorzystuje tą słabość czytelnika. Niczym nie próbuje usprawiedliwiać swojego bohatera, jakby mówił do fanów serii: zobaczcie, komu kibicujecie. Jak to o was świadczy, skoro chcecie, żeby zło wygrało? To zabieg nie obcy kulturze popularnej i podobnie jak wielu w innych historiach, w których główny bohater jest niemoralny do szpiku kości, dostajemy danie ciekawe i niestandardowe, sprawdzające wrażliwość czytelnika.

Ale w tym tomie ewidentnie ciężar przesuwa się ze Skinnera Sweeta także w inne rejony. Snyder pokazuje tu, że choć historia ta zaczęła się od Amerykańskiego Wampira, teraz jest już większa od niego samego, a przez to jeszcze ciekawsza. Mamy tu świat pełen sprzecznych interesów różnych grup wampirów, łowców i zwykłych śmiertelników. Dlatego właśnie drugi tom AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA to dzieło dużo ciekawsze od swojego poprzednika.  Wszystkie postacie są poprowadzone równie ciekawie (może z wyjątkiem dwóch łowców wampirów płci męskiej, którzy zdają się być dwoma wersjami tego samego nudnego człowieka). Podobnie jak w pierwszym tomie, każdy pozytywny bohater za swoją moralność zapłaci wysoką cenę, a czyste zło w postaci Skinnera Sweeta kolejny raz wymknie się sprawiedliwości.

Komiks ten miał być odtrutką na przesłodzone wampiry, które opanowały ekrany telewizorów i kin w ostatnich latach. To się udało, bo stwory z tego komiksu słodkie nie są na pewno, choć Snyder nie uniknął tutaj wpadnięcia w inne klisze fabularne. Prastara organizacja tropiąca wampiry, której członkowie poprzysięgli zniszczyć nocne stwory raz na zawsze – do tego wyposażona w specjalne pociski (drewniane, złote) na każdego wampira. Brzmi znajomo? Takich organizacji widzieliśmy już  mnóstwo. Na pewno tak zdolnego scenarzysty jak Snydera stać było na stworzenie ciekawszego wcielenia łowców wampirów (Jak ten stary jak świat pomysł odkurzyć i podać w nowym, ciekawym sosie – można zobaczyć w innej „wampirzej” serii DC: I, VAMPIRE, która wystartowała wraz z New 52 i niedawno niestety została zamknięta).
AMERICAN VAMPIRE miał być też metaforą Ameryki, wielką powieścią o jej przeszłości i zarazem współczesności. Stąd tama Hoovera i wycieczka do Las Vegas. Czy to się udało – nie jestem pewien. Bezwzględność amerykańskiego kapitalizmu mieliby tu obrazować czterej biznesmeni, którzy z chęci zysku dopuścili się najgorszych rzeczy. Ale mam wrażenie, że z tego okresu amerykańskiej historii dałoby się wykrzesać więcej, wchodząc głębiej w mafijne opowieści i erę prohibicji. Takich wątków tutaj nie ma. A szkoda, bo to zmarnowany potencjał. Zobaczyć Ala Capone walczącego z rywalami – wampirami? To by było coś. Ale Skinner Sweet nie zdążył rozwinąć skrzydeł jako mafioso, a tom dobiegł końca. Następny będzie się dział już w czasach II wojny światowej, więc do prohibicji nijak nie wrócimy.

Brazylijski rysownik Rafael Albuquerque za swoją pracę zbiera pochwały  - i bardzo słusznie, bo A.M. to świetnie narysowana seria, którą czyta się z przyjemnością dzięki jego rysunkom. Nie jest to jednak styl bardzo oryginalny – do złudzenia przypomina mi rysunki Amerykanina Stuarta Immonena, znanego chociażby ze świetnej serii NEXTWAVE – AGENTS OF H.A.T.E.

Poprzez wielość wątków, moralną niejednoznaczność bohaterów i nawiązania do historii Ameryki, komiks przywodzi na myśl 100 Naboi – z wampirami w roli potężnego Trustu. 100 NABOI w klimacie horroru? Bardzo chętnie! Pozostaje mieć nadzieję, że Skinner Sweet jednak pozostanie w Polsce na dłużej i ujrzymy u nas wszystkie tomy jego serii. A nuż kolejnym razem temu skurczysynowi wreszcie powinie się noga?

Bartosz Józefiak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz