niedziela, 4 grudnia 2022

RORSCHACH



Watchmen to dzieło kompletne w swojej formie i myślę, że spora większość fanów się z tym zgodzi. W związku z tym, kontrowersyjnym nie powinno być stwierdzenie, że prequele Before Watchmen (abstrahując kompletnie od ich jakości), czy quasi kontynuacja/crossover z uniwersum DC, Doomsday Clock, były w gruncie rzeczy kompletnie zbędnymi projektami, niewnoszącymi za wiele do oryginału, a stworzonymi jedynie z intencją odcięcia kuponów od znanej marki. Na pierwszy rzut oka komiks Rorschach Toma Kinga i Jorge Fornesa, też mógłby się wydawać takim zwykłym skokiem na kasę. Na szczęście jednak powtarza się tu kazus serialu Watchmen Damona Lindelofa z 2019, który zamiast być tanią wydmuszką dojącą oryginał Moore’a, wziął stworzony przez niego świat i opowiedział swoją, bardzo ciekawą historię, świetnie oddając ducha tego co chciał przekazać Alan. Podobnie, choć na mniejszą skalę, jest również z Rorschachiem Kinga.
Sam scenarzysta znany jest ze swoich 12-zeszytowych maxi-serii, najczęściej wychodzących pod szyldem Black Label, w których bierze już ustanowione postacie i robi z nimi coś ciekawego i nieszablonowego. Nie inaczej jest tutaj, choć akurat to stwierdzenie o ustanowionej postaci jest w tym przypadku trochę nad wyraz, gdyż bohaterem w żadnym wypadku nie jest Walter Kovacs, a bardziej idea stojąca za zamaskowanym mścicielem, w którego się wcielał.

Już pierwsze strony ustanawiają stawkę tej historii bardzo wysoko, gdyż widzimy na nich nieudaną próbę morderstwa kandydata na stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych, której dokonuje dwójka przebierańców, w tym jeden mężczyzna przebrany za zaginionego dekady temu Rorschacha. Udaje się ich jednak powstrzymać, a pieczę nad wyjaśnieniem całej tej sprawy dostaje bezimienny detektyw, którego oczami będziemy śledzić to dochodzenie przez resztę komiksu. Sama kwestia tożsamości dwóch zamachowców szybko zostaje wyjaśniona, a główną tajemnicą stają się ich motywacje, które odkrywamy wraz z głównym bohaterem w kolejnych zeszytach. Już na tym etapie widać kunszt pisarski Toma Kinga, który jak na rasowego autora kryminałów przystało, nieśpiesznie rozwija fabułę, zwracając szczególną uwagę na szczegóły i pozwalając nam wbić się w każdy najmniejszy niuans tej tajemnicy.

Co jednak ciekawe sama postać detektywa dostaje stosunkowo niewiele czasu kadrowego, a zamiast tego w pełni skupiamy się na przeszłości zamachowców, czyli Williama Myersona i Laury Cummings, którzy w gruncie rzeczy od pewnego momentu stają się właściwymi głównymi bohaterami, spychając naszego detektywa do roli obserwatora. Zresztą sam fakt, że nie znamy nawet imienia postaci, której poczynania śledzimy, jest kolejnym elementem jak najbardziej zamierzonego zabiegu, tworzenia everymana, bohatera którego wcześniejsze losy, czy jakieś cechy charakterystyczne nie są istotne, gdyż znaczenie mają jedynie jego czyny.

Natomiast w przeciwieństwie do niego, William i Laura, są już bohaterami z krwi i kości, gdyż wraz z każdym kolejnym zeszytem poznajemy ich przeszłość, charakter oraz przede wszystkim psychikę. To dogłębne przedstawienie psychologii obu postaci, ma konkretny cel, a mianowicie przeanalizowanie procesu radykalizacji jednostek, które doprowadzone pod ścianę byłyby w stanie dokonać nawet zamachu. Jest to bardzo ciekawy motyw, szczególnie w kontekście tego jak Moore przedstawił oryginalnego Rorschacha, który przecież sam był radykałem z oczywistymi problemami psychicznymi.

King dużo uwagi skupia także na roli teorii spiskowej w tym procesie radykalizacji, która właściwie spaja wszystkie te zmarginalizowane, odrzucone jednostki i pozwala im się zorganizować wokół jednej konkretnej idei, czego ostatecznym rezultatem jest radykalne działanie. Samo to organizowanie się radykalnej grupy jest tutaj również istotnym elementem fabuły, gdyż podczas śledztwa, nasz detektyw spotyka wielu bohaterów pobocznych, na których William i Laura w jakiś sposób wpłynęli, wciągając ich w całą tą machinę obłudy.

Wspomniana teoria jest mocno osadzona w świecie Watchmen, dotykając zarówno kwestii kosmicznej kałamarnicy z finału komiksu Moore’a; superbohaterów, którzy lata temu zniknęli i już nigdy nie wrócili oraz politycznych realiów Redfordowskiej Ameryki. Jeśli chodzi o kwestie polityczne, to one również są bardzo osadzone w status quo, z którym pozostawiło nas Watchmen. Kandydatem na prezydenta, którego nasi bohaterowie chcieli odstrzelić, był niejaki Turley, reprezentant republikanów, który w aktualnej atmosferze politycznej, ma realne szanse wygrać z socjalistyczno-liberalnym Redfordem. Obaj kandydaci jednak operują w strefie szarości, żaden z nich nie jest przedstawiony jednoznacznie pozytywnie lub negatywnie. Co prawda populizm oraz śmierdzące poglądy Turleya, w pewnym momencie wychodzą na światło dzienne, ale jest to jedynie wypadkowa faktu, że to w jego kręgu politycznym operują nasze postacie, a on sam jest drugoplanowym bohaterem, którego poznajemy znacznie lepiej niż jego rywala politycznego.

Mimo tego Redford, który jest raczej echem tej drugiej strony barykady, niż pełnoprawną postacią, nadal nie wywołuje pozytywnych odczuć, głównie dlatego że obrazuje hipokryzję demokratów, a jemu samemu bliżej do despoty niż liberała, którym się tytułuje. Skolonizowany Wietnam, kontrolowane przez niego służby, czy fakt że jest on już prezydentem aż cztery kadencje dopełniają ten obraz, choć nadal w mojej opinii można było pójść z tym komentarzem jeszcze dalej, ale niestety inne fabularne priorytety wzięły górę. Jak więc widać kwestie polityczne, również są mocno osadzone w status quo ustanowionym jeszcze w oryginalnym komiksie Moore’a, co pokazuje jak mimo wszystko to powiązanie z Watchmen jest w tym projekcie istotne. Spotkałem się z opiniami, że tego powiązania równie dobrze mogłoby nie być i nic by się nie zmieniło, ale kompletnie się z tym nie zgadzam. Jasne, sama struktura fabularna, czy komentarz dotyczący radykalizacji itd. mogłyby bez problemu sprawdzić się w komiksie bez znanego loga, ale cała reszta jest w jakiś sposób osadzona w tym świecie i wydaje mi się, że całość nie wybrzmiała by tak dobrze, gdyby nie była to kontynuacja dzieła Moore’a.

Podobnie jest z kolejną kwestią, którą chciałbym omówić, a mianowicie, bardzo ciekawym komentarzem Kinga dotyczącym mocy oddziaływania postaci fikcyjnej na odbiorców i rzeczywistość w której żyjemy. Do tego właśnie scenarzysta używa kolejnego elementu świata przedstawionego, czyli historii o piratach, bo to one w świecie Watchmen stały się popkulturowym fenomenem w miejsce opowieści o superherosach (do których amerykańskie społeczeństwo jest przyzwyczajone, skoro tacy osobnicy paradują po ulicach).

Twórcą najpopularniejszego komiksu pirackiego “Pontius Pirate” jest Will Myerson, jeden z naszych głównych bohaterów. Po latach jednak jego najpopularniejsze dzieło przestało go jakkolwiek obchodzić, a jego myśli zaczęły zaprzątać historyjki o mścicielu bez twarzy, który uosabia jego poglądy na sprawiedliwość, obywatelski obowiązek i działalność jednostki w aktualnym, zepsutym systemie (tak, postać Myersona ewidentnie jest oparta na Stevie Ditko, który podobnie jak bohater całkowicie odciął się od społeczności twórców i skręcał w radykalny Ayn-Randyzm w swoich komiksach o Questionie). To właśnie te jego twory były istotnym elementem jego radykalizacji, sprawiły że w ogóle spotkał Laurę i doprowadziły do ostatecznego przywdziania maski Rorschacha.

Podobnie było z innym twórcą, tym razem takim, który nie zostaje ukryty przez Kinga pod innym nazwiskiem, a mianowicie Frankiem Millerem we własnej osobie. W świecie Watchmen, zainspirowany twórczością Myersona, zdekonstruował on innego popularnego pirata Mrocznego Flecistę w komiksie Powrót Mrocznego Flecisty, a po spotkaniu swojego idola, również został wciągnięty w szykowany przez niego spisek. W obu przypadkach obaj autorzy wyszli z założenia, że prezentowanie swoich poglądów w komiksie to za mało, co pchnęło ich na drogę radykalizacji. Jednakże wszystko to nabiera innego wydźwięku w finale serii, kiedy nasz bezimienny detektyw niejako zaczyna uosabiać wartości fikcyjnego Poncjusza Pirata, udowadniając, że jednak te proste historyjki o prawych bohaterach mogą mieć znaczenie, nawet jeśli nie jesteśmy tego do końca świadomi.

Skoro już mowa o finale, to muszę przyznać, że był on naprawdę znakomity. Powolne rozwijanie tajemnicy przez Kinga opłaciło się, gdyż każdy kolejny jej skrawek coraz bardziej zamydlał nam oczy, ale jednocześnie prowadził do wielkiego twistu, który może i na papierze nie brzmi jakoś bardzo zaskakująco, ale w samej historii sprawdził się idealnie. W tym momencie do punktu kulminacyjnego zostaje doprowadzony także wątek w pewnym sensie ponadnaturalny, który dał możliwość Willowi i Laurze nawet pośmiertnie wpływać na naszego centralnego bohatera, przy okazji idealnie wpisując się w teorię spiskową, którą ta dwójka głosiła. Nie jest do końca jasne, czy jest to prawda, czy fałsz (co w mojej opinii jest jak najbardziej na plus), ale nie zmienia to faktu, że kiedy nacisk fabuły zaczął przekierowywać naszą uwagę na inne kwestie, to nasi właściwi główni bohaterowie dostają odpowiedni pay-off, zwalniając miejsce centralnemu bohaterowi tej historii.

King skupił się na Williamie i Laurze tak bardzo (zresztą używając kilku naprawdę fajnych zabiegów narracyjnych), że musiał jakoś doprowadzić ich wątek do końca, nawet jeśli nie żyją oni od pierwszego zeszytu. Kiedy już nasz detektyw poznaje prawdę, tamta dwójka przestaje mieć znaczenie; ich rola się już skończyła, a my możemy skupić pełnię naszej uwagi na bezimiennym i tym jaką decyzję podejmie, będąc w sytuacji w jakiej się znalazł.

Jako że wraz ze wspomnianą parą, znikają także wszystkie te większe motywy i wątki, a faktyczny główny bohater miał przed sobą dość prostą drogę do nieuchronnego końca, to z punktu widzenia fabularnego dużo sensu ma zrobienie prostolinijnego, kameralnego finału, którym niczym nas nie zaskakuje, ale pozwala naprawdę wczuć się w sytuację bohatera i rozładować całe to nabudowane napięcie. Mimo, że zakończenie w ostatecznych rozrachunku jest otwarte, to nie mamy wątpliwości, że czyn głównego bohatera ma znaczenie i będzie miał konsekwencje, nawet jeśli ich nie zobaczyliśmy.

Pod względem czysto scenariuszowym naprawdę ciężko mi się czegokolwiek tutaj przyczepić. Jasne, niektórych rzeczy mogłoby być więcej, a niektóre rozwiązania mogłyby być jeszcze bardziej doszlifowane, ale ostatecznie nie ma to aż tak dużego znaczenia, bo King osiągnął dokładnie to czego chciał, w taki sposób jaki chciał, więc wykonał swoją robotę wzorowo.

Natomiast jego współpracownik, Jorge Fornes, który odpowiadał za równie ważną (jeśli nie ważniejszą) kwestię jaką jest oprawa wizualna, również wykonał kawał kapitalnej roboty. Jego prosty, mało szczegółowy styl rysowania idealnie sprawdza się w historii, która ma mało akcji, ale opiera się głównie na budowaniu suspensu. Także kolorysta, Dave Stewart, świetnie wywiązał się ze swojego zadania, nie bawiąc się w jakieś kombinowanie, a po prostu skupiając się na konstruowaniu klimatu i wspieraniu narracji za pomocą swoich kolorów (np. chociażby przez używanie innej palety barw przy flashbackach lub kiedy narracja tego wymaga).

Jeśli z tego przydługawego tekstu jeszcze to nie wyniknęło, to jestem bardzo zadowolony z lektury. Od dawna ją odkładałem, głównie przez to że maxiserie Toma Kinga zawsze wolę czytać w całości, no i teraz bardzo się cieszę, że w końcu się za to wziąłem. Polskie wydanie nie pozostawia wiele do życzenia, także w żadnym wypadku nie żałuję, że to właśnie w takiej formie się z tym komiksem zapoznałem.

Ciężko mi go umieścić na liście moich ulubionych serii Kinga, bo z pewnością, nie zająłby pierwszego miejsca, które nadal okupuje Mister Miracle i raczej też nie drugiego, ani trzeciego, więc chyba będę zmuszony umieścić go poza podium, ale nie ujmuje to jego poziomowi, który tak jak wspomniałem, jest naprawdę wysoki. Na pewno jest to jeden z najlepszych komiksowych kryminałów, które czytałem w tym roku, więc jeśli ktoś lubi ten gatunek, to jak najbardziej powinien sięgnąć po Rorschacha. Z pewnością się nie zawiedzie.
Omawiany album zawiera materiały z zeszytów RORSCHACH (2020) #1-12 

Dziękuję Egmontowi za wysłanie egzemplarzu recenzenckiego. Komiks oczywiście znajdziecie w sklepie wydawnictwa Egmont oraz innych sklepach komiksowych.  

Dla porównania, recenzja oryginalnego wydania napisana na początku roku przez Dawida - klik.

Przygotował: Michał Szczebak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz