poniedziałek, 19 grudnia 2022

NIESKOŃCZONA GRANICA


Od ładnych kilku lat dwa największe amerykańskie wydawnictwa komiksowe, co jakiś czas tworzą inicjatywy, które mają na celu odświeżyć trochę linię wydawniczą i zaprezentować nowe tytuły oraz zespoły kreatywne. Ostatnim tego typu wydarzeniem w DC było Infinite Frontier, które wystartowało zaraz po zakończeniu Death Metalu (a więc finale sagi Snydera) i trwa aż do dzisiaj (chociaż w ciągu najbliższych miesięcy ma być zastąpiona nową inicjatywą o nazwie Dawn of DC). Z perspektywy czasu mogę naprawdę pozytywnie ocenić całą tą linię, gdyż w dużej mierze zrewitalizowała ona większość tytułów, które jeszcze za czasów Dana DiDio nie miały się zbyt dobrze (chociażby Nightwing, Action Comics, czy Flash). Ale jak trzyma się sam event Joshuy Williamsona i Xermanico rozpoczynający całą tą inicjatywę? Według mnie naprawdę świetnie, ale po kolei.

Wszystko zaczęło się od zeszytu Infinite Frontier #0, który w momencie premiery miał być one-shotem (dopiero pod koniec dowiedzieliśmy się, że historia będzie kontynuowana w serii pod tym samym tytułem), pełniącym funkcję reklamy tego co się będzie działo w najbliższych miesiącach w uniwersum DC. Podobieństwo do DC Rebirth #1 było oczywiste i o ile sam zeszyt nie był tak spójny jak tamten komiks Johnsa, to nadal wydźwięk tego numeru (skupienie się na nowych historiach, zamiast na retconach, przy równoczesnym sporym szacunkiem do przeszłości wszystkich tych bohaterów) jak najbardziej mnie kupił i przekonał do całej tej inicjatywy.

Jednakże teraz przy powrocie do tego numeru od razu widać, które elementy były kontynuowane, a które trochę olano, na rzecz innych historii, tak więc cała ta pierwotna ekscytacja zniknęła gdzieś po drodzę. Nie jestem pewny ile wyciągnie z tego polski czytelnik, który zobaczy kontynuacje tylko części tych wątków (a np. ominie go to co związane z Wonder Woman i Amazonkami), ale myślę, że jeśli ktoś jest fanem DC, albo nawet chce się w to wszystko wciągnąć dopiero teraz, to wspomniany wydźwięk tego numeru jak najbardziej przypadnie mu do gustu i podkręci zainteresowanie przyszłymi tytułami, które zapowiedział już Egmont.



Dalej mamy dość obszerny zeszyt Infinite Frontier Secret Files #1, który zajmuje dość sporą część tego tomu i właściwie jest dobrym wprowadzeniem do wątków postaci w głównej serii. Pierwotnie każda z tych historyjek wychodziła w wersji cyfrowej, jako osobne odcinki, więc nie mają one ze sobą żadnego większego powiązania oprócz samego motywu spajającego, czyli tego że Director Bones, szef DEO, słucha kaset na temat poszczególnych postaci. Niestety nie każda z historyjek trzyma równy poziom, tak więc na każde fantastyczne kilka stron (zarówno historia o Jade i Obsidianie, jak i ta o Psycho Pirate, są naprawdę świetne) przypada taka denna historia o Totality, czy średniaki o Royu i samym Bonesie.

Jeśli wszystkie te wymienione przeze mnie teraz postacie nic wam nie mówią, to spokojnie. Ten numer jest tu właśnie po to, aby przybliżyć nowym czytelnikom kto jest kim i jakie są motywacje tych bohaterów. Oczywiście zawsze wam coś tam umknie, ale myślę, że każda postać jest na tyle dobrze przedstawiona, że nawet nad ewentualnymi brakami da się przejść do porządku dziennego i można po tym po prostu kontynuować czytanie.

Przechodząc już do właściwej głównej serii, która zajmuje drugą część albumu, muszę przyznać, że powrót do tego w formie zbiorczej był naprawdę udany. Pamiętam, że kiedy czytałem to na bieżąco to część wątków po drodze mi poumykała, więc nie osiągnąłem takiej satysfakcji jakiej się spodziewałem. Teraz na szczęście, gdy już sięgnąłem po całość za jednym zamachem, nie miałem takiego problemu, tak więc z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że naprawdę mi się ta historia podobała. Okej, ale o czym ona właściwie jest?

Pod koniec Death Metalu dzięki poświęceniu Wonder Woman, całe multiwersum zostało zresetowane do stanu sprzed tego eventu. Jak zawsze jednak, musiało to mieć swoje jakieś konsekwencje. Część postaci pojawiła się znowu po tym, jak po New 52 zniknęły z egzystencji, a inne wróciły do życia, mimo tego że przed Death Metalem były martwe. Co więcej wiedza o Multiwersum stała się teraz mainstreamem; część populacji po prostu pamięta atak Batmana Który się Śmieje, a reszta albo wierzy w te ich wyznania, albo uważa że to jedna wielka mistyfikacja, zapoczątkowana przez największe zło tego świata, czyli superbohaterów. W związku z tym również organizacje rządowe tj. DEO (Department of Extranormal Operations) zaczęły interesować się tym zjawiskiem, a nawet próbować zapobiegać kolejnym tego typu inwazjom z innych uniwersów. Director Bones, przywódca wspomnianego DEO szczególnie wziął sobie to do serca i ponownie zrekrutował swoją najlepszą agentkę, Cameron Chase, aby pomogła mu zniszczyć w zarodku wszelkie multiwersalne zagrożenia zanim mogłyby się one stać faktycznym problemami.

Jednocześnie, wszyscy ci bohaterowie z JSA, którzy dopiero co wrócili, znikają ponownie w niewyjaśnionych okolicznościach, co zmusza Alana Scotta i jego syna Obisidiana do wyruszenia na poszukiwania przyjaciół. Roy Harper, który również dopiero co wrócił do życia, także staje się ofiarą tych nieznanych porywaczy, ale ostatecznie udaje mu się wymknąć, dzięki Pierścieniowi Czarnych Latarni, który z jakiegoś niewyjaśnionego powodu znalazł się na jego palcu. Jako że mówimy o sprawach na skalę Multiwersum, to zaangażowane w to wszystko zostaje również Justice League Incarnate z Prezydentem Supermanem na czele. Zrekrutowali oni bowiem Barry’ego Allena do badania odmienionych Ziem (w tym tajemniczej Ziemii Omega, na której speedster znika), a także zostali zmuszeni do rozwiązania zagadki nagłego pojawienia się Thomasa Wayne’a (Batmana z uniewersum Flashpointu) na ich progu.



Tak w skrócie prezentują się poszczególne wątku, które oczywiście w pewnym momencie mocno się zazębiają i prowadzą do jednego konkretnego finału. Jako, że trochę tych postaci tutaj jest, to ich personalne wątki są raczej niewielkie i dość proste, ale w ostatecznym rozrachunku sprawdzają się naprawdę dobrze. Na wspomnienie szczególnie zasługuje chociażby świetnie przeprowadzony motyw odkupienia wspomnianego już Thomasa Wayne’a (jak może pamiętacie, w Batmanowym runie Kinga okazał się on wielkim złym, który stał za tym wszystkim co tam gacka spotkało), które zresztą później będzie istotne w zapowiedzianym u nas na przyszły rok, Flashpoint Beyond.

Jak można by się spodziewać po premise, ta historia w żadnym wypadku nie jest przyziemna i szybko skręca w kryzyso-podobne motywy, szczególnie, kiedy bohaterowie już trafią na Ziemię Omega i staną naprzeciw Darkseida. Co jednak ważne, mimo teoretycznie sporej skali, nie jest to wcale jedna wielka eventowa bitka, a bardziej podbudowa pod zbliżający się wielkimi krokami Mroczny Kryzys. To tutaj ten wielki zły, z którym najważniejsi bohaterowie uniwersum DC w przyszłości będą musieli się zmierzyć, dopiero zostaje zateasowany, prowadząc do innych tomów, które wszystko to rozwiną. Tak więc jeśli myślicie, że nie macie ochoty na kolejny wielki multiwersalny event zaraz po zakończeniu tego okropnie przesadzonego Death Metalu, to uspokajam, Nieskończona Granica to kompletnie inna para kaloszy.

Jasne motywy są podobne, ale co jednak odróżnia tą historię od jej poprzedniczki to większe skupienie na postaciach i to nie byle jakich bo tych mniej znanych, które od dawna nie miały większej roli w uniwersum. Jak dla mnie jest to naprawdę spory plus, bo niezależnie od tego jak bardzo uwielbiam Batmana, Supermana, czy Wonder Woman, to jednak uważam że prawdziwym mięsem świata DC, są właśnie wszyscy ci drugo/trzecioplanowi bohaterowie, którzy jeszcze przed New 52 byli naprawdę prominentni, a po restarcie niestety często byli zaniedbywani. Do tego, mimo że tak jak wspomniałem skala zagrożenia, z którym nasi bohaterowie muszą walczyć, jest dość spora, to wszystkie wątki postaci same w sobie nie są wcale rozbuchane i raczej nie wpływają jakkolwiek na większe uniwersum, które działa sobie bez zakłóceń w innych seriach. Można by powiedzieć, że wszystkie te ważne rzeczy dzieją się gdzieś na uboczu, poza zainteresowaniem tych najważniejszych herosów świata DC.

Dzięki temu, mimo że w ostatecznym rozrachunku finał jest dość ważny, to reszty nie czyta się jak kolejny obligatoryjny event na skalę multiwersalną, ale coś znacznie bardziej stonowanego i po prostu przyjemniejszego w odbiorze. Tak więc jeśli lubicie wszystkie te kryzysowe motywy, ale uważacie, że kolejny event na taką skalę tak szybko, nie jest dobrym pomysłem, to polecam jednak sięgnąć po ten tom i samemu przekonać się, że to trochę co innego. Natomiast jeśli wolicie przyziemne historie, jak najbardziej oddalone od Multiwersum i wszystkim co z nim związane, to raczej ten komiks was nie przekona. Za to na pewno jeszcze lepiej podejdzie ten komiks, tym osobom, które znają choć trochę pre-flashpointowe DC i kojarzą część postaci, które wymieniłem, bo zaliczają one naprawdę dobry powrót do uniwersum.

Jeśli chodzi jeszcze o kwestie formalne, to scenarzysta tego komiksu, Joshua Williamson dobrze, ale nie wybitnie, wywiązuje się ze swojego zadania. Niektóre kwestie mogłyby przejść trochę szlifów, ale w ogólnym rozrachunku te drobne wady nie powinny przeszkadzać w odbiorze samego komiksu. Również rysunki Xermanico z głównej serii, sprawdzają się bardzo porządnie. Nie wybijają się one może ponad średnią dla tego typu historii, ale nadal dobrze współgrają zarówno z akcją, jak i tymi spokojniejszymi momentami, gdzie ważniejsza jest mimika postaci. Natomiast dwa poprzedzające te główne wydarzenia zeszyty są przepełnione rysunkami wielu artystów i część z nich wykonuje swoją robotę nienagannie, a reszta raczej spieszyła się ze swoimi ilustracjami, więc poziom wizualny tych numerów jest niestety nierówny.

Na koniec pozostaje mi tylko ten komiks serdecznie polecić. Daleko temu do arcydzieła gatunku, ale jako naprawdę dobre czytadło, które sprawdza się zarówno, jako wprowadzenia w nową erę uniwersum, jak i po prostu historia o mniej znanych postaciach zamieszanych w ważne wydarzenia, które jednak mimo wszystko dzieją się na poboczu uniwersum (więc daleko im do bycia kolejnym ogromnym kryzysem, po którym nic nie będzie takie samo). W skrócie, każdy fan DC, któremu niestraszne multiwersalne motywy, albo postacie z pobocza uniwersum, powinien być z tego tomu zadowolony.

Omawiany tom zawiera materiały z zeszytów INFINITE FRONTIER #0-6 i INFINITE FRONTIER: SECRET FILES #1

Dziękuje Egmontowi za przesłanie egzemplarza recenzenckiego. Komiks oczywiście znajdziecie w oficjalnym sklepie Egmontu, jak i we wszelkich internetowych oraz stacjonarnych księgarniach komiksowych.


Przygotował: Michał Szczebak 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz