Batman: Detective Comics – Gothamski Nokturn część II, czyli parę słów
o najdziwniejszym katharsis, jakie przeżyłem oraz komiksie, po którym została
mi tylko pustka w głowie (i najdłuższy tytuł recenzji w mojej redakcyjnej
karierze).
Dawno nie miałem uczucia, kiedy zabieram się do pisania recenzji i właściwie nie wiem, co tak naprawdę chciałbym Wam przekazać. Dlatego tym razem będzie nieco krócej niż zazwyczaj (ale tylko trochę).
Trzeci tom Batman: Detective Comics autorstwa Ram V zostawił mnie z hermetyczną pustką w głowie. Nie dlatego, że to dzieło jakkolwiek przełomowe, ale raczej właśnie przez bardzo mieszane uczucia, które we mnie wzbudził. Mimo kilku naprawdę pionierskich i ciekawych rozwiązań historia nie wywołała we mnie większych emocji. Z jednej strony to naprawdę całkiem udana, miejscami intrygująca opowieść, która na spokojnie plasuje się w kategorii „sympatycznego przeciętniaka”. Z drugiej — dla kogoś, kto przeczytał dziesiątki monumentalnych sag oraz pomniejszych przygód ze strażnikiem ulic Gotham — jest to rzecz już trochę mało odkrywcza i dość mocno generyczna.
Wszystkie naprawdę dobre, nietuzinkowe pomysły toną bowiem niestety w morzu scen, które widzieliśmy już po tysiąckroć. Ile razy można jeszcze serwować nam tajemnicze organizacje, które będąc przez dekady pod radarem ciągną za sznurki i planują upadek Gotham oraz klęskę Mrocznego Rycerza? Trybunał Sów niewątpliwie był konceptem świeżym i przełomowym, ale czas w branży komiksowej się nie zatrzymał. Mamy 2025 roku, pobudka! Ile razy mały Bruce wraz z ojcem musi znów prowadzić ckliwe, alegoryczne rozmowy snujące filozoficzne rozważania spoglądając przy tym poetycko w dal — we śnie, w wizji czy w demonicznej halucynacji? I co ważniejsze- ile razy mamy udawać, że nas czytelników wciąż to jakkolwiek rusza? Jedna taka scena to perełka, ale tysiąc podobnych to już statystyka- taką parafrazę cytatu znanego zbrodniarza spontanicznie wymyśliłem przed momentem i myślę, że dość celnie punktuje to case study. Przysięgam, że byłbym pierwszą osobą, która by się tego typu sceną zachwyciła, gdyby jednak mądrość, którą Thomas chce przekazać swojemu potomkowi nie przypominała motywacyjnych hasełek z Pinteresta, Instagrama i memów a'la Paulo Coelho.
Motywy, które pojawiają
się w powoli rozpoczynającej się „ostatecznej rozgrywce” między Bat-rodziną, a
klanem Orghamów, również wypadają dość schematycznie — ot, stopniowo rozpoczyna
się po prostu klasyczne „final battle” znane z setek superbohaterskich
historii. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że są tu też rzeczy, które wypadają
naprawdę świetnie. Ram V potrafi kapitalnie zestawić postać Bruce’a z
elementami nadprzyrodzonymi i mistycznymi, co wciąż nie jest zbyt częste w jego
przygodach. W mojej głowie od razu pojawiło się skojarzenie ze „Świtem Mrocznego
Księżyca”, gdzie gacek jako człowiek nauki i umysł stricte racjonalny musiał
skonfrontować się z czymś tak absurdalnym i nienamacalnym jak sekta, której
liderem był domniemany wampir.
Na szczególną uwagę
zasługuje również sekwencja retrospekcji wprowadzona dzięki interakcji Bruce' a
oraz Talii — pięknie napisana i stylizowana na orientalną baśń, jakby wyjęta
prosto z „Tysiąca i jednej nocy”. To właśnie ten baśniowo-noirowy klimat, który
przenika cały run Ram V, stanowi jego największą siłę. Horror, noir, teatr,
opera i przypowieść — wszystko to miesza się tu w coś, co rzeczywiście
momentami potrafi wciągnąć.
Graficznie tom wypada
niezwykle nierówno — mamy tu miks różnych artystów o skrajnie różnych stylach,
co z jednej strony rozbija spójność wizualną, ale z drugiej… jestem w stanie
uznać to za celowy zabieg artystyczny w budowaniu dusznego, przytłaczającego
klimatu wiodącego historię powoli i klimatycznie do ostatecznego starcia.
Jeśli podobały Wam się
poprzednie tomy, myślę że zdecydowanie warto sięgnąć po trzecią część tej
historii. Nie nastawiajcie się jednak na żaden przełom. Poza świetną opowieścią
Talii al Ghul jest to po prostu poprawny, dobrze (miejscami bardzo dobrze) napisany komiks,
który całkiem przyzwoicie sprawdzi się jako składowa relaksu na werandzie po
ciężkim dniu, przy ''szarówce" związanej z letnim zachodem słońca i z mrożoną herbatą w ręku. Nic więcej — ale też nic
mniej.
------------------------------------------
Egzemplarz
recenzencki przekazany od Egmontu. Wydawca nie miał wpływu na treść powyższej opinii.
Opisywane wydanie
zawiera materiał z komiksu DETECTIVE COMICS #1071 - 1075.
Komiks do kupienia
w sklepie Egmontu oraz na ATOM Comics.
Autor: Krystian Beliczyński

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz