niedziela, 15 grudnia 2019

BATMAN. PRZEKLĘTY


Gdy włodarze DC poinformowali, że ofertę wydawnictwa uzupełni nowy imprint, skupiający historie dla dorosłych czytelników, BATMAN: THE DAMNED Briana Azzarello i Lee Bermejo było zapowiadane jako jedna z jego wizytówek. Wskutek opóźnienia się prac Franka Millera nad SUPERMAN: YEAR ONE, kolejne dzieło duetu odpowiedzialnego m.in. za JOKERA czy też LUTHORA przejęło nawet rolę tytułu, który miał wystartować cały projekt Black Label – przedstawić go światu jako platformę, umożliwiającą cenionym autorom tworzenie odważnych i prowokujących do myślenia komiksów. Ostatecznie THE DAMNED, ponad rok po premierze swojego pierwszego numeru (z trzech), pamiętane jest niemal wyłącznie ze względu na… znikającego penisa Batmana. Coś poszło zatem nie tak. Zapraszam do przeczytania recenzji polskiego wydania, które ukazało się nakładem Egmontu pod koniec listopada.

Co do tego, że celem DC było zrobienie jak największego szumu wokół premiery imprintu, nie mam żadnych wątpliwości – o to przecież chodzi każdej firmie nastawionej na duże zyski. Ciężko jednak jednoznacznie stwierdzić, czy przeczuwali za jaką sprawą oryginalna edycja BATMAN: THE DAMNED #1 wzbudzi aż takie kontrowersje. O zeszycie (o ile pozycje wydawane w powiększonym formacie Black Label można jeszcze nazywać zeszytami) zrobiło się bowiem głośno nie z powodu rewolucyjnej fabuły lub, dajmy na to, dyskusyjnych światopoglądowych wniosków twórców, lecz właśnie z racji na pokazane w nim przyrodzenie Bruce’a Wayne’a. Ba, w zasadzie sam jego obrys, widoczny na dwóch stronach przy okazji zdejmowania stroju przez Człowieka Nietoperza. Nie mówimy tu więc o jakiejś obrazowej scenie seksu, która mogłaby uzasadniać burzę i grozić wizerunkową wpadką, a o trzech kadrach, na których Bermejo dość subtelnie przedstawił nagość głównego bohatera. Mimo to ktoś w DC postanowił w mig ocenzurować krocze Batmana. 

Jeżeli nawet już przyjmiemy, że publikacja „jedynki” w autorskiej formie i późniejsze wprowadzanie zmian w dodrukach to wykalkulowane, marketingowe działanie ze strony wydawnictwa, należy się mu za to ogromna bura. Jaki sygnał Jim Lee i spółka wysłali w ten sposób do twórców – nie tylko Azzarello i Bermejo, ale także szeregu innych artystów, którzy rozważali współpracę z DC w ramach nowej linii? Że obiecywana absolutna wolność kreatywna to jedna wielka bujda. Nic nie warte, rzucane pod publiczkę słowa. Mnie reakcja molocha z Burbank na odzew odbiorców mocno zniechęciła do tej, na papierze naprawdę ciekawej, inicjatywy i sprawiła, że odtąd traktowałem ją ze sporym dystansem. Gdyby Liga Sprawiedliwości radziła sobie z kryzysami, tak jak jej wydawcy, to Anty-Monitor miałby znacznie ułatwione zadanie, bo Superman prawdopodobnie sam by je wywoływał zamiast niego.

Dyskusja, która rozgorzała wokół tej kwestii, szybko ewoluowała w infantylną, ale finalnie, co smutne, okazała się najbardziej interesującym aspektem związanym z THE DAMNED. Rozpatrywane nie jako przykład obrazujący obłudę korporacji, a po prostu jako komiks, dzieło Azzarello i Bermejo zupełnie się nie broni. Naturalistyczne, fotograficzne rysunki tego drugiego są oczywiście tradycyjnie najwyższej próby i stanowią poważny argument za tym, żeby jednak sięgnąć po Przeklętego, ale fabularnie nie oferuje on nic, co pozwoliłoby nazwać go czymś odkrywczym i świeżym.

Opowieść rozpoczyna się w momencie, w którym ledwo żywy i zdezorientowany Batman ucieka z karetki. Nie pamięta co się z nim działo i jak znalazł się w tym miejscu. Nadal półprzytomny trafia do obskurnego mieszkania pod opiekę Johna Constantine’a, naszego cynicznego narratora. Oglądając razem telewizję, dowiadują się, że policja wyłowiła z rzeki zrzucone przez kogoś z mostu ciało Jokera. Naczelny błazen Gotham nie żyje i nie wiadomo kto jest jego mordercą. Naturalnym podejrzanym staje się kto inny jak Mroczny Rycerz – zmagający się z lukami w pamięci, majakami, w których on sam spada do wody i wypaczającymi się wspomnieniami z dzieciństwa.

Przeklęty to komiks charakterystyczny dla stylu Azzarello i jego twórczych upodobań. Miasto Batmana skąpane jest w odcieniach szarości i wszechobecnym brudzie, zabudowane starymi wieżowcami zasłaniającymi niebo i odcinającymi ludziom tlen. Identycznie nieprzyjazne i dzikie, co Gotham ze zbioru Rozbite miasto i inne opowieści, który recenzowałem na łamach DCManiaka przed rokiem. O ile tamten album dało się sklasyfikować jako rasowy, noirowy kryminał, o tyle ten od początku do końca pozostaje surowym horrorem utrzymanym w klimacie okultyzmu i zdradzającym psychologiczne ambicje.

Całości brakuje niestety głębi i jasnego kierunku. Czy Przeklęty aspirował do bycia symbolicznym zwieńczeniem drogi Batmana tak, jak np. Daredevil: End of Days stanowiło epilog życia Matta Murdocka? Nic na to nie wskazuje, bo fabuła zbyt wybiórczo traktuje poszczególne elementy mitologii Człowieka Nietoperza, żeby rozpatrywać ją w kategoriach wielkiego, emocjonalnego podsumowania. Może recenzowany komiks miał na celu odbrązowić rodziców Bruce’a i pokazać, że jego dzieciństwo nie zawsze musiało być tak kolorowe, jak je zapamiętał (motyw, który pojawił się chociażby w Gotyku Granta Morrisona)? W to też powątpiewam – w finale Azzarello zdaje się rozkładać akcenty jeszcze gdzie indziej. Scenariusz nie jest przy tym na tyle złożony, żeby zostawiać czytelnikowi pole do szerszej interpretacji, przez co sprawia wrażenie wydmuszki, pięknie opakowanej w grafiki Bermejo.   

Historii nie pomaga także to, że elseworldowe wersje postaci, zaproponowane tutaj przez Azzarello, wypadły ostatecznie raczej nieprzekonująco. Przewijający się przez Przeklętego członkowie Justice League Dark atakują ciągle z drugiego planu, ale z całego ich grona większą rolę odgrywa jedynie Constantine. To, że, pełniąc funkcję narratora, jest strasznie irytujący, to już druga sprawa… Z kolei pogrążona w żałobie Harley została przedstawiona tak, jak przedstawiano w popkulturze kobiece bohaterki dziesięć-piętnaście lat temu. Zachowuje się w irracjonalny sposób, a epizod z jej udziałem ogranicza się w zasadzie tylko do… próby zgwałcenia przez nią Batmana.

Zdecydowanie najbardziej nieudaną metamorfozę przeszedł jednak Jason Blood, znany również jako wierszujący Demon Etrigan. W THE DAMNED jest on popularnym w podziemiu raperem – biorąc pod uwagę jego teksty, prawdopodobnie najgorszym na świecie. Fragmenty, w których scenarzysta wkłada mu w usta rymowane linijki, budzą niemałe zażenowanie swoją topornością. Rozważałem ewentualność, że tłumacz odpowiadający za polskie wydanie nie poradził sobie z przełożeniem rapu na nasz rodzimy język, ale sprawdziłem oryginał i okazało się, że już edycja angielska nie brzmiała pod tym kątem najlepiej. Najwidoczniej Azzarello nie czuje za dobrze tych klimatów. Czemu więc udaje, że jest inaczej?

Twórca STU NABOI, choć niewątpliwie ma w swoim dorobku świetne historie, zaczyna urastać w moich oczach do miana przecenianego, żeby nie napisać wprost: „przereklamowanego”, scenarzysty. Przeklęty to kolejna pozycja z jego portfolio, która rozczarowuje. Od szumnie reklamowanego imprintu Black Label trzeba oczekiwać znacznie więcej.

Komiks znajdziecie w sklepie Egmontu.

Do nabycia także w ATOM Comics.

Oryginalne wydanie recenzował Dawid tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz