wtorek, 16 grudnia 2014

THE DOOM PATROL ARCHIVES VOL. 1

Czerpiemy dalej z archiwalnych recenzji Przemka Mazura. Dziś recenzja czegoś wyjątkowo archiwalnego:



Niniejszy tom otwiera pełną, złożoną z pięciu „odsłon” reedycję pierwszej serii z udziałem Doom Patrol – „Najdziwniejszych Herosów Świata”. I rzeczywiście, bo czwórkę bohaterów tej serii istotnie trudno byłoby zaliczyć do uwielbianych przez wczesnych nastolatków popkulturowych ikon.

Lider i organizator tej formacji, niejaki Coulder, to przykuty do inwalidzkiego wózka geniusz dysponujący znacznym zapleczem technologicznym. Rita Farr to niegdysiejsza gwiazda Hollywood do woli zmieniająca swe rozmiary. Stąd zresztą wziął się jej ukuty przez media pseudonim – Elasti-Girl. Larry Trainer parał się swego czasu testowaniem nowych typów samolotów dla amerykańskiego lotnictwa. Pewnego dnia pilotowana przezeń maszyna uległa katastrofie, w efekcie której doznał on napromieniowania cząsteczkami radioaktywnymi. Larry przeżył, ale ku swemu zdumieniu odkrył, iż zyskał możliwość tworzenia energetycznego sobowtóra przemieszczającego się z prędkością światła. Obandażowany powstrzymującymi radiacje opatrunkami, Larry zyskał miano Negative Mana, stając się najbardziej „mobilnym” przedstawicielem Doom Patrol. Jest jednak istotny mankament jego przypadłości: wspomniana astralna forma nie może przebywać jednorazowo poza ciałem dłużej niż minutę. Bowiem wraz z przekroczeniem tegoż limitu funkcje życiowe „nosiciela” uległyby zatrzymaniu. Cliff Steele swego czasu zdobywał laury jako kierowca rajdowy. Wypadek w trakcie zawodów sprawił, że raz na zawsze utracił on swe oryginalne ciało, ale za sprawą wprawnego chirurga (którym zresztą okazuje się nie kto inny jak właśnie Coulder) mózg Cliffa znajduje nową, tym razem całkowicie zmechanizowaną powłokę. Początkowo jako Automaton, a z czasem po prostu jako Robotman rzeczony wyrasta na filar grupy i jej najbardziej charakterystyczną „wizytówkę”.

Już po tej dalece pobieżnej charakterystyce da się dostrzec, że mamy do czynienia z nietypową jak na superbohaterskie standardy grupą, tym bardziej, że debiutowała ona w zamierzchłym 1963 roku. Asumptem do ich zaistnienia był stopniowy, acz sukcesywny spadek zainteresowania magazynem MY GREATEST ADVENTURE, który zresztą do bestsellerów nigdy nie należał. Arnold Drake, twórca może nie wybitny, niemniej energiczny, otrzymał zlecenie zmiany tego stanu rzeczy. W tym celu posłużył się on mało wyszukaną, choć w ówczesnym momencie najskuteczniejszą metodą: wykreował grupę superbohaterów, co z miejsca podratowało sytuację pisma. Początek lat sześćdziesiątych przyniósł wraz z sobą renesans zainteresowania konwencją superbohaterską, a zwłaszcza fabułami z udziałem organizacji istot obdarzonych nadnaturalnymi zdolnościami. Za prekursora pod tym względem wypadałoby uznać grupę Challengers of The Unknown, debiutującą na łamach szóstego numeru magazynu SHOWCASE (styczeń/luty 1957 roku). Mimo, że jej czterej przedstawiciele nie dysponowali wspomnianymi zdolnościami, to jednak okazała się na tyle inspirująca, że przyczyniła się do zaistnienia Fantastycznej Czwórki, przyjaciół, dla których miano superbohaterów jest jak najbardziej adekwatne.

Publikowana przez Marvel Comics FANTASTIC FOUR (premiera w listopadzie 1961 roku) okazała się komercyjnym hitem umożliwiając dynamiczny rozwój tegoż wydawnictwa, które z powodzeniem (jakieś 60 procent udziału amerykańskiego rynku) trwa po dzień dzisiejszy. Nic zatem dziwnego, że kierując się z powodzeniem przetestowaną metodą, Drake powołał do istnienia bohaterów, którzy de facto stanowili odkształconą wersje Fantastycznej Czwórki. Ponętna, ale i wrażliwa Elasti-Girl to z miejsca dostrzegalna parafraza zarówno Reeda Richardsa (Mr Fantastica) jak i jego towarzyszki życia, Sue (Invisible Girl). Energetyczny Negative Man wzbudza skojarzenia z Human Torchem, a rozgoryczony utratą fizykalnej strony człowieczeństwa Robotman odnajduje swój pierwowzór w permanentnie zmagającym się z tym samym problemem Thingu. Bardziej złożoną kreacją pod tym względem jest Coulder, początkowo skrzętnie chroniący swą tożsamość. Tytułując się wiele mówiącym określeniem „Szef” bezapelacyjnie pełni funkcje „mózgu” grupy, a mimo inwalidztwa potrafi sobie poradzić także w sytuacjach typu „mordobicie”. Jego wszechstronna wiedza – od inżynierii, poprzez medycynę aż po elektronikę czyni zeń odpowiednik Mr Fantastica, a zarazem „prototyp” Charlesa Xaviera, mentora marvelowskich mutantów skupionych w organizacji X-Men. Rzecz jest o tyle interesująca, że obie grupy zaistniały mnie więcej w tym samym okresie. X-MEN bowiem miało swą premierę we wrześniu 1963, czyli zaledwie kwartał po debiucie Doom Patrol w osiemdziesiątym numerze
MY GREATEST ADVENTURE. Na tym jednak podobieństwa się nie kończą, bo zarówno nastoletni wychowankowie Xaviera, jak i kreacje Drake’a, w odróżnieniu od chociażby Fantastycznej Czwórki nie mogli liczyć na społeczny poklask. I chociaż początkowo Angel otrzymywał setki całusów od napalonych wielbicielek, a „Patrolowcy” bywali na oficjalnych bankietach, to jednak ogół Amerykanów odnosił się do nich ze znaczną dozą nieufności. Bystra Rita Farr prędko dostrzegła, że zarówno ona, jak i jej towarzysze, postrzegani są jako ekscentryczne dziwadła, a chwilowe zainteresowanie w każdej chwili może przerodzić się w otwartą wrogość. Jak świetnie wiadomo wszystkim fanom mutantów, podobny motyw braku akceptacji ze strony „zwykłych” ludzi na stałe zagościł w poświęconych im tytułach. Czyżby przypadkowe podobieństwa?

Abstrahując od dywagacji o domniemanym plagiacie wypada przyznać, że Drake konsekwentnie, a przy tym bez dydaktycznej nachalności (czego niestety nie ustrzegli się niektórzy scenarzyści mutantów) budował nastrój odrzucenia wykreowanych przezeń postaci. Mimo, że ich zdjęcia okazjonalnie pojawiają się na okładkach wysoko nakładowych czasopism, a oni sami są rozpoznawani zarówno przez stróżów prawa, jak i przypadkowych przechodniów to jednak stale towarzyszy im odczucie nieufności. Negative Man i reszta „paczki” nawet nie ma co śnić, by stać się idolami nastolatków na podobnej zasadzie jak ich „koledzy po fachu” z Ligi Sprawiedliwości. Mimo to kontynuują swą krucjatę w obronie tych, którzy z trudem kryją swe obawy wobec Doom Patrol. Wzorcowo wykonują zlecone im misje, a i sam „Szef” nie próżnuje. Wartkie, awanturnicze fabuły, cieszące oko rysunki, a do tego nietypowi bohaterowie sprawiły, że
MY GREATEST ADVENTURE utrzymało się na rynku. Wraz z numerem osiemdziesiątym szóstym (z marca 1964 roku) magazyn zmienił tytuł na – jakże by inaczej - THE DOOM PATROL! Tym samym „Najdziwniejsi Herosi Świata” okazali się trafionym pomysłem odnajdując się na już wówczas nie łatwym rynku komiksowym.

Nie obyło się jednak bez kolapsów. Tym, czego wyraźnie brakuje pierwszym epizodom serii THE DOOM PATROL jest brak przekonujących i wprawnie skrojonych oponentów. Diaboliczny Generał Immortus („stary niczym czas”), pomimo swej pomysłowości w konfrontacjach z przedstawicielami tegoż zespołu, prezentuje się więcej niż „blado”. Jego motywacja – pożądliwość klejnotów, formuły tworzenia życia etc. – może co najwyżej wzbudzić uśmiech politowania u współczesnego czytelnika. Sprawy nie ratuje kuriozalny mundur z epoletami, w którym rzeczony zwykł się obnosić. Podsumowując, ów osobnik sprawia wrażenie nieudanej kopii Vandal Savage’a, klasycznego arcyłotra DC Comics, zaistniałego w jeszcze bardziej zamierzchłym roku 1943. Bractwo Zła, w składzie z m.in. Madame Rogue, prezentuje się znacznie mniej przekonująco. Największy potencjał fabularny zdaje się zdradzać istota o nieco przekombinowanym, choć w pełni dla niej adekwatnym imieniu The Animal-Vegetable-Mineral Man. Ów zaistniały w skutek wypadku stwór z pewnością nie należy do szczególnie przekonujących kreacji, niemniej na swój sposób generuje niepokój wzbudzając przy tym skojarzenia z późniejszym o niemal dwie dekady filmem ODMIENNE STANY ŚWIADOMOŚCI. Nie sposób też nie dostrzec wspólnych elementów z inną produkcją z pogranicza sf i horroru, pierwotną wersja obrazu THE THING zaistniałego w roku 1951. Mimo, że ów tytuł (jak zresztą większość ówczesnej produkcji komiksowej) z definicji przeznaczony był dla młodocianego czytelnika, to jednak unoszący się nad poświęconymi im fabułami niepokojący klimat zdawał się uchwytny dla co bardziej wrażliwego odbiorcy. Może właśnie z tego względu Grant Morrison, twórca perypetii „Patrolowców” z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych stwierdził, że niemal nie czytywał ich przygód, gdyż go przerażały. Brzmi to bardzo wymownie…

Do roli ilustratora perypetii „Najdziwniejszych z Dziwnych” zaangażowano Bruno Premianiego, wiecznego dysydenta, który za sprawą sporządzanych przezeń karykatur musiał salwować się ucieczką z faszystowskich Włoch do Argentyny. Tamtejszy dyktator, Juan Peron, okazał się równie odporny na humor, co Benito Mussolini, toteż rzeczony nawiał dalej, tym razem do tzw. „Ojczyzny Wolności”. Stany Zjednoczone z początku nie okazały się dlań aż takim rajem jak się spodziewał i rychło znów podpadł za zjadliwe w swej wymowie karykatury. Z czasem jednak jego sytuacja uległa poprawie, a z podłapywanych „fuszek” zapewnił sobie w miarę godziwe utrzymanie. Rysując westerny dla magazynu TOMAHAWK zwracał uwagę finezją realistycznej kreski oraz szybkim tempem realizacji zamówień. Mimo bezdyskusyjnej biegłości warsztatowej (m.in. ujęcia twarzy postaci) zdradza wyraźne ograniczenia w kreowaniu futurystycznych urządzeń czy też istot, którym wypadało nadać bardziej fantastyczny wizerunek. Właśnie z tego względu Generał Immortus sprawia wrażenie wydobytego z geriatryka niedołęgi, a Bractwu Zła brakuje wyjątkowości cechującej chociażby Bractwo Złych Mutantów z kart X-MEN. Znamiennym jest, że Premiani idealnie wręcz rozrysowywał przedmioty codziennego użytku. Gdy jednak wypadało użyć własnej wyobraźni kreując zupełnie nowy obiekt czy istotę Włoch radził sobie bardzo umiarkowanie. Pod tym względem stanowił skrajnie odmienny typ ilustratora niż Jack Kirby, który może nie zawsze wychodził obronną ręką przy właściwym ujmowaniu postaci czy perspektywy, niemniej jego koncepcje wszelkiego rodzaju maszyn, ekwipunku i kostiumów postaci do dziś imponują swą unikalnością. Niemniej efekt prac Premianiego nie jest wyzbyty swoistego uroku, a w toku lektury jego przejrzysta, płynna kreska wiele zyskuje w oczach czytelnika.

W kolejnym tomie reprintu pierwszej serii z udziałem Doom Patrol, jej bohaterowie będą musieli stawić czoła zarówno nowym adwersarzom jak też i tymi, z którymi mieli już okazję do bitki. Pomimo upływu kilku dekad od momentu jej zaistnienia warto sięgnąć po ów komiks, by tym bardziej docenić to, co w niecałe trzydzieści lat później zaoferował nam Grant Morrison. Klasyk bez cienia szemrania.


Przemysła Mazur

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz