niedziela, 19 listopada 2017

LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI TOM 1: MASZYNY ZAGŁADY


Przed kilkoma dniami swoją wielką premierę miał pierwszy w historii aktorski film o Lidze Sprawiedliwości. Jak łatwo można było się domyślić, Justice League podzieliło widzów na dwa obozy. Jedni przymknęli oko na realizacyjne problemy i odebrali produkcję Zacka Snydera i Jossa Whedona raczej entuzjastycznie, drudzy zaś uznali, że pomimo pewnych zalet nie jest ona godną ekranizacją przygód tej legendarnej drużyny. Być może wśród obu grup znajdzie się kilka osób, które wizyta w kinie zainspiruje do tego, żeby sprawdzić aktualną komiksową serię, w której pierwsze skrzypce grają najwspanialsi z herosów wydawnictwa DC. Cóż, nie będzie to dobrym pomysłem.

Zawsze w swoich recenzjach staram się unikać jakichś skrajnych opinii i sformułowań. Zdecydowanie wolę w nich zresztą chwalić, aniżeli ganić. Dochodzę zwykle do wniosku, że świetnych komiksów jest tyle, iż nie warto dłużej zawracać sobie głowy tymi słabymi. W większości te beznadziejne puszczam więc w niepamięć, chyba że ich twórcy naprawdę mocno nadepną mi na odcisk. Tak też stało się w przypadku LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI Bryana Hitcha, której pierwszy tom ukazał się właśnie w Polsce. Tytuł, który powinien przecież być flagową serią w ofercie DC Odrodzenie, okazał się bowiem jednym z najgorszych komiksów, jakie ostatnio miałem okazję przeczytać. Rozczarowującym, kulejącym pod względem scenariusza, a niekiedy wręcz… żenującym.

Największy zarzut jaki kieruję w stronę Hitcha to zupełne rozminięcie się z tym, co czyni poszczególnych członków Ligi interesującymi. Autorowi nie udało się uchwycić sztandarowych cech tych herosów czy też ich wzajemnych relacji. Wonder Woman jest tutaj kompletnie inną postacią niż ta, którą możemy śledzić na łamach jej solowej serii. O ile tam z miejsca budzi sympatię i ujmuje swoją dobrodusznością, o tyle u Hitcha sprawia wrażenie posępnej i zdystansowanej. Przypomina wojowniczą księżniczkę, Xenę, a to niewątpliwy znak, że mamy do czynienia z kolejnym scenarzystą, który po prostu nie ma na nią najmniejszego pomysłu. Batman zaś jest w gruncie rzeczy bezużyteczny. Jego obecność w Lidze ma sens wyłącznie wtedy, kiedy Bruce może przysłużyć się grupie swoim umysłem. W Maszynach Zagłady przydaje się tylko po to, żeby w odpowiednim momencie zwerbować Supermana.  

Ten teoretycznie może pochwalić się najciekawszym wątkiem. Wszak to obcy, który musi zająć miejsce poprzedniego, zmarłego Człowieka ze Stali i zyskać zaufanie reszty. Uważam, że właśnie to powinno stanowić główną oś fabularną pierwszego tomu. To na tym powinien skupić się scenarzysta. Niestety, ta kwestia jest tutaj ledwie skubnięta. Jeśli szukacie komiksu, w którym rozegrano ją bez porównania lepiej, zajrzyjcie do pierwszego tomu TRINITY Francisa Manapula. Hitch psuje także inne elementy świata nowego/starego Supermana. Przykładowo Lois Lane, która u Tomasiego i Gleasona z miejsca stała się jedną z najciekawszych kobiet uniwersum DC, w swoim krótkim epizodzie w JUSTICE LEAGUE niebezpiecznie zbliża się w rejony typowe dla żeńskich postaci z seriali stacji The CW. Najpierw namawia Clarka do tego, żeby pomagał Lidze, potem nagle stwierdza, że jednak nie chce, żeby jej mąż ratował świat, a na koniec jeszcze obwinia Batmana, o to że Superman ostatecznie sam podjął taką, a nie inną decyzję. Panie Hitch, niech pan w przyszłości zostawi Lois w spokoju.

Inną irytującą bohaterką jest Jessica Cruz, stanowiąca połowę duetu ziemskich Zielonych Latarni. Nigdy  nie czytałem nic z tą heroiną i nie wiem na ile to dla niej typowe, ale w Maszynach Zagłady do szału doprowadzało mnie to jak bardzo jest egzaltowana. Ciągle powtarza, że czegoś nie da się zrobić, że zaraz wszyscy zginą, że strasznie się boi… Niepewna swoich umiejętności Jessica miałaby w tej historii sens, gdyby tylko scenarzysta zdecydował się jakoś zrównoważyć jej charakter. Gdyby jakkolwiek wyjaśnił skąd biorą się jej obawy albo chociaż uczynił z dojrzewania Cruz ważniejszy wątek Maszyn.  

Od takiego tytułu jak LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI oczekuję, że w interesujący sposób przedstawi mi współpracę grupki protagonistów. Nie zależało mi na tym, żeby oglądać ich z osobna ‐ od tego przecież mam solowe serie. Hitch z jakiegoś niezrozumiałego powodu już na początku rozdziela drużynę i jednoczy ją dopiero przy okazji finału. Brak przez to jakichś pogłębionych interakcji. Na to, co dostajemy w zamian lepiej spuścić zasłonę milczenia. Otóż, dawno nie spotkałem się z tak słabo napisanymi dialogami. Reakcje bohaterów nijak nie są naturalne ‐ mówią oni oczywistościami, wymieniają między sobą pozbawione emocji komunikaty. Scenarzysta wciska im w usta frazesy, na co naprawdę zwraca się uwagę już w trakcie lektury. Rozmowy brzmią po prostu bardzo niezgrabnie i topornie. Spróbujcie przeczytać je na głos, a sami się przekonacie.

Skoro nasi herosi wypadli tu raczej kiepsko, to może chociaż złoczyńca ratuje tę historię? Nic z tego. O tajemniczych gigantach ciężko powiedzieć coś więcej ponad to, że wypowiadają się w niezwykle pretensjonalny, pompatyczny sposób. Gdyby jeszcze Hitch trzymał się tego konsekwentnie do końca, nie mógłbym się zbytnio czepiać ‐ taki był na nich najwidoczniej pomysł, ale zdarza mu się wpleść w te patetyczne przemowy zupełnie niepasujące kolokwializmy. Istnieje oczywiście możliwość, że miejscami zawinił w tym przypadku tłumacz.

Egmont uraczył nas masą różnorodnych tytułów z linii DC Rebirth. Nie czytałem wszystkich, ale z tych, które już sprawdziłem LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI prezentuje się zdecydowanie najgorzej. Generyczne, względnie przyzwoite rysunki (za które odpowiadają Hitch, Jesus Merino oraz Tony S. Daniel) to trochę za mało, żeby nazwać ten komiks znośnym. 

2/6

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics.

Oryginalne wydanie tego tomu recenzował już wcześniej Dawid. Jego tekst znajdziecie tutaj

4 komentarze:

  1. A ja bym jednak powiedział, że trochę zawyżyłeś ocenę. Brian Hitch i Tony Daniel są tutaj na samym dnie swojej formy i przypadkiem lub celowo nie wspomniałeś o Aquamanie i jego całkowicie solowym wątku ze śpiewającymi kryształami w roli głównej. Może to zbyt pochopne, ale jak dla mnie mamy do czynienia z jednym z najgorszych runów JL w historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłem bliski wystawienia jeszcze gorszej noty, ale ocenę niższą niż dwójka zostawiam sobie dla naprawdę obraźliwie złych komiksów. O Maszynach Zagłady pewnie już niedługo nie będę nawet pamiętać, więc ostatecznie je oszczędziłem :)

      Usuń
  2. "Autorowi nie udało się uchwycić sztandarowych cech tych herosów czy też ich wzajemnych relacji"
    Ja czytając ten... komiks największe pretensje miałem do tego, o czym pisałeś później, czyli rozdzieleniu drużyny na samym początku. Jak dla mnie fakt ten stanowi o tym, że Hitch jest najgorszym scenarzystą Rebirth i w życiu nie powinien pisać nic drużynowego.

    "Inną irytującą bohaterką jest Jessica Cruz"
    Na to mam ogólnie wielki wkurw na całe DC. Jessica to moim zdaniem jedna z najciekawszych herosek wydawnictwa, którą przy okazji Rebirth cofnięto w rozwoju o jakieś 18 numerów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Jessicą Cruz mam tak samo, bardzo ją polubiłem w runie Johnsa, a teraz strasznie ją marnują w Rebirth

      Usuń