czwartek, 25 września 2025

NIGHTWING VOL. 1: ON WITH THE SHOW

"There once was a sweet circus boy..."

Nic nie może wiecznie trwać, a zatem ceniony run Toma Taylora oraz Bruno Redondo w NIGHTWINGU dobiegł w październiku ubiegłego roku końca. I chyba dobrze, bo format zaczynał się już wyczerpywać, twórcy opowiedzieli i pokazali dokładnie to, co chcieli od początku opowiedzieć i pokazać, nie było sensu ciągnąć tego na siłę dalej. Coś się kończy, coś się zaczyna. Zaledwie tydzień po finałowym zeszycie wspomnianych panów (była miesięczna obsuwa) wystartował w ramach DC All In zupełnie nowy run, gdzie stery w swoje ręce przejęli scenarzysta Dan Watters oraz rysownik Dexter Soy. Oba nazwiska dobrze mi znane, a do tego mając w pamięci to, co Watters zaproponował (albo nadal proponuje) w takich seriach, jak LUCYFER, BATMAN: DARK PATTERNS, czy SWORD OF AZRAEL, nie trzeba mnie było ani przez moment przekonywać, żeby dalej śledzić perypetie Dicka Graysona w ramach jego solowego tytułu. Poniżej znajdziecie moje wrażenia po przeczytaniu pierwszego wydania zbiorczego, które miało premierę w lipcu.

Jakby ostatnio mało było w tym miejscu nieszczęść, Blϋdhaven zamieniło się w jedną wielką strefę wojny, w której udział biorą cztery największe gangi w mieście. Nie ma w tym jednak przypadku, gdyż ktoś - ze sobie tylko znanych powodów - celowo dolewa benzyny do ognia i podsyca konflikt. Nightwing ma ręce pełne roboty, próbując zapanować nad chaosem w swoim mieście i zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. Podobny cel przyświeca również starającej się o reelekcję pani burmistrz oraz tajemniczej szefowej Spheric Solutions, która oferuje policji odpowiednie środki, pozwalające zakończyć wojnę. Dick szybko odkrywa, kto jest jego największym przeciwnikiem w tej batalii, ale to nie znaczy, że łatwiej będzie dzięki temu zatrzymać tę rozpędzoną już mocno machinę zniszczenia.

Nie ma restartu numeracji, co w takim przypadku nikogo by nie zdziwiło, tylko lecimy dalej od zeszytu 119. Wcześniejsze wydarzenia z runu Taylora oczywiście warto znać i z pewnością pomogą lepiej zrozumieć sytuację, jaką zastajemy na początku nowego story arcu. Ale czy jest to konieczne/obowiązkowe? W sumie nie, bo opowieść jest tak fajnie skonstruowana, wprowadza nowe postacie i rozpoczyna zupełnie nowy wątek, że można całkiem nieźle połapać się o co chodzi. Mimo wszystko jednak zalecam zaaplikowanie sobie poprzednich tomów (jeśli jeszcze tego nie zrobiliście), bo wtedy wiemy, jaki bagaż doświadczeń - przyjemnych i nieprzyjemnych - noszą na swoich plecach Dick, Barbara, czy Melinda. Jest też małe nawiązanie do NIESKOŃCZONEGO KRYZYSU i sceny, która pojawiła się w BATMAN: TAJEMNICA CZERWONEGO KAPTURA od Hachette, plus fragment, który od razu skojarzył mi się z WE3 Morrisona.

Watters bierze pozostawione mu po poprzedniku "zabawki" i buduje z ich pomocą nową, ciekawą intrygę. Zaczyna od klasycznego hitchcockowego trzęsienia ziemi, a mówiąc dokładniej od potężnej eksplozji, która staje się punktem wyjściowym do kolejnych, jeszcze poważniejszych wydarzeń w Blϋdhaven. Miasto to staje się areną większej rozgrywki, gdzie ktoś realizuje pieczołowicie zaplanowane przedstawienie, a Nightwing oraz pozostali mieszkańcy - chociaż może nie do końca zdaja sobie z tego sprawę - są w tym spektaklu jedynie marionetkami. Jest ciemno, ponuro, dosyć brutalnie, przez co Dick nie ma tym razem zbyt wielu powodów do uśmiechu na twarzy (wyjątkiem jest np. wątek z królikiem). Widać w nim ogromną determinację, współczucie, ale również gniew, gdy np. na jego oczach ginie nieletni uczestnik wojny gangów, albo gdy nie jest w stanie być wszędzie i uratować każdego, czy gdy jego wyciągnięta w dobrych intencjach ręka zostaje odtrącona. To ciężkie wyzwanie, które wyczerpie go zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Barbara tym razem ogranicza się do roli Oracle i pomaga swojemu ukochanemu zdalnie, a nie bezpośrednio na linii ognia. Scenarzysta wprowadza na scenę cztery gangi Teddies, Flyboiz, Blockbuster Gang oraz Clean-Cut Crew, z czego na tę chwilę bliżej poznaliśmy te dwa pierwsze. Jestem zadowolony z tego, jak twórcy wykorzystali te grupy, aby lepiej zobrazować głównego bohatera. Ważną rolę odgrywa Olivia Pearce i jej specjalizująca się w produkcji nowoczesnej broni firma (typowa korporacja z sekretami i własnymi planami, jakich w samym Gotham widzieliśmy już wiele). Wokół tej uroczej blondynki kryje się od samego początku aura tajemniczości i wiadomo jest, że prędzej czy później na jaw wyjdzie jakaś szokująca prawda na jej temat. Flashbacki, dziwne halucynacje, twist z końcówki tego tomu oraz cała kwestia dotycząca czegoś, co nazywa się Circus Du Sin i powiązanie tego z Dickiem Graysonem sprawiają, że kwestia ta jest niezwykle wciągająca i nie ukrywam, chce się jak najszybciej poznać odpowiedzi na postawione tutaj nurtujące pytania.

Do osób, które chcą uleczyć i naprawić nieciekawą sytuację w mieście, zalicza się również siostra Dicka. Wbrew ostrzeżeniom Nightwinga, Melinda wybiera inną drogę, gdyż zależy jej na polepszeniu swojego wizerunku i przypodobaniu się swoim wyborcom. Co oczywiście ma później odpowiednie konsekwencje.

Dexter Soy nawet nie próbuje wejść w buty Bruno Redondo, bo to po prostu kompletnie inny pod względem stylu artysta, inny kaliber, inna półka. Nie będę oszukiwał - ilustracje tego drugiego były rewelacyjne i Soy być może nigdy nie osiągnie takiego poziomu. Ale czy to znaczy, że nie ma się czym zachwycać odnośnie warstwy wizualnej? Ależ jest, gdyż Dexter już wcześniej (zwłaszcza pracując w przeszłości nad różnymi historiami związanymi z Red Hoodem) udowodnił, że ma wystarczająco szczegółowy i ciekawy styl, który niemal idealnie pasuje do opowieści zdominowanych przez efektowną akcję, pojedynki, eksplozje, pościgi itp. Klimat serii zmienił się na bardziej mroczny, ponury i poważny, wszelkie śmieszki-heheszki, czy słodkie/cukierkowe momenty odstawione zostały praktycznie na bok, a zatem potrzebny był ktoś, kto czuje się w takiej sytuacji jak ryba w wodzie. I na szczęście udało się takiego znaleźć. Nie ma eksperymentowania z konwencją, czy układem plansz, nie ma zapierających dech w piersiach rozkładówek, ale mamy za to charakterystyczne dla Soya podkreślone wyraźnie mięśnie naszego bohatera oraz oczywiście obowiązkowo słynne pośladki :D Jest zatem solidnie wykonana praca, adekwatna do nakreślonej przez Wattersa fabuły, którą naprawdę przyjemnie się śledzi. I kolejny plus - Filipińczyk nie ma żadnego problemu z wyrabianiem się w terminach, dlatego nie znajdziemy tutaj żadnego zastępczego rysownika. Całość od A do Z zilustrował ten sam człowiek, a kolory nałożyła Veronica Candini.

NIGHTWING: ON WITH THE SHOW to przykład na to, że bez duetu Talor/Redondo nadal można dać czytelnikom coś interesującego i wciągającego z udziałem tytułowego bohatera. Twórcy są inni, ale Nightwing nadal da się lubić, scenarzysta dobrze rozumie pisaną przez siebie postać i - nawiązując do tytułu wydania zbiorczego - przedstawienie może nadal być kontynuowane. Zdaję sobie sprawę, że pewnie część osób uzna, że skoro dotychczasowi architekci odeszli i klimat serii się zmienił, to oni już podziękują i wolą żyć wspomnieniami z poprzedniego runu. Ja też miałem początkowo obawy, ale tę opowieść naprawdę świetnie się czyta, tempo akcji jest szybkie, są twisty, efektowne sceny, ale też nie brakuje mocno emocjonalnych momentów. I choć całość nie jest pozbawiona wad, nie jest to twór idealny, to zdecydowanie warto dać twórcom szansę i sprawdzić ten komiks. To dopiero pierwszy etap/akt tego spektaklu, a ja zaintrygowany dotychczasowym przebiegiem z pewnością nie wyjdę z sali przed jego zakończeniem. Polecam i jednocześnie zastanawiam się, czy Egmont po wydaniu NIGHTWING TOM 4: UPADEK GRAYSONA (premiera pod koniec października) pójdzie dalej w tę serię. Dowiemy się już w sobotę na MFKiG.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów NIGHTWING #119 - 124.

Omawiany komiks - w twardej lub miękkiej oprawie do wyboru - znajdziecie oczywiście w ofercie sklepu ATOM Comics.

Autor: Dawid Scheibe

1 komentarz:

  1. EDIT: No i już wiadomo, że Egmont jednak nie jest zainteresowany nowym runem :(

    OdpowiedzUsuń