Poniższy tekst powstał w
oparciu o wydania zeszytowe.
Niedawno podzieliłem się moją pozytywną
opinią na temat THE DOLHOUSE FAMILY, dziś natomiast przyglądam się bliżej innej
serii z logo Hill House Comics na okładce. Tym komiksem jest BASKETFUL OF
HEADS, stanowiący pierwszy, flagowy tytuł całego horrorowego imprintu, który
wystartował tuż przed zeszłorocznym halloween. Imprintu, któremu od momentu
ogłoszenia bardzo mocno kibicowałem i nadal kibicuję, czytając wszystkie
należące do tej linii pozycje. Za napisanie tej konkretnej siedmioczęściowej
opowieści wziął się osobiście Joe Hill, przez co jeszcze bardziej
podekscytowany i zniecierpliwiony wyczekiwałem dnia premiery. Przed końcem maja
historia ta dobiegła końca, zostawiając po sobie całą masę pozytywnych, ale
przy tym nie do końca takich, jakich spodziewałem się przed rozpoczęciem
lektury, wrażeń.
Wrzesień 1983. Wakacje
dobiegają końca, a tym samym dla młodej dziewczyny imieniem June rozpoczyna się
prawdziwy koszmar. Chwilę przed tym, jak na Brody Island dociera tropikalna
burza i odcina miejscowość od lądu, czwórka więźniów ucieka pilnującym ich
policjantom. Z pewnych nieznanych pobudek obierają sobie za cel i porywają Liama,
chłopaka June, która sama w opuszczonej posiadłości szeryfa musi teraz walczyć
o własne życie. Udaje jej się uciec napastnikom, a wszystko dzięki magicznemu
toporowi wikingów z VIII wieku. Przerażona dziewczyna wyrusza na poszukiwania
Liama, zmuszona po drodze nie raz i nie dwa sięgnąć po swoją nową broń. Przy
okazji odkrywa, że wpadła w sam środek mocno złożonej intrygi, a kolejne
wychodzące na jaw fakty okazują się co raz bardziej szokujące. Źli ludzie
zdecydowanie będą musieli ponieść karę za swoje grzechy, płacąc za nie swoją
głową. Dosłownie.
Umieszczenie akcji w latach
80-tych okazało się strzałem w dziesiątkę. Zdecydowanie czuć klimat starych
dobrych horrorów, kiedy to sielankowy klimat nagle i bezpowrotnie znika.
Niezbyt liczna miejscowość, kryjąca tajemnice posiadłość, drastyczne załamanie
pogody, brak prądu, odcięty telefon, więźniowie na wolności i początkowe
zbagatelizowanie sytuacji to te elementy, które świetnie nadają się, aby
zamienić życie bohaterów w piekło. Wszystko oczywiście dla podkręcenia
atmosfery rozgrywa się w nocy, zamykając się w kilku godzinach, a po wszystkim
pogoda zaczyna się poprawiać i obserwujemy wschód słońca. Historia ułożona jest
typowo pod produkcję telewizyjną, i przyznam się szczerze, że czytając ten
komiks właśnie tak się czułem, jakbym oglądał jakiś oldskulowy
dreszczowiec/horror.
Cisza przed burzą, dosłownie i
w przenośni. Jeśli liczycie na trzęsienie ziemi, jakieś mocne uderzenie od
samego początku, to nic z tych rzeczy. Trochę się zdziwiłem, że scenarzysta
postanowił poświęcić praktycznie cały pierwszy rozdział, aby przygotować grunt
i szczegółowo wprowadzić czytelnika w realia, jakie panują na niewielkiej Brody
Island w stanie Maine, a także dobrze nakreślić relacje panujące pomiędzy
poszczególnymi postaciami. Nie ma tutaj dynamicznych scen ani rozlewu krwi, co
na pierwszy rzut oka rozczarowuje i część osób może zniechęcić, ale na dłuższą
metę okazuje się trafionym zabiegiem. W ten sposób bowiem June i Liam stają się
nam bliżsi, zaczynamy im sympatyzować, a gdy sytuacja zaczyna się gmatwać,
kibicujemy, aby wyszli z tego piekła cało. Akcja rusza na poważnie w drugim
rozdziale, i to właśnie wtedy dostajemy reklamowaną akcję z toporem, odcięte
głowy (plus okazjonalnie latające w powietrzu tu i ówdzie jakieś pojedyncze
palce), czy rozlaną gdzieniegdzie krew. Ale wszystko to z umiarem, bo jak się
okazuje nie krwawa jatka jest tu najważniejsza, tylko coś zupełnie innego.
Wszystko kręci się tak
naprawdę wokół niedawnego samobójstwa pewnej młodej dziewczyny, co do której z
każdą chwilą na jaw wychodzą co raz to nowe fakty, pojawiają się kolejne
przysłowiowe trupy trzymane w szafie. I to właśnie ten wątek jest najciekawszy,
pełen znaków zapytania i fałszywych tropów, przez co bardziej traktuję ten
komiks jako wysokiej klasy thriller, a trochę mniej jako horror. June, której
osoba błyszczy w tej historii najbardziej, zostaje nagle mocno doświadczona
przez los i zamienia się na naszych oczach ze zwykłej, przestraszonej
nastolatki w dojrzałą i silną kobietę. Niczym Ellen Ripley tocząca samotny bój
przeciwko Obcym, June krok po kroku
staje się twardsza, zdecydowana, uwalniając w sobie nieznane do tej pory
pokłady heroizmu oraz desperacji. Nie sposób jej nie lubić. Wrzucona zostaje w
wir tajemniczych zdarzeń, gdzie pełno kłamstwa, manipulacji, brudnych pieniędzy,
ale szybko się w tych brutalnych realiach odnajduje, odpowiadając ogniem na
ogień.
Obecność łaknącego ludzkiego
ciała topora nie jest tutaj aż tak ważna, jak się na początku spodziewałem, ale
z pewnością dostarcza kilku interesujących i efektownych scen. Gadające,
pozbawione reszty ciała głowy są nie tyle przerażające, co w dużej mierze
stanowią okazję, aby przemycić do tego horroru odrobinę czarnego humoru. Niektóre
kwestie, czy też dialogi z udziałem June oraz zawartości jej wiklinowego koszyka,
to istne perełki.
No i na deser ten genialnie
ułożony finał, który jest jeszcze lepszy od tego, co miałem okazję przeczytać
chociażby w ramach horrorowej mini serii od Careya i Grossa. Hill przygotował
na zakończenie kolejny twist, dzięki czemu to, co zapowiadało się raczej przewidywalnie,
stało się mocno nieprzewidywalne, zaskakujące. W dodatku jak cofniemy się do
wcześniejszych rozdziałów, wszystko wydaje się jak najbardziej logiczne, ma
przysłowiowe ręce i nogi (choć - hehe - nie do końca głowę). Super zakończenie,
satysfakcjonujące, nie pozostawiające żadnych niedopowiedzeń, bez otwartej furtki
do ewentualnej kontynuacji, spinające dotychczasowe wątki i powracające do
pierwszej planszy komiksu, kiedy spotkaliśmy June na moście.
Za oprawę graficzną odpowiada
artysta o niewiele, żeby nie powiedzieć nic nie mówiącym pseudonimie - Leomacs.
Ten włoski rysownik zaliczył chwilę wcześniej krótki epizod w ramach serii
LUCIFER, a współpraca z Hillem to właściwie jego pierwszy tak duży i
nagłośniony projekt. I wiecie co, chociaż spodziewałem się czegoś zupełnie
innego pod względem stylu, to musze przyznać, że poszło mu naprawdę świetnie. W
przypadku komiksów z gatunku horroru ilustracje mają wyjątkowo duże znaczenie,
przecież to one pozwalają czytelnikowi na jeszcze pełniejsze wczucie się w
konkretne realia, doświadczyć tej atmosfery oraz emocji, jakie towarzyszą
poszczególnym postaciom. Kreska Leomacsa jest wystarczająco realistyczna,
szczegółowa, dobrze oddaje pomysły scenarzysty, pozwala budować oczekiwane
napięcie grozy i niepokoju. W niektórych miejscach to właśnie same ilustracje,
pozbawione dymków z tekstem, wystarczają do opowiedzenie przebiegu akcji. Dużą rolę
odgrywa także oszczędna i umiejętnie dobrana przez Dave'a Stewarta kolorystyka,
bez której nie byłoby tak dobrego finalnego efektu. Reiko Murakami, znana z
tworzenia prac z gatunku fantasy i horroru, ozdobiła każdy zeszyt klimatycznymi
okładkami, które miały wzbudzić dodatkowe zainteresowanie odbiorcy serią i w
tej roli jak najbardziej się sprawdziły.
BASKETFUL OF HEADS to komiks
zupełnie inny, niż chociażby THE DOLLHOUSE FAMILY, ale dostarczył mi prawie tak samo dużej dawki zadowolenia. Akcja rozkręca się na początku powoli, ale wraz z
kolejnymi rozdziałami, gdy poznajemy co raz więcej odpowiedzi, nie sposób się
oderwać od lektury. Logicznie i ciekawie poprowadzona fabuła, wciągająca
intryga, bardzo satysfakcjonujące zakończenie, a także umiejętnie rozpisana główna
postać. To główne elementy, które pozwalają na wystawienie całości wysokiej
oceny. Jeśli po przewróceniu ostatniej strony czytelnik odczuwa zadowolenie i
absolutnie nie żałuje spędzonego na lekturze czasu, to chyba najlepiej świadczy
o tym, że twórcy porządnie wykonali swoją robotę. Cieszy mnie, że opowiadane w
ramach Hill House Comics historie są tak mocno zróżnicowane, dzięki czemu każdy
fan horroru z pewnością znajdzie wśród nich coś dla siebie.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BASKETFUL OF HEADS #1-7.
Przygody uzbrojonej w rządny krwi topór June Branch, w formie
zeszytowej lub przedpremierowo w postaci zbiorczej, szukajcie na ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz