wtorek, 28 lipca 2020

PROMETHEA TOM 3

Alan Moore wielkim magiem jest, a ilość osób na które rzucił klątwy z pewnością każdego roku się powiększa. Trudno nie sądzić, że na liście do złożenia bogom w ofierze jest też Jim Lee, który najpierw nakłonił twórcę do założenia imprintu America’s Best Comics w ramach WildStormu, a raptem kilka miesięcy później przeniósł całe swoje studio do znienawidzonego przez Moore’a DC Comics. Nie wiem niestety, czy Alana trzymał w ryzach jakiś zapisek podpisanego kontraktu, lecz faktem jest, że twórca ten zacisnął zęby i zaczął seryjnie tworzyć komiksy, które dziś wymienia się jednym tchem obok innych, największych dzieł Moore’a. Z czasem prawa do takiej ”Ligi Niezwykłych Dżentelmenów” wróciły do rąk scenarzysty, lecz TOP TEN, TOM STRONG czy właśnie PROMETHEA zostały w barwach WildStormu, a po zamknięciu tegoż imprintu/studia, przeskoczyły do Vertigo, a obecnie są już pewnie w Black Label. Do Polski tytuł ten zawitał jednak jeszcze logiem Zawrotu Głowy na okładce, a jego lektura okazała się dla mnie nadzwyczaj trudna.

Widzicie, scenariusze Alana Moore’a nigdy… no dobra, rzadko kiedy należały do szczególnie prostych rzeczy. Takich STRAŻNIKÓW czy V JAK VENDETTA rozłożono już dawno na czynniki pierwsze, a i tak po dziś dzień tytuły te są bohaterami licznych analiz, z których płyną najróżniejsze wnioski. Nawet takie ”Providence”, które niedawno wydał Egmont, ma w sobie drugie i trzecie dno, co jestem w stanie stwierdzić nawet pomimo tego, że nie przepadam za tym tytułem. No i tak dochodzimy do serii PROMETHEA, która niby zapowiadała się na kolejną wariację superhero, a okazała się podręcznikiem tarota, kabały, run, magii czy interpretacji religijnych, a dopiero gdzieś na samym końcu opowieścią zahaczającą o trykoty.

Aczkolwiek w tym tomie Moore chyba się lekko, naprawdę baaaardzo lekko hamował. Bo tych wszystkich magiczno-horoskopowo-wróżbickich rzeczy jest tu zdecydowanie mniej, niż na przykład w tomie drugim. Co oczywiście nie oznacza, że nie ma ich wcale. Zaraz do tego wrócę. Kluczem fabuły jest ponownie młoda Sophie Bangs, która najpierw musi… magiczną drogą sądową (a jakże) odzyskać moce mistycznej Promethei, a następnie doprowadzić do końca świata. Bardzo dziwnego końca świata. Czy celem sił mieszkających w Sophie naprawdę jest doprowadzenie do zagłady ludzkości czy może kryje się za tym coś więcej?

Uważam, że takiego komiksu jak PROMETHEA nie da się dobrze przyswoić, a tym bardziej i kompleksowo ocenić, jeśli nie ma się choćby nikłego pojęcia o tych wszystkich magiczno-mistycznych tematach, którymi żongluje tu twórca. Jasne, układa się do koniec końców w coś, co wydaje się być zrozumiałe, lecz zwyczajnie nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy Moore bardziej popisuje się tu swoją wiedzą i serwuje nam bardziej jak najbardziej prawdziwe zasady tarota lub kabały czy też raczej zachwyca kreatywnością w ich interpretowaniu. Research jaki wykonałem podpowiada, że twórca skłania się ku pierwszej z wymienionych opcji, lecz jest to tak bogaty i skomplikowany świat, że trudno mi to orzec jednoznacznie. To, co na pewno mogę powiedzieć zarówno po lekturze trzeciego tomu PROMETHEI, jak i zresztą w kontekście całości, to fakt, że gdy Moore wchodził na wyższe obroty mistycyzmu, ja byłem zachwycony, chociaż… większości nie zrozumiałem. Chyba, tak w sumie nie jestem pewien. Zwłaszcza to, co dzieje się w finałowym zeszycie głównej serii (oznaczonym numerem 32) jest dla mnie pięknym, ale niesamowicie trudnym w odbiorze chaosem. Zresztą warto dodać, że ”chaosem” znajdującym się w tomie dwukrotnie, ponieważ najpierw rozdział ten dostajemy w formie tradycyjnej, a potem także i jako przecudownej urody, dwustronny plakat, którego zdjęcie widzicie poniżej. Składa się on z wszystkich 32 stron tego zeszytu, ale inaczej ułożonych i tworzących przez to dwa portrety tytułowej bohaterki. Sztosik. I tylko szkoda, że wydawnictwo Egmont nie pokusiło się o co najmniej dwukrotnie większy rozmiar tego bonusu.

Alan Moore jednak potrafi zrobić coś, co stanowi o jego wielkości. Nawet jeśli nie darzę jego komiksu najpiękniejszymi uczuciami, to jednak potrafi on rozpisać fabułę tak, by przykuć mnie do lektury i zachęcić do sprawdzenia rzeczy, z których czerpie i którymi mógł się inspirować. Dodatkowo, nie sposób nie wspomnieć, że zasygnalizowany wcześniej koniec świata, to zdecydowanie najpiękniejsza i najbardziej porąbana (w pozytywnym sensie) apokalipsa, jaką od dłuższego czasu widziałem na łamach jakiegokolwiek dzieła kultury.

PROMETHEA jednak nie jest jednym, wielkim seansem tarota. W trzecim tomie Moore wrzucił zaskakująco dużo takiego, nazwijmy to umownie, dość klasycznego superhero. W komiksie pojawia się Tom Strong oraz kilkoro innych postaci z komiksów ABC, jest nawet trochę prania się po gębach czy akcji w wykonaniu agentów federalnych. Jednakże podkreślę to jeszcze raz – jeśli nie znacie tego tytułu, myślicie nad jego kupnem i spodziewacie się trykotów, to się srogo rozczarujecie.

Rysunki J.H. Williamsa III to oczywiście kwestia zupełnie innego rodzaju zachwytów. Co prawda nadal uparcie będę twierdzić, że jego prace przy BATWOMAN: ELEGY to najlepsze, co jak dotąd artysta ten stworzył, to jednak rysunki w PROMETHEI też zachwycają. Twórca ten nie tylko potrafi rozwalić system swoimi splashami (a tych w komiksie nie brakuje) czy zmienić styl rysowania z kadru na kadr, co przy scenach związanych z apokalipsą było normą, to jednak to, co się zadziało na łamach wspomnianego już zeszytu #32 to jednak już zupełnie inna skala porównawcza. Narysować dwa składające się z 16 plansz plakaty, które także doskonale ”robią robotę” w standardowym formacie zeszytowym – jestem święcie przekonany, że jest na świecie niewielu rysowników, którzy podjęliby się takiego zadania i wyszli z niego obronną ręką. Ale nie zapominajmy przy tym o panach Jeromym (dajcie znać czy dobrze to odmieniłem) Coxie i Jose Villarrubi, którzy odpowiedzialni byli za równie zachwycające kolory.

Tom uzupełniają krótkie komiksy z innych pozycji od ABC, a także fragment jednego z zeszytów cyklu TOM STRONG, który nadaje nieco inne spojrzenie na pewną scenę zaprezentowaną wcześniej. Dostajemy także garść szkiców, grafik, a także wstęp Erica Shanowera oraz posłowie J. H. Williamsa III. Całość to 300 stron w twardej oprawie i cenie okładkowej w wysokości 99,99zł.

Osobne wyrazy miłości zdecydowanie należą się oczywiście pani tłumacz, a więc Paulinie Braiter, która przy PROMETHEI dokonała niemożliwego, co zapewne wiązało się z tytaniczną pracą. Gdyby wszyscy tłumacze w Egmoncie prezentowali taki poziom, świat byłby zdecydowanie piękniejszy.

Czy polecam kupno PROMETHEI? Nie wiem :D Jeśli lubicie takie komiksy, których w zasadzie nie rozumiecie przez większą część fabuły i po zakończeniu lektury jest niewiele lepiej, to uderzajcie śmiało. Fanom Alana Moore’a oraz wszelkim wróżbitom, magom i innym druidom polecać nie trzeba. 

Krzysztof Tymczyński 

PROMETHEA TOM 3 zawiera materiał z komiksów PROMETHEA #24-32, a także fragmenty TOM STRONG #36, TOMORROW STORIES SPECIAL #2, AMERICA'S BEST COMICS 64-PAGE SPECIAL oraz THE ABC SKETCHBOOK.

PROMETHEA TOM 3 do kupienia w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz