W ramach swojego pamiętnego
runu, jaki dotyczył serii BATMAN, Scott Snyder opowiedział to, co miał do
opowiedzenia. Zamknął klamrą wszystko to, co rozpoczął wraz ze startem
TRYBUNAŁU SÓW, przywracając na koniec Bruce'a Wayne'a do roli Człowieka-Nietoperza,
a potem pisząc jeszcze optymistyczny epilog. Tęsknota jego oraz Grega Capullo za
światem Batmana dała jednak szybko o sobie znać, co zaowocowało powstaniem
batcentrycznego eventu METAL, czyli takiego ostatniego, efektownego i szalonego
powrotu do postaci Mrocznego Rycerza. Kiedy narodził się imprint Black Label,
Snyder i Capullo znów połączyli siły, ponieważ jak się okazuje, mieli cały czas
do opowiedzenia jeszcze jedną, tym razem w stu procentach finalną historię
związaną ze "swoim" Batmanem. Ostatecznie. Definitywnie. I tak oto
światło dzienne ujrzała w zeszłym roku trzyczęściowa mini seria LAST KNIGHT ON
EARTH. Ponieważ dobrego Batmana nigdy za wiele, a przy okazji opis okazał się
bardzo zachęcający (i ta głowa Jokera), trudno było oprzeć się pokusie sprawdzenia, jak całość
wypadła jakościowo.
Przenosimy się dwie dekady w
przyszłość. Bruce Wayne budzi się w jednej z sal szpitala Arkham dowiadując
się, że Batman nigdy nie istniał, że to wszystko wymysł jego wyobraźni. Szybko
okazuje się jednak, że to nieprawda, a przez ostatnie 20 lat Ziemia zmieniła
się nie do poznania. Przyszłość przybrała ponury wygląd w wyniku działań Lexa Luthora,
a także tajemniczego złoczyńcy o pseudonimie Omega. Ten ostatni wszedł w
posiadanie równania anty-życia i chce kontrolować umysły wszystkich, zmieniając
świat na własną modłę. Bruce po raz kolejny zakłada kostium Batmana i wraz z
zamkniętą w słoju głową Jokera (!), przemierza apokaliptyczny świat, a jego misją
jest obalenie Omegi i przywrócenia planecie dawnego blasku.
Ta opowieść zalicza się według mnie do historii typu elseworlds, przedstawiając alternatywne wydarzenia, jakie mogłyby dotknąć
Ziemię, gdyby sprawy potoczyły się w takim, a nie innym kierunku. Można
potraktować ją jako osobny twór i zamkniętą całość, ale sprawdza się też jako
dopełnienie runu Snydera i Capullo, przemycając do fabuły kilka wątków, jakie
zainicjowane zostały w ramach New 52. Zwłaszcza ten mówiący o tym , że Batman
jest i zawsze będzie, nie ważne od okoliczności. Pierwszy rozdział rozgrywający
się w Arkham stanowił świetny punkt wyjściowy, ale scenarzysta szybko postanowił
odciąć się od tego wątku i pójść w inną stronę, co na dłuższą metę okazało się mniej
satysfakcjonujące, niż początkowo przypuszczałem. Oczami głównego bohatera mamy
możliwość odkrycia, jak bardzo zmieniła się powierzchnia planety, znane
czytelnikom komiksów miejsca, a także wszelkiej maści postacie zamieszkujące na
co dzień Gotham city i nie tylko. Krajobrazy są całkiem udane, w czym
oczywiście największa zasługa Capullo i spółki. Co do spotykanych bohaterów i
złoczyńców, to wielu z nich już od dawna nie żyje, część nadal funkcjonujących
w tych pesymistycznych realiach ucierpiała mniej, część znacznie bardziej. Wśród
tych ostatnich wymienić należy chociażby Flasha, Martiana Manhuntera, czy
Jokera.
Pozbawiony wielu ograniczeń
związanych z kontinuum, scenarzysta w pełni wykorzystał możliwości nowego formatu,
tym razem mocno popuszczając wodze fantazji, wypluwając z siebie sporo
innowacyjnych, szokujących rozwiązań, coś na co w regularnej serii nie dostałby
z pewnością zielonego światła. Inna sprawa, że dużo wątków traktowanych jest po
macoszemu, a to one przykuwają większą uwagę i budzą większe zaciekawienie, niż
Batman zmierzający do Gotham na spotkanie z wiadomo kim. Może gdyby twórca
dostał więcej miejsca, bardziej rozbudowałby te koncepty, ale to tylko moje
gdybanie. Przeskakujemy w szybkim tempie z miejsca na miejsce, zostając z
wieloma znakami zapytania, na które nigdy nie dostajemy odpowiedzi. Kwestia Lexa
i rakiety, burzy speed force, zielonych pierścieni, czy Dicka Graysona to tylko
niektóre przykłady, o których chciałoby się przeczytać coś więcej. Kurcze,
nawet kwestia samego Jokera (który jest najbardziej intrygującym i najciekawszym
elementem fabuły) pozostaje bez żadnego wyjaśnienia. W jaki sposób utracił
ciało? skąd znalazł się na pustyni? (a jak gacek tam wylądował?) jak może
funkcjonować jako sama głowa? Pytania, pytania i jeszcze raz pytania bez odpowiedzi.
Te ostatnie dostajemy, jeśli chodzi o przyczyny destrukcji znanej nam
rzeczywistości i przemiany je w zdecydowanie mroczniejszą i ponurą wersję. A
przynajmniej część odpowiedzi, bo reszty trzeba się domyślić. Niestety, są to
wyjaśnienia niesatysfakcjonujące, mało prawdopodobne i nieprzekonujące, żeby
nie powiedzieć głupie. Duże rozczarowanie i wersja wydarzeń Snydera, której po
prostu nie kupuję. Leży i kwiczy także samo zakończenie, ale Scott znany jest z
tego, że wiele swoich projektów, nawet jeśli przez cały czas trzymają w napięciu
i wciągają czytelnika, najzwyczajniej nie potrafi umiejętnie sfinalizować. To
już któryś raz, kiedy po dotarciu do ostatniego rozdziału jakiejś bat-historii
spod pióra Snydera, czar pryska.
Ogólnie zaskoczyło mnie, że
pomimo napakowania opowieści wieloma efektownymi pomysłami, to tak naprawdę nie
były to aż takie "wow" momenty, czy też zachęcające cliffhangery,
żebym jakoś mocno się wciągnął w lekturę, niecierpliwie wyczekiwał kolejnych
rozdziałów. Niby dzieje się sporo, a w rzeczywistości często wieje nudą. Przeglądam
kolejne plansze, oczy cieszą się podziwiając malunki zespołu artystycznego, ale
większego zaangażowania się w czytaną historię nie było. W paru miejscach
natomiast rodzi się w głowie pytanie, jaki to wszystko ma sens, o co tak
naprawdę chodzi w tej scenie scenarzyście, co ja takiego właściwie przed chwilą
przeczytałem? Chyba tylko sam autor wie, zagłębiając się tradycyjnie w jakiej swoje
filozoficzne rozważania, a czytelnikom nie pozostawiając żadnych wskazówek.
Nie było absolutnego
zaskoczenia, jeśli chodzi o warstwę wizualną OSTATNIEGO RYCERZA NA ZIEMI. A nie
było dlatego, że dokładnie wiedziałem, czego można spodziewać się po efekcie
wspólnej pracy Capullo, Jonathana Glapiona oraz Francisco Plascencia. Rysunki
są jak zwykle perfekcyjne, dopracowane, szczegółowe, po prostu piękne.
Miłośnicy kreski Capullo, do których sam również się zaliczam, z pewnością będą
zadowoleni. Wspina się on tutaj na swój najwyższy poziom, umilając czytelnikowi
wędrówkę po tym ponurym, apokaliptycznym świecie i ukazując jego dziwacznych
mieszkańców. Dodatkowo każdy rozdział ma trochę inną stylistykę, kolorystykę
oraz ogólny klimat, co uznaję za jak najbardziej trafione rozwiązanie. Jeśli
miałbym się do czegoś przyczepić, to byłby to mało ciekawy i niezbyt oryginalny
wygląd Omegi, którego prawdziwa tożsamość, gdy tylko po raz pierwszy się
pojawił, była dosyć łatwa do odgadnięcia.
LAST KNIGHT ON EARTH, podobnie
jak to było wcześniej w przypadku innego tytuły spod szyldu Black Label - BATMAN:
DAMNED, zachwyca szatą graficzną, która stanowi bez dwóch zdań najmocniejszy
punkt całego komiksu. Komiksu, któremu zdecydowanie bliżej do zwariowanych
rozwiązań oglądanych na kartach METALU, niż do pierwszych story arców w ramach
snyderowego BATMANA, ukazującego się podczas New 52. To nie jest specjalnie
dobre, to nie jest strasznie słabe. To jest po prostu tylko poprawne,
przeciętne. Plan jak zwykle w przypadku tego scenarzysty był bardzo ambitny,
ale egzekucja pozostawia wiele do życzenia. Nie jest to lektura konieczna, nie
dostarcza spodziewanej satysfakcji, będąc zlepkiem co najmniej kilku fajnych
konceptów, które upakowano w jednym miejscu, i które niestety nie zostały
odpowiednio rozwinięte, wyjaśnione, czy dokończone. Pomysły przyćmione przez,
nie ma co się oszukiwać, nudną i
przewidywalną misję nowego Batmana. Zagorzali fani Scotta Snydera i jego wersji
Mrocznego Rycerza zapewne nie odpuszczą sobie możliwości dołączenia tego zbioru
do swojej kolekcji, ale osoby poszukujące w batkomiksach czegoś bardziej wartościowego,
trzymającego w napięciu, logicznego i umiejętnie sfinalizowanego, według mnie
będą rozczarowane. Ja byłem.
p.s. jeśli szukacie dobrej jakościowo historii z superbohaterem budzącym się w świecie po apokalipsie, to zachęcam do sięgnięcia po inny tytuł z Black Label - WONDER WOMAN: DEAD EARTH.
p.s. jeśli szukacie dobrej jakościowo historii z superbohaterem budzącym się w świecie po apokalipsie, to zachęcam do sięgnięcia po inny tytuł z Black Label - WONDER WOMAN: DEAD EARTH.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN: LAST KNIGHT ON
EARTH #1-3.
Powyższy komiks do kupienia m.in. w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Jakie są szanse, że ta Wonder Woman: Dead Earth wyjdzie w Polsce? Bo zaciekawiłeś mnie tym tytułem. Wiem, że szanse są zawsze ale jak to realnie wygląda na chwilę obecną?
OdpowiedzUsuń