Trochę czasu minęło od mojej
poprzedniej recenzji komiksu z imprintu Young Animal, ale wreszcie udało się
coś napisać i następne w kolejce jest wreszcie DC/YOUNG ANIMAL: MILK WARS. Może
w tym roku mi się uda :D Tymczasem najpierw rzućmy okiem na kolejną odsłonę
losów niejakiej Violet Paige, która mogłaby być fajnym dodatkiem do
bat-rodzinki, gdyby dziś jeszcze ktoś o niej pamiętał.
Pamiętam doskonale, że gdy ogłaszano
start linii Young Animal, to cykl MOTHER PANIC wydawał mi się najmniej
interesujący. Ot, z opisu wynikało, że dostaniemy taką bardziej wściekłą
Batwoman lub Huntress w stroju a’la Moon
Knight z Marvela. I oczywiście z akcją osadzoną w Gotham
City, bo PRZECIEŻ WSZYSTKO w DC musi się dziać właśnie tam. Zatem nie ukrywam,
że początkowo nieco przewracałem oczami i zdecydowanie bardziej jarałem się ogłoszonymi
równolegle, nowymi wersjami Doom Patrolu, Shade czy wykopaniem z niebytu Cave’a
Carsona. Tymczasem pierwszy tom zaskoczył mocno i to bardzo pozytywnie, o czym
pisałem jakiś czas temu o TUTAJ.
Drugi tom niestety wpisał się w pewien trend linii Young Animal, ale o tym za
chwilę.
Powracamy zatem do Gotham City
widzianego oczyma Violet Paige – za dnia totalnie zblazowanej i nienawidzonej
celebrytki, która nocą ujawnia swoje prawdziwe oblicze i jako Mother Panic
sieje postrach wśród tych złoczyńców, którymi Batman i spółka jakoś szczególnie
się nie interesują. Czyli tymi najbogatszymi. Jednocześnie cały czas dziewczyna
opiekuje się swoją chorą matką, a także zawiązuje kilka sojuszy, które
niekoniecznie mogą się dla niej skończyć dobrze. Co jednak stanie się w
momencie, gdy jej cybernetyczne implanty zaczną odmawiać posłuszeństwa? Czy to
one stanowią o całym heroizmie Violet? I czego jeszcze dowiemy się na temat jej
ponurej przeszłości?
Zacznę od rzeczy, która w drugim
tomie MOTHER PANIC mi się nie podobała, ale jest to pewna część wspólna niemal
wszystkich drugich tomów serii z Young Animal. Mianowicie – widać tu wyraźnie
mielizny scenariuszowe, które powstały, by rozdmuchać główny wątek fabularny na
odgórnie zaplanowaną ilość numerów. Nie jest to może aż tak ukazane wprost, jak
na przykład w drugiej odsłonie CAVE CARSON HAS A CYBERNETIC EYE, gdzie w
zasadzie całe dwa rozdziały pełniły rolę tak zwanych ”fillerów”, ale jednak
znów dostajemy komiks wyraźnie siłowo rozciągnięty do dwunastu zeszytów.
Jednakże to w zasadzie jedyny minus,
jaki zapisałbym po stronie skryptu drugiego tomu MOTHER PANIC. Gdy scenarzystka
Jody Houser wchodzi już na bardziej właściwe sobie obroty, komiks zaczyna robić
się równie ciekawy, co odsłona poprzednia. Paradoksalnie nawet powiem, że wątek
matki głównej bohaterki był dla mnie, naturalnie w przekroju całej serii, nie
tylko najlepiej prowadzony, ale również potrafił zaskoczyć i nawet lekko
ścisnąć za gardło. Generalnie dużo rzeczy w drugim tomie MOTHER PANIC jest
dobrze rozpisanych. Postacie, nawet te z drugiego planu, są jednocześnie ciekawe
jak i nierzadko wymykające się przetartym schematom. Akcja nie gna przed siebie
na złamanie karku, lecz nie możemy powiedzieć, że nic tu się nie dzieje. I
przede wszystkim strasznie podoba mi się klimat opowieści, z jednej strony
typowy mrok Gotham, z drugiej zaś sporo umownej baśniowości i nieco gotyckiego horroru.
Wszystko to daje bardzo przyjemną mieszaninę, umiejętnie podsycaną przez obu
głównych rysowników komiksu.
No właśnie, ”obu”. MOTHER PANIC coś
nie miało szczęścia do doboru artystów. W pierwszym tomie Tommy Lee Edwards
narysował raptem trzy rozdziały i został zastąpiony przez Shawna Crystala i tu
sytuacja jest podobna, tyle tylko, iż pierwszą połowę tomu narysował John Paul
Leon. Każdy z nich jest niebywale utalentowany i każdy też… dysponuje zupełnie
innym stylem. Ostatni ze wspomnianych preferuje realistyczną, brudną, pulpową i
mocno ”uliczną” kreskę, Crystal zaś dysponuje stylem mocno kreskówkowym i
chociaż obaj się doskonale w swoich pracach odnajdują, to jednak zestawienie
ich obok siebie w jednym komiksie sprawia, że przeskok pomiędzy stylami
graficznymi bardzo mocno daje po oczach. Dorzućmy do tego jeszcze back-upowe
historyjki ”Gotham Radio”, które zilustrował jeszcze ktoś inny, a konkretnie Phil
Hester oraz fakt, że w połowie komiksu zmienia się także kolorysta i w efekcie mamy
już do czynienia z totalnym, graficznym poplątaniem z pomieszaniem. Myślę, że
nie każdemu przypadnie to do gustu.
Komiks wydano standardowo, a więc
miękka oprawa i cena okładkowa w wysokości siedemnastu dolców. Oprócz
wspomnianych przed chwilą, back-upowych historyjek, czytelnik otrzymuje jeszcze
kilka zdań o Johnie Workmanie – literniku owej pozycji.
MOTHER PANIC jest w mojej ocenie tym
tytułem z Young Animal, który najmniej wyróżniał się bardzo specyficznym
sposobem opowiadania historii, jaki ustalił dla tego imprintu Gerard Way. Tytuł
ten można było spokojnie wrzucić mocniej w główne uniwersum bat-komiksów i w
zasadzie nic wielkiego by się nie stało. Ale zarazem to wciąż komiks bardzo
przyjemny w lekturze i z pewnością pozytywnie wyróżniający się na tle typowego
superhero. Mam nadzieję, że trzeci tom przygód Violet Paige, do którego kiedyś
w końcu dojadę ze swoimi recenzjami, nie będzie ostatnim występem tej postaci w
DC Comics.
Krzysztof Tymczyński
MOTHER PANIC VOL. 2: UNDER HER SKIN zawiera zeszyty #7-12 serii pod tym samym tytułem.
MOTHER PANIC VOL. 2: UNDER HER SKIN do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz