niedziela, 12 maja 2019

Kącik Komiksiarza #21

Wierzcie mi lub nie, ale nasze blogowe ”CBN: Comic Book News” w wykonaniu Dawida i Damiana to dla mnie główne źródło informacji o komiksach z głównego nurtu DC Comics. Gdy przeglądam sobie Facebooka czy też najróżniejsze zagraniczne serwisy informacyjne, słowa takie jak ”Vertigo”, ”Ink”, ”Zoom”, ”Wildstorm”, ”Young Animal” czy ”Black Label” jakoś same wpadają mi w oczy, zarazem automatycznie omijam wszelakie newsy pokroju ”Batman robi to i tamto w komiksie XYZ”. DC Comics działa na mnie falowo: są takie momenty, gdy przypominam sobie o tym, jak mocno lubię dane postacie (początek New52, początek DC You, początek Odrodzenia) i rzucam się w wir zakupów, a potem konsekwentnie jaranko opada i ostatecznie wracam do tego segmentu, gdzie czuję się najlepiej – w liniach pobocznych i sporadycznych tytułach dla mniej znanych, ale lubianych przeze mnie herosach. Czytając wczorajszą odsłonę wspomnianej rubryki (o tej TUTAJ), natrafiłem na newsa o pewnych kontrowersjach w stosunku do postaci Black Lightninga. I o tym, między innymi, chciałbym dziś napisać parę słów.
Ciężkie tryby korporacji, czyli Isabella vs DC
Ale o co chodzi? Tony Isabella poczuł się mocno rozczarowany tym, jak współtworzona przez niego postać Black Lightninga została przedstawiona w komiksie BATMAN AND THE OUTSIDERS #1. Napisał on na Twisterze mnóstwo postów, z których wynika jednoznacznie, że zaprezentowanie Jeffersona Pierce’a w owym zeszycie, jako herosa będącego jednym z podkomendnych Batmana jest obraźliwe dla niego jak i fanów tej postaci. Dodał przy tym, że bohater ten zasługuje na swój własny tytuł i przy okazji odesłał czytelników do kupna komiksu BLACK LIGHTNING: COLD DEAD HANDS oraz emitowanego przez CW serialu… czyli dwóch projektów, przy których oczywiście zupełnie przypadkiem, Isabella pracuje bądź pracował. I tutaj oczywiście zgoda – jeśli jesteś współtwórcą danej postaci, nawet jeśli w realiach takich wydawnictw jak Marvel czy DC znaczy to tyle co nic, to zależy Ci na tym, by traktowano ją dobrze i z szacunkiem. Sęk w tym, że pracując dla wspomnianej ”Wielkiej Dwójki”, powinieneś być także automatycznie gotów na to, że wytwory Twojego umysłu, po podpisaniu odpowiednich umów, Twoje już nie są. I ta smutna rzeczywistość nie jest żadnym novum – to praktyka stosowana od dekad, na którą mocnych nie ma i nie będzie, niezależnie od tego jak mocno będziemy tupać nogami i klikać lajki pod postami takich twórców jak Isabella.

Przyjrzyjmy się jednak nieco bliżej temu, co wypisuje w swych postach Isabella, bo chociaż zgadzam się z częścią tego, co pisze twórca, to jednak tu i ówdzie jakoś ciężko mi nie spróbować mu wytknąć przynajmniej lekkiej hipokryzji.

Twórca ten twierdzi, że jest to obraźliwe dla stworzonej przez niego postaci, iż na łamach BATMAN AND THE OUTSIDERS #1 Pierce prezentuje się niczym sługus Batmana. Tym samym daje on nam nieco do zrozumienia, że chyba ominęła go lektura DETECTIVE COMICS vol. 8: ON THE OUTSIDE, które jest niczym innym jak wstępem do najnowszej serii i to właśnie tam jest nakreślona linia współpracy między Gackiem i Lightningiem, moim zdaniem nawet przyzwoicie i chociaż faktycznie Batman góruje nad wszystkim i wszystkimi, to jednak dzieje się tak obecnie w całym uniwersum DC, a nie tylko w stosunku do jego relacji z czarnoskórym herosem. Jefferson w nowym tytule ma być przede wszystkim lepszym nauczycielem dla młodych podopiecznych Batmana niż on sam, a hej – ta postać to jakby nie patrzeć, nauczyciel zawodowy. Dla porównania, pozwolę sobie przypomnieć (w większości) nieszczęsną serię THE OUTSIDERS z 2009 roku, gdzie Black Lightning słuchał rozkazów Alfreda Pennywortha, a potem również takiego kozaka świata DC jak Geo-Force i nijak nie potrafię sobie przypomnieć, aby Isabella wówczas protestował.

Kwestią problematyczną wydaje mi się także twierdzenie, że heros ten zasługuje na swój własny solowy tytuł. Po pierwsze, w szeregach DC jest masa postaci, która zdaniem tych czy owych powinna mieć swój własny ongoing. Po drugie, Isabella przy okazji przywołuje pisany przez samego siebie (cóż za wygodny zbieg okoliczności) tytuł BLACK LIGHTNING: COLD DEAD HANDS z 2017 roku, którego… trudno było w ogóle dostrzec na listach sprzedaży. Żeby nie być gołosłownym, pierwsza odsłona tej miniserii zaliczyła wg danych z Diamonda rezultat rzędu 18 750 sprzedanych sklepom kopii, co jeszcze nie jest wcale aż tak złym wynikiem, ale już numer 6 osiągnął wynik równy 7 824 kopii (spadek o 57%), będąc daleko w tyle za takimi ”hitami” DC jak SCOOBY APOCALYPSE, miniserią o Raven czy absolutnie wszystkimi niewypałami spod znaku ”New Age of DC Heroes” i ledwo wyprzedzając dwie z pięciu miniserii imprintu Young Animal. Jedną z nich, dosłownie, o tuzin zamówionych egzemplarzy. Nie wiem, może się nie znam, lecz wydaje mi się, że to chyba dość jasny i czytelny sygnał od czytelników w kwestii tego, jak mocno chcieliby oni pełnoprawnego ongoingu z Jeffersonem Piercem w roli głównej i Isabella tutaj wyraźnie naciąga rzeczywistość pod swoje twierdzenia.

O serialu BLACK LIGHTNING też napiszę parę zdań, ale króciutko. Moim zdaniem 16 odcinków drugiego sezonu można było spokojnie upchnąć w 7-8. Większość z nich była przeraźliwie nudna, a wszystko to, co bardzo fajnie działało w sezonie pierwszym – gra aktorska, muzyka, fajnie prowadzone postacie – zostało zepchnięte na bok i zastąpione mdłą fabułą oraz kuriozalnymi wręcz rozwiązaniami fabularnymi. Efekt jest prosty i wyraźnie dostrzegalny – spośród seriali DC w ofercie CW, w obecnym sezonie to właśnie BLACK LIGHTNING zaliczył największy, procentowy spadek oglądalności w stosunku do wyników osiąganych analogicznie rok wcześniej. Wyniósł niemal 44,5%. Jeśli więc to jest to ”prawdziwe oblicze” herosa współtworzonego przez Tony’ego Isabellę, to widzowie również pokazali, że wcale im się ono nie podoba za mocno.

Tak więc panie Isabella – w pewnym sensie rozumiem oburzenie, ale proszę jednak sprawdzać jakieś podstawowe dane, zanim poleci Pan znów w Internetowe tyrady.
Dokąd idziesz Lucyferze?
Stało się – czwarty sezon serialu LUCIFER wylądował na Netflixie. W chwili gdy piszę te słowa, jestem po następujących czynnościach: naczytaniu się paru bezspoilerowych opinii o tym, jaki był to świetny sezon i obejrzeniu jednego odcinka.

I teraz będą lekkie spoilery.

Ale kuźwa, coś tu się zadziało niedobrego.

Odcinek rozpoczyna się od sekwencji muzycznej w wykonaniu Toma Ellisa, którą reżyserował chyba jakiś stażysta z programu ”Jaka to melodia?”, bo sztuczność biła z niej tak mocno, że trudno było mi wyjść z szoku.

Lauren German (detektyw Chloe) oraz Kevin Alejandro (detektyw Dan) i D.B. Woodside (Amenadiel) mieli chyba w scenariuszach napisane jedynie coś w stylu ”Widzisz tę kłodę drewna? Bądź nią”. W poprzednich sezonach tak nie było. Końcową scenę z udziałem Daniela i Amenadiela nawet Stephen Amell odegrałby z większym animuszem i zaangażowaniem.

Za to co teraz napiszę pewnie mi się srogo dostanie, ale co tam – ogólnie przez cały odcinek miałem wrażenie, jakby Lauren German między sezonami poprawiała się chirurgicznie i coś nie do końca wyszło tak jak powinno.

I tak właściwie dostałem 45 minut pierdzielenia z grubsza o niczym, a także jakieś 3 minuty czegoś, co faktycznie było istotne. Tymczasem twórcy mocno zapewniali, że w przeciwieństwie do poprzednich sezonów, tym razem każdy z 10 epizodów będzie tak samo ważny.

Błagam, niech ktoś mi powie, że dalej będzie lepiej.

Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz