środa, 1 lipca 2020

BATMAN: LAST KNIGHT ON EARTH


W ramach swojego pamiętnego runu, jaki dotyczył serii BATMAN, Scott Snyder opowiedział to, co miał do opowiedzenia. Zamknął klamrą wszystko to, co rozpoczął wraz ze startem TRYBUNAŁU SÓW, przywracając na koniec Bruce'a Wayne'a do roli Człowieka-Nietoperza, a potem pisząc jeszcze optymistyczny epilog. Tęsknota jego oraz Grega Capullo za światem Batmana dała jednak szybko o sobie znać, co zaowocowało powstaniem batcentrycznego eventu METAL, czyli takiego ostatniego, efektownego i szalonego powrotu do postaci Mrocznego Rycerza. Kiedy narodził się imprint Black Label, Snyder i Capullo znów połączyli siły, ponieważ jak się okazuje, mieli cały czas do opowiedzenia jeszcze jedną, tym razem w stu procentach finalną historię związaną ze "swoim" Batmanem. Ostatecznie. Definitywnie. I tak oto światło dzienne ujrzała w zeszłym roku trzyczęściowa mini seria LAST KNIGHT ON EARTH. Ponieważ dobrego Batmana nigdy za wiele, a przy okazji opis okazał się bardzo zachęcający (i ta głowa Jokera), trudno było oprzeć się pokusie sprawdzenia, jak całość wypadła jakościowo. 

Przenosimy się dwie dekady w przyszłość. Bruce Wayne budzi się w jednej z sal szpitala Arkham dowiadując się, że Batman nigdy nie istniał, że to wszystko wymysł jego wyobraźni. Szybko okazuje się jednak, że to nieprawda, a przez ostatnie 20 lat Ziemia zmieniła się nie do poznania. Przyszłość przybrała ponury wygląd w wyniku działań Lexa Luthora, a także tajemniczego złoczyńcy o pseudonimie Omega. Ten ostatni wszedł w posiadanie równania anty-życia i chce kontrolować umysły wszystkich, zmieniając świat na własną modłę. Bruce po raz kolejny zakłada kostium Batmana i wraz z zamkniętą w słoju głową Jokera (!), przemierza apokaliptyczny świat, a jego misją jest obalenie Omegi i przywrócenia planecie dawnego blasku.

Ta opowieść zalicza się według mnie do historii typu elseworlds, przedstawiając alternatywne wydarzenia, jakie mogłyby dotknąć Ziemię, gdyby sprawy potoczyły się w takim, a nie innym kierunku. Można potraktować ją jako osobny twór i zamkniętą całość, ale sprawdza się też jako dopełnienie runu Snydera i Capullo, przemycając do fabuły kilka wątków, jakie zainicjowane zostały w ramach New 52. Zwłaszcza ten mówiący o tym , że Batman jest i zawsze będzie, nie ważne od okoliczności. Pierwszy rozdział rozgrywający się w Arkham stanowił świetny punkt wyjściowy, ale scenarzysta szybko postanowił odciąć się od tego wątku i pójść w inną stronę, co na dłuższą metę okazało się mniej satysfakcjonujące, niż początkowo przypuszczałem. Oczami głównego bohatera mamy możliwość odkrycia, jak bardzo zmieniła się powierzchnia planety, znane czytelnikom komiksów miejsca, a także wszelkiej maści postacie zamieszkujące na co dzień Gotham city i nie tylko. Krajobrazy są całkiem udane, w czym oczywiście największa zasługa Capullo i spółki. Co do spotykanych bohaterów i złoczyńców, to wielu z nich już od dawna nie żyje, część nadal funkcjonujących w tych pesymistycznych realiach ucierpiała mniej, część znacznie bardziej. Wśród tych ostatnich wymienić należy chociażby Flasha, Martiana Manhuntera, czy Jokera.

Pozbawiony wielu ograniczeń związanych z kontinuum, scenarzysta w pełni wykorzystał możliwości nowego formatu, tym razem mocno popuszczając wodze fantazji, wypluwając z siebie sporo innowacyjnych, szokujących rozwiązań, coś na co w regularnej serii nie dostałby z pewnością zielonego światła. Inna sprawa, że dużo wątków traktowanych jest po macoszemu, a to one przykuwają większą uwagę i budzą większe zaciekawienie, niż Batman zmierzający do Gotham na spotkanie z wiadomo kim. Może gdyby twórca dostał więcej miejsca, bardziej rozbudowałby te koncepty, ale to tylko moje gdybanie. Przeskakujemy w szybkim tempie z miejsca na miejsce, zostając z wieloma znakami zapytania, na które nigdy nie dostajemy odpowiedzi. Kwestia Lexa i rakiety, burzy speed force, zielonych pierścieni, czy Dicka Graysona to tylko niektóre przykłady, o których chciałoby się przeczytać coś więcej. Kurcze, nawet kwestia samego Jokera (który jest najbardziej intrygującym i najciekawszym elementem fabuły) pozostaje bez żadnego wyjaśnienia. W jaki sposób utracił ciało? skąd znalazł się na pustyni? (a jak gacek tam wylądował?) jak może funkcjonować jako sama głowa? Pytania, pytania i jeszcze raz pytania bez odpowiedzi. Te ostatnie dostajemy, jeśli chodzi o przyczyny destrukcji znanej nam rzeczywistości i przemiany je w zdecydowanie mroczniejszą i ponurą wersję. A przynajmniej część odpowiedzi, bo reszty trzeba się domyślić. Niestety, są to wyjaśnienia niesatysfakcjonujące, mało prawdopodobne i nieprzekonujące, żeby nie powiedzieć głupie. Duże rozczarowanie i wersja wydarzeń Snydera, której po prostu nie kupuję. Leży i kwiczy także samo zakończenie, ale Scott znany jest z tego, że wiele swoich projektów, nawet jeśli przez cały czas trzymają w napięciu i wciągają czytelnika, najzwyczajniej nie potrafi umiejętnie sfinalizować. To już któryś raz, kiedy po dotarciu do ostatniego rozdziału jakiejś bat-historii spod pióra Snydera, czar pryska.

Ogólnie zaskoczyło mnie, że pomimo napakowania opowieści wieloma efektownymi pomysłami, to tak naprawdę nie były to aż takie "wow" momenty, czy też zachęcające cliffhangery, żebym jakoś mocno się wciągnął w lekturę, niecierpliwie wyczekiwał kolejnych rozdziałów. Niby dzieje się sporo, a w rzeczywistości często wieje nudą. Przeglądam kolejne plansze, oczy cieszą się podziwiając malunki zespołu artystycznego, ale większego zaangażowania się w czytaną historię nie było. W paru miejscach natomiast rodzi się w głowie pytanie, jaki to wszystko ma sens, o co tak naprawdę chodzi w tej scenie scenarzyście, co ja takiego właściwie przed chwilą przeczytałem? Chyba tylko sam autor wie, zagłębiając się tradycyjnie w jakiej swoje filozoficzne rozważania, a czytelnikom nie pozostawiając żadnych wskazówek.

Nie było absolutnego zaskoczenia, jeśli chodzi o warstwę wizualną OSTATNIEGO RYCERZA NA ZIEMI. A nie było dlatego, że dokładnie wiedziałem, czego można spodziewać się po efekcie wspólnej pracy Capullo, Jonathana Glapiona oraz Francisco Plascencia. Rysunki są jak zwykle perfekcyjne, dopracowane, szczegółowe, po prostu piękne. Miłośnicy kreski Capullo, do których sam również się zaliczam, z pewnością będą zadowoleni. Wspina się on tutaj na swój najwyższy poziom, umilając czytelnikowi wędrówkę po tym ponurym, apokaliptycznym świecie i ukazując jego dziwacznych mieszkańców. Dodatkowo każdy rozdział ma trochę inną stylistykę, kolorystykę oraz ogólny klimat, co uznaję za jak najbardziej trafione rozwiązanie. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to byłby to mało ciekawy i niezbyt oryginalny wygląd Omegi, którego prawdziwa tożsamość, gdy tylko po raz pierwszy się pojawił, była dosyć łatwa do odgadnięcia.

LAST KNIGHT ON EARTH, podobnie jak to było wcześniej w przypadku innego tytuły spod szyldu Black Label - BATMAN: DAMNED, zachwyca szatą graficzną, która stanowi bez dwóch zdań najmocniejszy punkt całego komiksu. Komiksu, któremu zdecydowanie bliżej do zwariowanych rozwiązań oglądanych na kartach METALU, niż do pierwszych story arców w ramach snyderowego BATMANA, ukazującego się podczas New 52. To nie jest specjalnie dobre, to nie jest strasznie słabe. To jest po prostu tylko poprawne, przeciętne. Plan jak zwykle w przypadku tego scenarzysty był bardzo ambitny, ale egzekucja pozostawia wiele do życzenia. Nie jest to lektura konieczna, nie dostarcza spodziewanej satysfakcji, będąc zlepkiem co najmniej kilku fajnych konceptów, które upakowano w jednym miejscu, i które niestety nie zostały odpowiednio rozwinięte, wyjaśnione, czy dokończone. Pomysły przyćmione przez, nie ma co się oszukiwać, nudną i przewidywalną misję nowego Batmana. Zagorzali fani Scotta Snydera i jego wersji Mrocznego Rycerza zapewne nie odpuszczą sobie możliwości dołączenia tego zbioru do swojej kolekcji, ale osoby poszukujące w batkomiksach czegoś bardziej wartościowego, trzymającego w napięciu, logicznego i umiejętnie sfinalizowanego, według mnie będą rozczarowane. Ja byłem.

p.s. jeśli szukacie dobrej jakościowo historii z superbohaterem budzącym się w świecie po apokalipsie, to zachęcam do sięgnięcia po inny tytuł z Black Label - WONDER WOMAN: DEAD EARTH.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN: LAST KNIGHT ON EARTH #1-3.

Powyższy komiks do kupienia m.in. w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

1 komentarz:

  1. Jakie są szanse, że ta Wonder Woman: Dead Earth wyjdzie w Polsce? Bo zaciekawiłeś mnie tym tytułem. Wiem, że szanse są zawsze ale jak to realnie wygląda na chwilę obecną?

    OdpowiedzUsuń