czwartek, 23 lipca 2020

MULTIWERSUM

Niedawno Egmont wypuścił na nasz rodzimy, polski rynek niemały pod względem objętości, wręcz ceglasty rarytas dla fanów komiksów — a mianowicie MULTIWERSUM Granta Morrisona. Tego szkockiego pochodzenia jegomościa raczej nie trzeba przedstawiać żadnej osobie, która choć minimalnie liznęła świata rysunkowych opowieści. To jeden z gigantów tego rynku, za swoje zasługi doceniony i odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego przez samą monarchinię brytyjską Elżbietę II. Jego twórczość na stałe weszła na półkę z napisem klasyka, kanon; stanowiąc pewnego rodzaju kamienie milowe w sposobie opowiadania i konstruowania narracji — to właśnie on odpowiada za takie tytuły jak DOOM PATROL, ANIMAL MAN czy INVISIBLES. Morrison w swoim twórczym życiu nie ograniczył się wyłącznie do jednego medium, komiksów, lecz swoich sił spróbował także w dramatopisarstwie. Jest autorem dwóch sztuk wystawionych przez Oxygen House podczas festiwalu sztuki Edinburgh Fringe. Pierwsza z nich — Red King Rising (1989) - dotyczyła relacji między Lewisem Carrollem i Alice Liddell. Z kolei Depravity (1990) przedstawia losy słynnego okultysty Aleistera Crowleya. Spektakle zostały nagrodzone i zdobyły takie wyróżnienia jak: Fringe First Award, Independent Theatre Award za rok 1989 oraz Evening Standard Award for New Drama.

Jednym z najważniejszych komiksowych projektów Morrisona jest udostępnione właśnie polskiemu czytelnikowi MULTIWERSUM. U podstaw całej opowieści leży, jak wskazuje sam tytuł koncepcja wieloświatu. Pierwsze wzmianki o niej pojawiają się już w starożytności. Jednakże najczęściej używany dziś termin (ang. multiverse) został wymyślony w grudniu 1960 przez Andy’ego Nimmo, wówczas wiceprezesa Szkockiego Oddziału Brytyjskiego Towarzystwa Międzyplanetarnego na potrzeby odczytu o wieloświatowej interpretacji fizyki kwantowej, która opublikowana została w roku 1957. W dużym uproszczeniu i skrócie multiwersum to hipotetyczny zbiór wszelkich możliwych wszechświatów zawierający w sobie wszystko inne (w tym wszystkie możliwe, potencjalne – niezależnie od rozważanych czasoprzestrzeni lub wymiarów, w których się znajdują – wszechświaty; w tym także tak zwane wszechświaty równoległe). Według teorii kwantowej zakładającej stale rozszerzający się wszechświat musi on w pewnym momencie zacząć się powielać, bo choć jest ich wiele, to mimo wszystko istnieje skończona liczba możliwości, w których cząstki tworzące wszechświat mogą ustawić się w czasie i przestrzeni. To z kolei implikuje fakt, że musi on mieć swój koniec, granicę, a jeżeli tak, to za jego granicami może znajdować się kolejny, który też się rozszerza. Z poprzednich założeń wynika jasno, że każda nasza decyzja, każdy ruch cząstek we wszechświecie sprawia, że powstają kolejne światy z każdą możliwą drogą wydarzeń. Idee naukowe bardzo szybko zainspirowały i przeszły na łamy sztuki i wszelakich wytworów kultury. Najczęściej z wieloświatami spotkać możemy się na łamach powieści science fiction oraz fantasy. Takie właściwie nieograniczone patrzenie na świat dostarczył twórcom równie nieograniczonych możliwości, których wyobraźnia mogła aż do zupełnej dowolności tworzyć niezliczone i niczym nieskrępowane nowe światy. Fabularnie prezentuje się to następująco: w jednym ze światów pojawia się pewien niepozorny komiks, który po przeczytaniu go do końca, wpływa na czytelnika, zmienia go w posłusznego niewolnika pomagającego i umożliwiającego otwarcie drogi do jego rzeczywistości potworom apokalipsy planującym galaktyczną anihilację. Co ważniejsze drogi nie tylko do tego jednego świata, ale reakcją lawinową, efektem domino do każdej z 52 rzeczywistości, które składają się na Multiwersum. By temu zapobiec pierwsi poinformowani i zorientowani o zbliżającym się niebezpieczeństwie podejmują się misji powiadomienia o nim wszystkich światów i ich mieszkańców. Już tutaj odkrywa się przed nami pierwszy możliwy zrzut pod adresem dzieła Morrisona: korzystanie ze starych klisz i motywów, pewna wtórność. Bo przecież mamy tu do czynienia z niczym innym jak tak charakterystyczną dla komiksów opowieścią o ratowaniu swojej planety, której grozi zagłada, tylko odrobinę podrasowaną i spotęgowaną z perspektywy jednej ziemi do aż 52 różnych.


Podczas lektury kolejnych zeszytów zawartych w tym wydaniu poznajemy następne światy, ich różnorodność — każda planeta bowiem jest odmienna, charakterystyczna na swój sposób, a również postacie ją zamieszkujące okazują się diametralnie różne. To jeden z największych plusów MULTIWERSUM — naoczne ukazanie jak poważne i nieodwołalne konsekwencje może mieć nawet minimalne odchylenie, drobna zmiana w historii. Każdy świat reprezentuje zupełnie oryginalną paletę losów konkretnych bohaterów. Ta różnorodność została jeszcze mocniej podkreślona przez zastosowanie odmiennego stylu, kreski dla każdej z rzeczywistości. Widzowie produkcji Marvela doskonale znają już ten zabieg z animacji SPIDER-MAN UNIWERSUM. Tam również świat, z którego pochodzi dana postać, możemy rozpoznać dzięki szacie graficznej. I to wszystko byłbym zaliczył na zdecydowany plus, gdyby nie jedno ale. Żaden z tych 52 światów nie jest zgłębiony do tego stopnia, by mógł wzbudzać jakiekolwiek emocje, czytelnik zostaje do nich wrzucony na krótką chwilę w sam środek lokalnych problemów, o których nie ma pojęcia — i nim w ogóle zacznie się, choć w minimalnym stopniu orientować co tak właściwie jest grane, wrzucany jest do kolejnego świata. To samo tyczy się postaci, nie ujrzymy tutaj zbytniego rozwoju psychologicznych motywacji, rozbudowy osobowości — sprawia to, że mimo takiego bogactwa i takich możliwości dostajemy światy i bohaterów a tym samym samą historię, która nas wcale nie angażuje, ani to ziębi, ani grzeje. Dodajmy do tego jeszcze zawrotne tempo, w jakim prowadzona jest cała opowieść, wywołujące wrażenie jakby z całości zostały wycięte znaczące fragmenty, rozjaśniające sens całości, jakbyśmy otrzymywali malutki procent z faktycznego rozmiaru materiału; konsekwencją tego są oczywiście niejasne skoki fabularne, wyraźne niedopowiedzenia a tym samym zagubienie i zdezorientowanie czytelnika podczas lektury, które tym bardziej utrudniają zaangażowanie w historię. Tym samym odradzam laikom komiksowym, niemającym gruntownej wiedzy sięgnięcie po dzieło Morrisona — ono jedynie was zmęczy, a nic z niego nie wyniesiecie, bo najzwyczajniej w świecie nie będziecie wiedzieć, co się dzieje na jego kartach. Nawet osoby siedzące w tej dziedzinie długi czas, mające bogate CV czytelnika komiksów pełne pozycji przyznawały ze szczerością, że byli zagubieni w świecie Szalonego Szkota. MULTIWERSUM można więc podsumować w trzech prostych stwierdzeniach: ZBYT DUŻO, ZBYT SZYBKO, ZBYT POBIEŻNIE. Pan Morrison jako doświadczony autor wielu publikacji powinien wiedzieć, że taka dawka zaaplikowana czytelnikowi na raz, w takim tempie wywoła poważne zawroty głowy od tego barokowego rozpasania przesytem.

Ale nawet nie to jest najgorsze w tym dziele, dla efektu końcowego można się przecież przemęczyć, napocić podczas próby nadążenia nad umysłem i tempem Morrisona. Arcydzieła wszakże bardzo często nie są ani przyjemne, ani łatwe — lecz co najistotniejsze po ich przebyciu czujemy, że nasze życie jest w jakiś sposób bogatsze, ten wysiłek się opłacał, coś za niego otrzymaliśmy. Tutaj? Zapomnijcie o takim efekcie. Najbardziej niewybaczalnym grzechem MULTIWERSUM jest fakt, że próba zrozumienia tej szalonej plątaniny okazuje się bezsensowna i z góry skazana na niepowodzenie, bo nie wynika z niej kompletnie nic. Jest to najzwyczajniejsza sztuka dla sztuki — poszerzenie możliwości komiksu? Owszem. Nowe sposoby narracji? Również. Ale co z tego, że otrzymujemy awangardowe dzieło — skoro jest to dzieło zwyczajnie męczące i nieangażujące. Dla twórców i badaczy będzie to z pewnością swoisty punkt odniesienia, natomiast dla czytelnika najprawdopodobniej zwykła męczarnia i ciągłe zastanawianie się, o co chodzi, w którym momencie się jest. Podobny przykład znajdziemy, chociażby w literaturze — wszyscy wiedzą, że ULISSES Jamesa Joyce'a jest arcydziełem, kto czytał go z prawdziwą przyjemnością i nie czuł się jak na torturach — jeśli nie nikt to malutka garstka. Zatem na sam koniec polecam wszystkim odpuścić sobie jednak lekturę, portfel będzie grubszy a nerwy zdrowsze.

(mc)

MULTIWERSUM do kupienia w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.

1 komentarz:

  1. Zgadzam się, że to nie jest lekki i łatwy do przyswojenia komiks, absolutnie nie dla przypadkowych i okazjonalnych czytelników. W przeciwieństwie jednak do Marcina, ja bawiłem się przy lekturze przednio. W tej pokręconej i oryginalnej fabule widać pewien logiczny schemat, wyróżnia się też specyficzne poczucie humoru scenarzysty. Najbardziej spodobały mi się rozdziały Pax Americana, Mastermen oraz przewodnik po wszystkich Ziemiach.

    OdpowiedzUsuń